Tocząca się w mediach debata publiczna na temat związków partnerskich podszyta jest ogólnym zakłamaniem. Obie strony posługują się mniej lub bardziej demagogicznymi argumentami, odwołującymi się głównie do emocji, a nie do rozumu. Żadna ze stron (poza incydentami) nie odważy się powiedzieć otwarcie, o co jej chodzi naprawdę.
Pomijając tych, którzy nie dostrzegają prawdziwych poglądów i zderzenia fundamentalnych wartości, i biorą w tej debacie udział, nie rozumiejąc, o co w niej chodzi – pozostali "walczą" (w swoim mniemaniu) o kształt przyszłego świata. Najbardziej zagorzali uczestnicy debaty reprezentują tu dwie całkowicie sprzeczne wizje.
Pierwsza, to lewicowy projekt świata bez zahamowań obyczajowych, pełna wolność, której najważniejszym składnikiem jest absolutna wolność w sferze seksu. Projekt ten wymaga zniszczenia starego świata, tradycyjnych wartości, a w szczególności zniszczenia religii i Kościoła (w którch lewicowi ideologowie upatrują ostoję wstecznictwa). Dla części walczących o tę wizję nowego świata, największą podnietą (i autonomicznym celem) jest właśnie walka z Kościołem. Związki partnerskie to tylko mały etap tej walki. Dalej będzie adopcja dzieci przez pary homoseksualne. Niektóre kraje Zachodu już są na tym właśnie etapie. (Nie da się wykluczyć, że na pewnym etapie zaakceptowana zostanie pedofilia – jako prawo wyboru i wolności dla młodzieży. W każdym bądź razie logika wskazuje to jako naturalną konsekwencję).
Ideologowie tej walki i jej aktywiści boją się mówić o tej wizji wprost, bo wiedzą, że większość społeczeństwa (wszelkich społeczeństw) jest z natury konserwatywna, i nie zaakceptuje takiego rewolucyjnego programu w całości. Dlatego świadomie wybierają metodę małych kroków ("salami"). Trudno tego nie zakwalifikować jako manipulację, inżynierię społeczną i oszustwo. Konsekwencją tego jest (ukrywany pogląd), że większość społeczeństwa to głupcy i charakterystyczna (wyłażąca jak słoma z butów) pogarda dla zwykłych ludzi.
Druga strona, konserwatywna, uważa, że wszelkie próby odgórnego zmieniania społeczeństw, realizacji radykalnych projektów społecznych, niosą ze sobą groźbę nieobliczalnych skutków. Bo generalnie nie jesteśmy w stanie przewidywać społecznych skutków zmian. Strona ta opowiada się za trwaniem przy sprawdzonych wartościach i instytucjach społecznych – a jeśli już podejmować próby dokonywania zmian, to dobrze uzasadnione, z ostrożnością i rozwagą. Stanowisko to niezwykle wzmocniły katastrofalne skutki komunistycznego eksperymentu (których to skutków i ich zbrodniczego charakteru lewicowcy wolą nie dostrzegać). Konserwatyści uważają związki homoseksualne za nienormalne (sprzeczne z naturą) i nie przekonują ich w tej sprawie żadne głosowania w zideologizowanych pseudonaukowych gremiach. Boją się jednak mówić o tym publicznie, skutecznie szantażowani pałką politycznej poprawności.
Sytuacja nie jest więc w żadnym razie symetryczna. Jedni nie mówią prawdy bo chcą innych oszukać, drudzy – ze strachu przed konsekwencjami dla prywatnego życia. Nie jest symetryczna, bo projekty lewicowe są radykalne, rewolucyjne, a konserwatyzm cechuje z zasady umiar i rozwaga. Lewicowcy wolą przedstawiać jako swojego ideologicznego przeciwnika faszystów i szowinistów (równie radykalne i równie nierozumne, ale mało dziś znaczące ruchy). Takimi epitetami obdarzają wszystkich inaczej myślących (w myśl praktycznej zasady: nie ma tolerancji dla przeciwników tolerancji).
Sytuacja nie jest też symetryczna, bo ludzie mediów w zdecydowanej większości wspierają opcję lewicową (w USA zwaną liberalną). Jest to bowiem ideologia nie wymagająca zbyt wielkiego wysiłku intelektualnego (a w mediach raczej filozofów nie ma). Działa też mechanizm fit in crowd: dołączania się do tłumu (z przeświadczeniem, że się dołącza do elity). Podobnie jest na uczelniach: większość naukowców to również nie są przecież mędrcy. Bycie wybitnymi fachowcem w swojej dziedzinie paradoksalnie nie sprzyja ogólnej refleksji nad światem i życiem, a udawanie bycia fachowcem – tym bardziej.
I to właśnie na uczelniach (amerykańskich) zrodziło się paskudne zjawisko "politycznej poprawności", które trudno nie zakwalifikować jako swoisty terror intelektualny, narzędzie tłamszenia przez tłumy głupców prawdziwych intelektualistów (których zasadniczą cechą jest nie łączenie się w żadne grupy i nie uleganie modnym myślowym trendom). Terror intelektualny i poprawność polityczna stały się głównym narzędziem walki lewicowych ideologów. Wyznaczonych przez liberałów priorytetowych spraw nie wolno dziś w świecie zachodnim poddawać żadnej dyskusji i żadnym naukowym badaniom.
Rezultatem jest właśnie tytułowy konflikt dwóch wartości: wolności seksualnej i wolności słowa. Wybierajcie co chcecie, byle jasne było, o co tu chodzi.
P.S. Ponieważ, jak widzę, tytuł nie dla wszystkich jest dość jasny, dodam, że przez "wolny seks" w kontekście tej notki należy rozumieć odejście of "konserwatywnego modelu" mężczyzna z kobietą. Tekst jest o zakłamaniu i zderzeniu dwóch wartości.
Zawodowo jestem matematykiem, informatykiem i logikiem. Od 1982 amatorsko zajmuję się publicystyką. Od 1992 działam też w sferze gospodarki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka