Sprawa pana Terlikowskiego przyniosła sporo różnych komentarzy, które dotyczyły ogólniejszego zagadnienia: a mianowicie, z kim warto rozmawiać? Zakładając, że mamy obecnie do czynienia z systemem zakorzenionym w PRL-u, realizującym wspólne interesy postkomunistycznej nomenklatury i tych, którzy się z nomenklaturą dogadali, systemem pozorującym demokrację, ale faktycznie swoimi praktykami nazbyt często urągającym podstawowym jej zasadom – w szczególności, mamy do czynienia z medialnym Frontem Jedności Przekazu (z całą gamą jego paskudnych postkomunistycznych praktyk) i kontrolowanym dostępem przedstawicieli opozycji do głównych mediów.
Przez opozycję (na potrzeby tej notki) rozumiem wszystkich tych, którzy chcieliby, żeby w Polsce zapanowała prawdziwa demokracja oraz odpowiednie standardy życia społecznego. Nie mam zamiaru polemizować z tymi, którzy uważają (lub z różnych powodów wmawiają nam), że obecny system jest wystarczająco przyzwoity i nie ma powodów do obrzydzenia (więc proszę się tutaj nie wpisywać).
Czy przyzwoici ludzie powinni chodzić do takich mediów i próbować przebijać się ze swoimi poglądami? Czy w ten sposób nie legitymizują chorego systemu i nie potwierdzają tym samym, że jest to w zasadzie normalna lub prawie normalna demokracja (skoro wszystkie strony mogą się wypowiedzieć)? Można mieć bardzo różne opinie na ten temat. Zależne są one po części od opinii, jak bardzo odległy od demokracji jest jest system III RP, i jak blisko mu do systemów na wschód od nas (które też się mienią demokracjami, i są za takie uznawane przez niektórych zachodnich celebrytów; nie tylko w Polsce celebryci maja siano w głowach).
Wskażę tylko na dwie opcje, najbardziej moim zdaniem rozsądne. Można uważać, że najlepszy byłby totalny bojkot mediów FJP przez polityków opozycyjnych i przez wszystkich ludzi prawdziwej opozycji. Niech się tamci kiszą we własnym sosie, niech ze sobą tylko rozmawiają – my powinniśmy tworzyć własne media i własne instytucje obywatelskie; budować prawdziwą demokrację od podstaw. Nawet jeśli ze względu na to, że postkomunistyczna nomenklatura dysponuje olbrzymią przewagą ekonomiczną i jest w stanie zdławić wszelkie niezależne ruchy ekonomicznie, może to być proces bardzo trudny i powolny, tą drogą należy iść. Czy taki bojkot dałby się utrzymać w praktyce? Czy też na pustym miejscu pojawiłaby się "niby-opozycja"? Czy w ten sposób ok. 30% opozycyjny elektorat dałoby się stopniowo powiększać, czy też zacząłby on maleć?
Przeciwny umiarkowany pogląd głosi, że trzeba "wpychać się" we wszystkie luki FJP, nie dać się wypchnąć z przestrzeni publicznej i najbardziej wpływowych mediów; że jest to jedyna droga dotarcia do "milczącej większości" i spowodowania, że pewnego dnia zagłosuje ona na opozycję. Trzeba głosić prawdę, wszędzie i wbrew wszystkiemu, bo tylko w ten sposób wypłynie ona na wierzch. I chwała tym, którzy (jak Terlikowski) narażając się na różne "dyskomforty" tę misję realizują. Jeśli Polska ma się przekształcić pewnego dnia w prawdziwy kraj demokratyczny, to nie wolno ustępować pola na żadnym odcinku.
Dlatego generalnie trzeba oczywiście rozwijać własne media, ale nie rezygnować z występowania w mediach wiodących (chociaż są takie skundlone, że mdłości czasami biorą). Przyzwoici i zorientowani ludzie widzą po czyjej stronie jest racja, a jest szansa, że i mniej przyzwoici lub mniej zorientowani też się, któregoś dnia zorientują.
Zawodowo jestem matematykiem, informatykiem i logikiem. Od 1982 amatorsko zajmuję się publicystyką. Od 1992 działam też w sferze gospodarki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka