RECENZJA: Dziennik wyjścia. Fabularna opowieść z metaforycznym przesłaniem. Czego doświadczy Czytelnik, gdy spotka się z autorką „Dziennika wyjścia” na oświetlanej i być możne nawet w pewnym sensie przypuszczalnej, lecz równocześnie ukrytej w mroku, tajemniczej i nieprzewidywalnej parkowej ścieżce?
RECENZJA: Dziennik wyjścia. Fabularna opowieść z metaforycznym przesłaniem. Czego doświadczy Czytelnik, gdy spotka się z autorką „Dziennika wyjścia” na oświetlanej i być możne nawet w pewnym sensie przypuszczalnej, lecz równocześnie ukrytej w mroku, tajemniczej i nieprzewidywalnej parkowej ścieżce?
W warstwie podstawowej i pozornie prostej do zdefiniowania, jest to historia w klamrze od - przypadkowego wyjazdu atrakcyjnej intelektualnie i wizualnie bohaterki, na artystyczne spotkania środowiska twórców, poprzez barwną pracę nad spektaklem, towarzyskie perypetie zmierzające - do romansu z zaskakującym zakończeniem w sytuacji na pograniczu realności.
Jest to opowieść, którą chłoniemy bezproblemowo zjednoczeni w podobnym postrzeganiu świata z przedstawiającą „Dziennik” w pierwszej osobie. A jest co chłonąć, ponieważ w samej fabule, nie ma, jak to często się zdarza przy popychaniu akcji, tzw. „pustych przelotów”, nic nie wnoszących a trwających „ opisów sytuacyjnych” – bo przecież trzeba się spotkać, ażeby gdzieś pójść, żeby na coś popatrzeć, co ostatecznie nie ma żadnego znaczenia, jak się okazuje po kilkunastu stronach. Przepraszam, jest w „Dzienniku wyjścia” opis jednej biesiady, ale z bardzo jasno podszytym celem, więc w myśl reguły jest wyjątek.
W powieści „Dziennik wyjścia” bez ryzyka, można stwierdzić, że każde zdanie niesie za sobą obraz skutkujący natychmiastowo w wyobraźni. Przy tej okazji, zauważam, że Autorka doskonale obrazuje sceny dialogami. Zbudować sytuacje w oparciu o rozmowę, to jest pewnego rodzaju majstersztyk, tak jak i pisanie w pierwszej osobie.
Pisanie w pierwszej osobie, jest bowiem zdaniem wielu krytyków, znakiem poglądu, że podejście do wpływu literatury na rzeczywistość, jest w tym przypadku kluczowe w postrzeganiu świata. O takim podejściu do świata poprzez literaturę, wzmocnionym Einsteinowskim „upiornym działaniem na odległość” informuje nas hasło okładkowe jeszcze przed rozpoczęciem lektury.
To hasło towarzyszące powieści brzmi: „Czy literatura może upiornie działać na odległość?” Pytanie kieruje Czytelnika do kontestacji, że niektóre cząstki (litery, wyrazy, słowa, myśli), pozostają ze sobą związane i jeżeli zmienimy jedną ze splątanych cząstek, (słów, zdań, sylab, liter) to druga z nią splątana z nią, zareaguje natychmiastowo, niezależnie od tego gdzie się znajduje. Zafascynowany tym zjawiskiem Einstein nazwał je „upiornym działaniem na odległość” i dziś już wiadomo, że to istotny aspekt fizyki kwantowej bez którego nie da się opisywać świata.
Pada więc sztandarowe ale nie jedyne pytanie tej powieści „Czy literatura może upiornie działać na odległość?”. Pytanie wydaje się retoryczne i ta figura kontaktu z Czytelnikiem, jest w tym przypadku szczęśliwie uzasadniona.
Po pierwsze, nie narzuca koniecznej odpowiedzi, co już jest sytuacją ośmielającą do patrzenia na fizykę kwantową, przez pryzmat prostych wydarzeń codziennych, jak picie kawy, czy niecodziennych jak spotkanie Autorki „Dziennika wyjścia” na parkowej ścieżce. Po drugie, kiedy to, już po bliższym poznaniu się z bohaterką powieści Lilianą Madą, powiększa się stopniowo nasz horyzont obejmowania perspektywy powieściowej perypetii. Bo cóż nas spotyka? Oto okazuje się, że Liliana Mada podróżuje z herbertowskim czterowierszem, z ponadczasowym literackim zaklęciem sięgającym swą geneza do przejścia narodu przez Morze Czerwone.
Tych zadziwiających i porywających perspektyw opisanych metaforycznie ale także i wprost, Czytelnik w „Dzienniku wyjścia” znajdzie zaskakująco wiele. Nic dziwnego, że powieść powstawała parę lat, już w czasie pisania okazywała się, że to co brzmiało fantastycznie i niewiarygodnie, jak np. rozdział o inteligentnych lalkach, nie dających się odróżnić od ludzi, musiał zostać przeredagowany, bo już po złożeniu do Wydawnictwa, na świecie nastąpiło gwałtowne przyspieszenie prac na SI. Musiano, więc dumnie zrezygnować z pewnych opisów, bo mogło to spowodować podejrzenie, że to nie Autorka wykreowała świat wysoko inteligentnych konstrukcji tylko, że używa w powieści odkrytych właśnie ponownie i udoskonalonych rozwiązań.
Co jeszcze warto wiedzieć, przystępując do lektury „Dziennika wyjścia”? Ta metaforyczna dygresja i kwantowe splątanie, tak na dobrą sprawę są słabo czytelne i nie należy się ich obawiać, bo przykrywa je fabularny przebieg zdarzeń, który jest nie mniej inspirujący jak odniesienia do Zbigniewa Herberta, czy odkryć naukowych.
Jeżeli odczytacie przez ten pryzmat rozczepienia słonecznego promienia, pierwszą scenę w której Liliana w upalny dzień, w starym parku zasypia w cieniu wiekowego cisa… opowieść dalej poprowadzi Was sama.
Przepowiadam wielki sukces tego niezbyt obszernego (334 strony) dzieła, wydanego z dużą starannością, z przemyślanym układem rozdziałów, w miękkich przytulnych okładkach, z wygodna interlinią, lekkiego w wadze, łagodnego w transporcie, w stonowanej kolorystyce okładki, okładki dokładnie nawiązującej i wskazującej, drogę wyjścia, ale na tym koniec, bo powiedziałbym zbyt wiele.
JB
#RECENZJA #DZIENNIKWYJŚCIA #WYDAWNICTWOŚWIATKSIĄŻKI
Inne tematy w dziale Kultura