Lotem błyskawicy, kilka dni temu, obiegła wałbrzyskie media informacja, że M. Lubiński - b. szef wojewódzkich struktur SdPl - zapisał się do SLD, albowiem obudziła się w nim nagła potrzeba odbudowania struktur SLD w Wałbrzychu i nie tylko zresztą. A ja sądzę, że jak zawsze, kryje się w tym rozbudzonym z nagła uczuciu, jakieś drugie dno. Jakiś misterny zamysł polityczny, który być może uda mi się rozwikłać.
Onegdaj po Wałbrzychu jeno w postaci szeptanek krążyło, a następnie głośno gruchnęło, jako wieść zgoła sensacyjna, że oto na łono zmaltretowanej wałbrzyskiej lewicy powraca jej syn marnotrawny, Mirosław Lubiński.Niegdysiejszy kandydat na Ojca Miasta, któremu znakomita część obywateli grodu w ostatnich wyborach gromkie NIE powiedziała (gromkie, bo dwukrotne), przez co z marzeniami swoimi musiał się na ten czas pożegnać. Jak wiadomo wszystkim, którzy o tym wiedzieć powinni, onże syn marnotrawny w przeszłości był członkiem Sojuszu, a nawet z jego ramienia miejskiej radzie w Wałbrzychu przewodniczył, a nawet senatorską togę swego czasu przywdział. Jako członek owej partii zamarzył sobie (w 2002 r.) zostać prezydentem Wałbrzycha, ale wówczas na drodze stanęło mu partyjne weto i kandydatem SLD został Stanisław Kuźniar, który wszakże w wyborach poniósł sromotną klęskę. Klęskę, która w niedoszłym kandydacie wywołać musiała mocne przekonanie, iż on sam P. Kruczkowskiego pokonałby bez żadnego większego wysiłku. To przekonanie kierowało nim zapewne, podczas kolejnych - nieudanych również - kampanii wyborczych na prezydenta miasta, w czasie których gromko oznajmiał, iż P. Kruczkowski to dla niego żaden konkurent. W 2003 r. los, a także kierownictwo SLD, okazało się dla niego łaskawe i jako kandydat tejże partii stanął w szranki wyborcze w uzupełniających wyborach do Senatu, rozpisanych z powodu wygaśnięcia mandatu H. Gołębiowskiego.
Zakładam, że w pamięci M. Lubińskiego, jak zadra tkwiła pretensja do wałbrzyskiego SLD, że nie na niego, a na Kuźniara postawił. I zadra ta spowodowała, że w 2004 r. przyłączył się do grupy dezerterów z SLD, zakładających nowe polityczne ugrupowanie pod nazwą Socjaldemokracja Polska. W nowej partii W. Lubiński zdobył pozycję szefa wojewódzkich struktur na Dolnym Śląsku, co przez jakiś czas zadowalało jego polityczne ego. Ta polityczna secesja, a w istocie swej zdrada, w istotny sposób przyczyniła się do gwałtownego lotu nurkowego Sojuszu, zakończonego utratą pełnionej w III RP władzy. Sama SdPl również niczego istotnego i pożytecznego nie osiągnąwszy, rychło uległa totalnej marginalizacji i ze sceny politycznej zniknęła.
Takie potraktowanie z buta kolegów z SLD zemściło się na nim bardzo srodze, albowiem dwukrotnie podejmowana próba politycznej reanimacji absolutnie nie powiodła się i w wyborach parlamentarnych w roku 2005 i 2007 szans żadnych, wraz ze swoją polityczną formację, nie miał. Cięgi, jakich doświadczył, legły prawdopodobnie u podstaw pomysłu budowy własnego zaplecza politycznego, zdolnego doprowadzić go do wałbrzyskiego prezydenckiego stolca, a więc zrealizowania celu, jaki sobie postawił w 2002 r. Należało tylko znaleźć sobie jakieś zaplecze i tu los był dla M. Lubińskiego łaskawy, bo na jego drodze postawił małżeństwo Rosiaków, które na wałbrzyskim rynku politycznym od pewnego czasu bardzo mocno się rozpychało. Rychło więc wspólnymi siłami powołali do życia stowarzyszenie o nazwie Wałbrzyska Wspólnota Samorządowa, które wypromowało grupę radnych zarówno do miejskiej jak i powiatowej rady, tworząc silną i zdecydowaną na wszystko opozycję totalną wobec P. Kruczkowskiego i wałbrzyskiej struktury PO.
Jednakże w 2006 r. przegrywa ponownie wyścig o prezydenturę, ale zostaje wybrany do rady miejskiej. Dokładnie tak samo dzieje się w roku 2010, kiedy rozbuchana ponad wszelka miarę i sprytnie skierowana tylko w jednym kierunku (PO) awantura w sprawie kupczenia głosami, daje mu szanse na ponowne ubieganie się o stanowisko włodarza miasta. W kampanii tej nazwisko M. Lubińskiego pojawia się w sprawie gróźb karalnych kierowanych przeciw jednemu z kandydatów na radnego z ugrupowania Nowoczesny Wałbrzych Patryka Wilda. Sprawca owych gróźb starał się wymusić powieszenie w lokalu handlowym plakatu wyborczego kandydata M. Lubińskiego, co spotkało się z dezaprobatą właściciela owego lokalu. Afera została rychło ochrzczona mianem "Bojówek Lubińskiego", który zamiast kategorycznie odciąć się od tej osoby (znany wałbrzyski kryminalista o pseudonimie Głuchy Kazik), ograniczył się jedynie do medialnego happeningu, w którym publicznie pokazując swoje stare gatki tłumaczył, że to jedyne bojówki z jakimi ma kontakt. Nie powiedział jednakże, jak długo, co zapewne niektóre osoby będące bezpośrednimi świadkami owego zdarzenia, bardzo by interesowało. W powtórzonych w 2011 r. wyborach bezapelacyjnie przegrywa z bezpartyjnym kandydatem PO R. Szełemejem i znów przychodzi mu zadowolić się jedynie pełnieniem mandatu radnego.
Cała ta opowieść dowodzi wszak jednego. M. Lubiński to człowiek bardzo ambitny i nieustający w drodze do osiągnięcia założonego celu. To czystej krwi racjonalista, który nie kieruje się emocjami, lecz czystym, wyrozumowanym wyrachowaniem. Sam zresztą podczas ostatniej kampanii wyborczej posługując się hasłem "całym rozumem dla Wałbrzycha" mówił, że w działaniu społecznym i politycznym należy kierować się nie emocjami, a rozumem właśnie. I jak sądzę, to credo życiowe pozwoliło mu tak łatwo przejść z SLD do SdPl, a następnie SdPl porzucić i poświęcić się WWS, no i na ostatek powrócić do SLD. Za każdym razem racje przeważały nad emocjami, co powodowało, iż za każdym takim razem sumienie nie dostawało drgawek.
Teraz M. Lubiński ogłosił, a miejscowa prasa się tym zachłystuje, że po głębokim przemyśleniu sprawy, na łono SLD powraca i to nie sam, ale w znacznie większym towarzystwie. W rozmowie z dziennikarzami (Tygodnik Wałbrzyski nr 7 z 13.02.2012) powtarza, że "Zdecydowałem się powrócić do Sojuszu Lewicy Demokratycznej, aby mieć wpływ na odbudowę jego struktur i na pozytywne zmiany na lewicy w regionie. Wart podkreślenia jest fakt, że deklarację przystąpienia do Sojuszu nie wypełniłem sam, ale w kilkunastoosobowej grupie. Są ze mną moi przyjaciele, uczestnicy sztabów w moich ostatnich kampaniach wyborczych. (...) Nasza grupa nie jest jednak zamknięta i serdecznie zapraszam do niej wszystkich, którym nie są obce lewicowe ideały i którym leży na sercu dobro naszego regionu."
Jak wiadomo kierownictwo wałbrzyskiego SLD zaaprobowało kandydaturę M. Lubińskiego, co temu kierownictwu dobrze nie wróży. W styczniu br. radni z klubu SLD Danuta Marosz, Robert Rozmuski, Stefan Pawełek, Zdzisław Dobrowolskiego, Jerzego Krzyżowski, Ilona Socha, wbrew dyscyplinie klubowej zagłosowali za likwidacją kilku wałbrzyskich szkół, uważając, że względy gospodarcze ważniejsze są niż społeczne. Z tego powodu wybuchła wielka awantura polityczna, w wyniku której z SLD odeszli Ilona Socha, Jerzy Kryżowski i Zdzisław Dobrowolski, a Danuta Marosz, Robert Rozumski i Stefania Pawełek z partii zostali wyrzuceni. Wyrzucony zostanie też prawdopodobnie wiceprezydent (SLD) Zygmunt Nowaczyk, który uważany jest za jednego z ojców tej proponowanej reformy (likwidacji szkół).
Prosty rachunek wskazuje, że klub radnych SLD w radzie miejskiej przestał istnieć, bo jego dawni członkowie już do SLD nie należą. Pytanie, co się z nimi teraz stanie? Myślę, że powstanie jakieś nieformalne, albo zgoła całkiem formalne ugrupowanie prezydenckie (coś na kształt Bezpartyjnego Bloku Wspierania Prezydenta), do którego doszlusują byli członkowie klubu WWS w osobach Pawła Szpura i Andrzeja Mielczarka, którzy już wcześniej z WWS odeszli, nie mogąc pogodzić się z panującymi tam obyczajami. I w takiej konfiguracji prezydent Szełemej będzie miał pozycję komfortową, albowiem rada miejska zostanie absolutnie zdominowana prezydencką większością. Da to prezydentowi nowe siły i możliwości realizacji swoich programowych planów i zamierzeń.
W takich to okolicznościach słowa M. Lubińskiego (które wyżej przywołałem) stają się bardziej czytelne. Odbudowywanie struktur SLD - w tym przypadku w radzie miejskiej - stanie się możliwe jedynie po przemianowaniu klubu WWS na klub SLD. I nastąpi to po przyjęciu do Sojuszu wskazanych przez M. Lubińskiego jego "przyjaciół, uczestników sztabów ostatnich kampaniach wyborczych",czyli Alicji Rosiak, Sylwestra Bernatowicza, Ryszarda Nowaka i Marcina M. Nie podaję nazwiska rzeczonego Marcina, albowiem ta podpora M. Lubińskiego w ostatnich kampaniach wyborczych, ma aktualnie (wraz z ojcem, radnym WWS z radzie powiatowej) status podejrzanego w poważnej sprawie o przestępstwa kryminalne, popełnione w zorganizowanej grupie. W czasie kampanii 2010-2011 na bilbordach wyborczych jego i jego ojca (wspólnych z M. Lubińskim) widniało hasło: Nowe wartości - lepsza przyszłość. Zróbmy to razem. Popieram Mirka Lubińskiego na Prezydenta". Jak się można domyślać, treść plakatu (widniał na nim olbrzymi konterfekt kandydata na prezydenta w osobie M. Lubińskiego) była z szefem WWS uzgodniona, a więc i zamiar walki o te wartości był wspólny.Jak się do tego odniesie kierownictwo SLD nie mam zielonego pojęcia.
Sprawę trochę gmatwa problem koalicji PO-SLD w radzie powiatu, dzięki której SLD dzierży stanowisko starosty powiatowego i kilka ważnych funkcji w zarządzie powiatu. I aby te zdobycze polityczne utrzymać, SLD nie może sobie pozwolić na otwartą wojnę z prezydentem Szełemejem, a więc z Platformą Obywatelską. Cała nadzieja dla SLD tkwi w racjonalizmie M.Lubińskiego, który zapewne ze względów taktycznych dokona kolejnej (w swoim życiu) wolty i zapomni o tym, co jeszcze wczoraj (wraz ze swoimi przyjaciółmi z WWS) o prezydencie Szełemeju rozkosznie gaworzył. Zapomni o tym i Alicja Rosiak, jak i jej rozkoszny politycznie mąż, imć Longin, specjalista od tajnych nagrań prywatnych rozmów.
Jak powyższe wskazuje, nagły ale bardzo gorący afekt M. Lubińskiego do SLD ma swoje racjonalne jądro, które - jak wcześniej wspominałem - kierownictwo SLD nie dostrzegło, a powinno. Powinno, bo grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo, o czym, jako człowiek lewicy, przestrzegam już teraz. Nie ma dla mnie wątpliwości, że wspomniany nagły atak miłości jest częścią sprytnego i perfidnego planu M. Lubińskiego i jego politycznych przyjaciół. Zapewne niejedną burzę mózgów przeżyli i wiele pomysłów przetrawili, aż wpadli na szatański pomysł, że jeżeli w ostatnich wyborach prezydenckich M. Lubiński przegrał z P. Kruczkowskim, to tylko dlatego, iż nie poparła go wałbrzyska lewica (bo faktycznego poparcia udzielił jedynie Marek Dyduch i G. Napieralski. A więc w kolejnych wyborach samorządowych M. Lubiński musi być niekwestionowanym liderem SLD i jedynym kandydatem na prezydenta Wałbrzycha. Tylko wtedy jego szanse na zwycięstwo będą bardzo wysokie, zwłaszcza gdy weźmie się pod rozwagę spadające notowania PO w skali kraju i miasta.
Aby jednak tak się stało musi doprowadzić do zmiany personalnej w kierowniczej ekipie SLD i w strukturze osobowej całej wałbrzyskiej lewicy. Dlatego wiec do SLD nie wstępuje pojedynczo, lecz na czele pokaźnej grupy swoich politycznych kompanionów i osób, które są bardziej przychylne M. Dyduchowi niż Sz. Heretykowi. I dlatego nie namawia innych do wstąpienia w szeregi SLD, ale do przyłączenia się do jego grupy (o czym w wyżej przywołanej wypowiedzi), bo zdaje sobie sprawę, że z uwagi na nikłą liczebność członków SLD, jego grupa rychło może uzyskać tam znacząca i trwałą przewagę. Sz. Heretyk i jego koledzy z kierownictwa partii (także ci w województwie) poważnie muszą liczyć się z możliwością odejścia z partii wielu wartościowych i "starych" działaczy, którzy już kilkakrotnie powiedzieli M. Lubińskiemu i jego kolegom i koleżankom z WWS (z Longinem Rosiakiem na czele) stanowcze nie. Daje mi to podstawę do założenia, że w chwili powstania frakcji Lubińskiego (czytaj Rosiaków) działacze ci z SLD odejdą, tak jak to już kilku z nich uczyniło.
I szkoda tylko, że aktyw SLD dał się wmanewrować w dalszy ciąg wałbrzyskiej politycznej szopki, oraz odgrywanie w niej pierwszoplanowych ról. Ról w bardzo kiczowatym politycznym przedstawieniu. Dobrze to mu na przyszłość nie wróży, bo jestem przekonany, że większość wałbrzyszan na takie polityczne zagrywki nabrać się nie da. A ja swoim kolegom z SLD dedykuje na koniec trawestację fragmentu ze „Ślubów panieńskich” Aleksandra hr Fredry, o tych „co się tak czają, tak układają snadnie, by zyskać ufność i zdradzić po chwili”.
v
Słucham, myślę, mówię. Mówię o tym, o czym inni nie chcą, albo nie potrafią mówić. Nie twierdzę też, że zawsze mam rację.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka