Oto tygodnik firmowany przez amerykańską markę sięga już wprost do metod i wzorców Trybuny Ludu. Taka jest po prostu mutacja liberalizmu w Polsce opartego przede wszystkim na postkomunistach. Dla rozsądnych ludzi tekst Renaty Grochal oraz Wojciecha Cieśli publikowany w najnowszym Newsweeku jest po prostu nonsensem. Ale tak jak wzorcowe teksty z Trybuny Ludu, a później z urbanowskiego "NIe", próbuje on namieszać w głowie ludziom mniej zorientowanym i pobudzić Polakach najgorsze instynkty i postkomunistyczne nawyki. Na przykład ten, że wszyscy powinni zarabiać po równo, a ten to zarabia więcej, to kułak i prywaciarz. Niewiarygodne, ale właśnie tak nisko upadła już polska mutacja znanego na świecie liberalnego tygodnika.
Wedle tej mutacji człowiek, który kilkanaście lat pracował w prywatnym banku, a jego roczna pensja była publikowana przez ten bank w raportach rocznych, a więc była i jest do dzisiaj publiczna, miałby w skryty sposób porozdzielać i ukryć swój majątek. Po co? Żeby uzyskać posadę, na której będzie zarabiał dziesięć razy mniej. Wystarczy kalkulator i proste mnożenie, żeby wiedzieć, że Mateusz Morawiecki jako prezes banku przez wiele lat zarobił łącznie nawet kilkanaście milionów złotych. I co z tego?
Co jakiś czas przetacza się przez media w naszym kraju dyskusja o "niebotycznych zarobkach" prezesów różnych instytucji. Zarobki takie jak na Zachodzie, ale czy w sytuacji, gdy inne zarobki zachodnim nie dorównują, powinno tak być? To, co państwo może w tym obszarze robić, to ograniczać jakoś dochody szefów spółek skarbu państwa. I to właśnie Prawo i Sprawiedliwość na początku tej kadencji zrobiło. Osobiście, nie jestem przekonany, że słusznie, ale to właśnie Newsweek powinien stwierdzić, i na tym zakończyć. Jeśli chodzi o sektor prywatny w którym pracował Mateusz Morawiecki? Tam decydują właściciele tych instytucji. Jeśli więc Mateusz Morawiecki, mimo, że nikt go z banku nie zwalniał, podjął decyzję o wejściu do polityki i rezygnacji z wysokich dochodów, możemy uznać, że nie jest to częsta praktyka, a on sam i jego rodzina materialnie na tej decyzji stracili. Nie udało się redaktorom Newsweeka przylepić rodziny Morawieckich do jakiejś z wielu finansowych afer toczących III RP. Nie dorobiła się ona - jak wielu ekspertów hołubionych przez ten tytuł - na żadnej z wielkich polskich prywatyzacji. Nie dorobiła się na reprywatyzacji, nie wyłudziła żadnej kamienicy w centrum dużego lub choćby jakiegoś niewielkiego miasta. Nic z tych rzeczy.
III RP przyzwyczaiła nas, że duże pieniądze mogą mieć tylko ci, którzy byli silnie zahaczeni w systemie komunistycznym i uwłaszczyli się na transformacji lub ci, którzy w niejasny sposób dorobili się na prywatyzacji polskiego majątku. Albo ci, którzy robili interesy z wcześniej wymienionymi. Wszystkich tych ludzi kłuje w oczy Mateusz Morawiecki, który nie tylko jest synem legendy antykomunizmu i sam aktywnie brał udział w walce z systemem, ale do tego ciężką pracą oraz dużym talentem zdobył uznanie w biznesie. Zdobywając przy tym niemały majątek. Jest tajemnicą poliszynela, że Morawiecki mógł nie tylko kontynuować pracę na stanowisku prezesa banku, ale był też typowany na szefa struktur na Europę Środkową dużej korporacji międzynarodowej. W przypadku obu tych funkcji w najbliższych kilku kadencjach mógłby zarobić pieniądze znacznie większe niż dotychczas. Byłby zamożnym człowiekiem nie tylko jak na polskie, ale również europejskie warunki. W momencie, gdy ten Morawiecki zaangażował się w polityce po stronie Prawa i Sprawiedliwości, którego celem jest skończenie ze starymi układami, stało się jasne, że wcześniej czy później nastąpi brutalny kontratak.
Źródło majątku Mateusza Morawieckiego jest jasne. Nie dorobił na złodziejstwie czy korupcji, ale na uczciwej pracy. Politycy antykomunistyczni, którzy za PRL byli zaangażowani w działalność opozycyjną byli siłą rzeczy zawsze na słabszej pozycji. Represje, aresztowania i najróżniejsze szykany nie sprzyjały budowie pozycji materialnej. W III RP obrona zasad i polskiej racji stanu także nie była dochodowym zajęciem. Stąd częste były późniejsze ataki, które brak majątku przedstawiały jako dowód na brak zaradności i kompetencji. Taka była dotychczasowa linia postkomunistycznych liberałów. Obecność Mateusza Morawieckiego w PiS tę propagandową narrację załamało. Wyszedł więc tekst pełen nonsensów.
Artykuł w Newsweeku, należącym do okrywającego w Polsce coraz gorszą sławą niemiecko-szwajcarskiego koncernu medialnego, ukazuje się właśnie teraz, gdy premierowi Morawieckiemu udaje się budować koalicję państw UE, które poprą stanowisko Polski w sporze z Komisją Europejską, uniemożliwiając tym samym kontynuowanie niekorzystnej dla naszego kraju procedury. Pytanie jest więc takie, czy chodzi wyłącznie o egoistyczny interes osłabienia pozycji Morawieckiego, nie bacząc na uszczerbek, jakiego przy okazji doznaje interes Polski, czy może chodzi wręcz o osłabienie pozycji negocjacyjnej Polski? A może mają z tym związek mafie VAT-owskie, które przez lata bezkarnie wyłudzały miliardy z budżetu państwa, a teraz kolejni uczestnicy procederu zaczynają oglądać kraty aresztów? Brudno, coraz brudniej.
Paradoksalnie artykuł w Newsweeku jest dobrą wskazaniem, na kim uczciwi Polacy powinni opierać dzisiaj swoje nadzieje. Kto w Prawie i Sprawiedliwości jest dzisiaj i zapewne będzie coraz bardziej bezpardonowo atakowany? Jak wiadomo, najbardziej faulowany na boisku jest zawsze najlepszy zawodnik. Mam nadzieję, że taka właśnie konkluzja będzie rezultatem tekstu w Newsweeku.