Istnieje grupa publicystów prawicowych których głównym zajęciem wydaje się wybrzydzanie na obecne rządy PiS. Do głównych figur tej grupy można zaliczyć Ziemkiewicza i Warzechę, chociaż dałoby się wymienić kilku innych niemniej krytycznych. Czasami nazywam ich „wybrzydzaczami”, ale jest to generalnie określenie niesłuszne. Po pierwsze publicyści ci są wierni swoim poglądom, uczciwi i z konsekwencją potrafili przyjąć wypchnięcie ich na margines przez „obiektywne inaczej” media III RP. To im daje dzisiaj moralne prawo do krytyki i nie pozwala zbyć słowem „wybrzydzacze”. Po drugie krytyka potrzebna jest każdej władzy, każdemu działaniu, bo nie ma ludzi nieomylnych i wszystko przewidujących. Krytyka odsłania te punkty i te możliwości, których inaczej moglibyśmy nie dostrzec, a które należy brać w swoich rozważaniach i działaniach pod uwagę. Inaczej popada się w dogmatyzm.
Oczywiście, merytoryczną krytykę odróżnić należy od krytyki politycznej (nomen omen) – motywowanej politycznie. Ta pierwsza, oparta o próbę zrozumienia zjawisk, nie musi być całkiem obiektywna, i generalnie o pełny obiektywizm bardzo trudno. Każda analiza dziennikarska czy ekspercka sytuacji politycznej zawsze jest w pewnym stopniu stronnicza, chociażby dlatego, że oparta jest o własny punkt widzenia, światopogląd i hierarchię wartości. Odróżnić to jednak należy od zwykłej propagandy jaką uprawiają politycy w dyskusjach publicznych. Politycy posługują się propagandą, demagogią i retoryką, niekoniecznie dlatego, że są zbyt leniwi lub zbyt głupi na merytoryczna analizę, ale dlatego, że w pozyskiwaniu politycznych stronników i wyborców, retoryka i demagogia są po prostu znacznie skuteczniejsze niż argumenty merytoryczne. (Niestety część ludzi, w tym niektórzy komentatorzy na S24, powielają tę propagandę i zdają się uważać ją za „własne przymyślenia”).
Tym cenniejsi są krytycy próbujący rzetelnie analizować sprawy. Krytyką politycznej opozycji można się nie przejmować, przynajmniej jeśli chodzi o jej merytoryczną zawartość. Tekstów powielających taką propagandę nie warto czytać, a na pewno nie warto z nimi dyskutować, bo to jest zasadniczo bezowocne. Natomiast warto czytać krytykę merytoryczną i z nią dyskutować, bo to doskonali nasze rozumienie świata i wiedzę o nim. I mam nadzieję, że nasi decydenci w PiS czytają Ziemkiewicza, Warzechę i innych, i doceniają fakt, że mogą swoje widzenie spraw skonfrontować z innym.
*
Co powiedziawszy, mogę przystąpić do polemiki z Ziemkiewiczem. „Polemiki” to może za dużo powiedziane, bo wątpię czy Ziemkiewicz na swoich wyżynach zniża się do czytania „wypocin” jakichś blogerów, jednak jeśli zasieję ziarno wątpliwości w niektórych jego czytelnikach i wyznawcach, to też nie do pogardzenia.
Chodzi o jeden z jego ostatnich tekstów: Misiewicz na miarę naszych możliwości. Warto przeczytać w całości, bo sprawia wrażenie nieodpartej logiki, i warto się zastanowić, gdzie w tej logice są luki.
*
Ziemkiewicz odpowiada ironicznie na pytanie czym różni się powołanie Misiewicza w skład rady nadzorczej Polskie Grupy Zbrojeniowej od powoływania osób bez kwalifikacji na różne stanowiska przez poprzednią władzę. Przedtem – odpowiada Ziemkiewicz – to był nepotyzm i skok na kasę, a teraz jest …rewolucja, a nawet powstanie. „A logika powstańcza jest taka, że na kluczowe odcinki trzeba rzucać ludzi pewnych, reprezentujących Sprawę”.
Ziemkiewicz zdaje sobie sprawę, że postępowanie i sytuacja PiS nie da się porównać do tego, co robiła PO, że to dwie różne rzeczy, że „mamy tu do czynienia z różnymi rodzajami zła” – jak twierdzi. Ziemkiewicz znajduje inną analogię – z Piłsudskim. Przyznaje, że wkrótce wyjdzie jego nowa książka „o fatalnych dla Polski skutkach działalności i legendy Józefa Piłsudskiego”, i uważa że działania Macierewicza prowadzane są właśnie według wzorca „sanacyjnego”. Końcowym efektem ma być „opanowanie kraju przez różnego rodzaju miernoty – Becków, Rydzów, Dębów-Biernackich, Rómmli i Koców, którym ostatecznie oddał Piłsudski wszystko, rządy, finanse, gospodarkę, i które doprowadziły kraj do zagłady z takim patriotycznym nadęciem i zadęciem, że wielu do dziś ta zagłada upaja dumą.”
Mamy tu do czynienia z typowym argumentem przez analogię. Podręczniki krytycznego myślenia przestrzegają, że argumenty przez analogię są notorycznie zawodne, szczególnie w dziedzinie polityki i socjologii. To co powoduje, że argument Ziemkiewicza jest czysto retoryczny (chociaż piękna to retoryka), to fakt, że Macierewicz działa w warunkach postkomunistycznego układu, który trzeba spacyfikować, działa na specyficznym ograniczonym odcinku, w szczególnie zabagnionej dziedzinie, i chce mieć swoje „oczy i uszy” w radzie nadzorczej strategicznej spółki (a nie w zarządzie!). Jaka jest alternatywa? Wstawić tam kogoś z konkursu. Na przykład taki konkurs mógłby wygrać Kazio Marcinkiewicz albo Janusz Kaczmarek. Fachowcy. Nawet Kaczyński ich nie przejrzał. Analogia Ziemkiewicza jest zupełnie nietrafiona, ale fakt ten przykryty jest bardzo zręczną i uwodzicielską retoryką.
Owszem, dzisiejsza sytuacja to rodzaj powstania – ale nieporównywalnego z czymkolwiek przedtem. W pewnych dziedzinach trzeba podejmować działania rewolucyjne, w innych postępować wolniej, a w jeszcze innych wprowadzać mechanizmy docelowe. Oczywiście warto ostrzeżenie Ziemkiewicza przyjąć i mieć w tyle głowy. Ale konkretna sprawa z Misiewiczem – to jednak zwykłe „wybrzydzanie”. Myślę, że na pogląd Ziemkiewicza wyrażony w przywołanym artykule większy wpływ ma jego niechęć do legendy Piłsudskiego, niż trzeźwa ocena sytuacji.
Zawodowo jestem matematykiem, informatykiem i logikiem. Od 1982 amatorsko zajmuję się publicystyką. Od 1992 działam też w sferze gospodarki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka