jan mak jan mak
1916
BLOG

Czy Wojskowa Prokuratura działa racjonalnie?

jan mak jan mak Polityka Obserwuj notkę 26
Ciekawy jestem, czy po ostatnich "rewelacjach" NWP jest jeszcze ktoś racjonalnie myślący, kto by wątpił, że na wraku TU-154 znaleziono ślady trotylu? Czyli, że red. Gmyz uzyskał prawdziwą informację, podzielił się nią z opinią publiczną i za to został wyrzucony z przez kolegę rzecznika rządu z jednej z największych gazet (cytowanej za granicą). Jeśli dla kogoś racjonalnie myślącego nie jest to powód do niepokoju, to znaczy, że ma jakiś dziwny obraz demokracji, taki który jest specyficzny dla "elit" tego zaścianka Europy (którym to elitom wydaje się, że są Europejczykami). 
 
Oczywiste jest dziś, że NWP wydaje z siebie stwierdzenia nawzajem sobie przeczące, a więc, że albo świadomie kłamie (a jeśli tak, to w jakim celu?), albo że jej poziom fachowości jest taki, że żadne jej ustalenia nie są w pełni wiarygodne (jeśli ktoś nie rozumie nawet tego, co mówi?...). Która z tych możliwości jest bardziej prawdopodobna? Sądzę (ale nie przesądzam), że w NWP panuje ciągle duch PRL-u i zgaduje ona po prostu życzenia rządzących (z ust im czyta) i stara się wypełniać swoją polityczną funkcję  jak najlepiej potrafi. Słusznie mówi "sprawiedliwy minister", że jest to relikt PRL-u. Słuszne pretensje mają pracownicy przekaziorów, no bo już nie wiedzą, co i jak mają mówić. 
 
Ale swoje racje ma i prokuratura. Z badań wynika, że po występie NWP w Sejmie, nadal ponad 50% społeczeństwa uważa, że żadnego trotylu na wraku tupolewa nie znaleziono, a red. Gmyz jest "takim samym kłamcą i złodziejem, jak każdy z nas". Z jakich badań to wynika? Ano z tych co będą, i z tych co już były. Proste logiczne wnioski.
 
Pani Holecka, pracownica kombinatu o mylącej nazwie TVPInfo, zaprosiła więc prawdziwych ekspertów (nie tych, co im zwykle każą zapraszać, i co wiadomo, co powiedzą). Czy sama to wymyśliła, czy to taki sprytny prikaz kierownictwa (że prawdziwi eksperci jeszcze bardziej pogmatwają sprawę) – nie wiem czy tam im samemu wolno myśleć. Dość, że gmatwali, i każdy się pilnował, żeby broń Boże nie wyjść na oszołoma (ludzie wchodzą do studia, i jakoś tak wiedzą, co wolno powiedzieć, a co nie – skoro ich do przekaziora zaprosili). Niemniej, prawdziwi eksperci nie chcą wyjść na durniów przed kolegami (którzy po każdej konferencji NWP lub "informacji" z przekaziorów łapią się za głowy). Więc, pomimo zastrzeżeń (słusznych), że sama obecność trotylu, nie dowodzi jeszcze zamachu (tylko po co to kilka razy powtarzać w 10-minutowej audycji?), musiała prawdziwym ekspertom wypsnąć się jakaś prawda (i o tyle jeszcze warto takich na żywo oglądać). 
 
No więc zaprezentowano urządzenie, które nie reaguje na żadne pasty, ani do butów, ani do zębów, na żadne wędliny i pestycydy. (A zatem Szeląg łgał – tego wniosku nikt głośno nie sformułował). Coś zaczęło pikać przy perfumach. Okazało się, że przy zbyt dużym stężeniu urządzenie może "na chwilę zwariować". Po krótkiej chwili: "Teraz już nic nie wykaże" - oznajmił ekspert. I nic nie wykazało. Perfumy były już za słabe. Takie substancje jak perfumy, rozpuszczalniki i inne, mogą dać mylne wskazanie tylko w bardzo wysokim stężeniu i tylko bezpośrednio po zaaplikowaniu (chyba, że to były jakieś "ruskie perfumy"?). Poza tym – tu ekspert dodał rzecz naprawdę ważną –  jeśli urządzenie wykrywa substancję wybuchową, to w profesjonalnym badaniu, nie kończy się na jednej próbie zapisanej do kajecika, ale pomiar powtarza się kilkakrotnie. I wtedy sprawa nie ulega wątpliwości: mamy do czynienia z danym materiałem wybuchowym. (Jeden ekspert powiedział, że taki pomiar może służyć nawet za dowód w sądzie, ale drugi zaprzeczył –  może na tym już nie bardzo się znali). Jeśli po tym wszystkim ktoś ma jeszcze wątpliwości, że na wraku TU-154 znaleziono trotyl, to nic już nie poradzę. (Należy widocznie do tych ponad 50% obywateli, których istnienie wykrywają krajowe badania opinii społecznej).
 
Ciekawsza rzecz wypsnęła się ekspertowi, który zapewniał wielokrotnie (tak z własnej inicjatywy?), że ślady trotylu nie są jeszcze dowodem na zamach. Otóż powiedział on, że śledczy którzy udali się do Smoleńska, zabrali ze sobą te urządzenia, nie po to, żeby szukać śladów materiałów wybuchowych, lecz żeby wytypować próbki, które warto pobrać. Rzecz w tym – wyjaśniał ekspert – że "normalnie" próbki do wykluczenia możliwości wybuchu pobiera się na podstawie sposobu rozrzucenia szczątków samolotu – układ szczątków wskazuje, gdzie ewentualnie można znaleźć ślady materiałów wybuchowych (bo te po wybuchu są już tylko w śladowych ilościach!). Nasi eksperci działali "nienormalnie" – to sobie musimy dośpiewać. Zabrali się do wykluczania wybuchu na kupie zgarniętego złomu, gdzie o żadnym "układzie szczątków" nie mogło już być mowy. Musieli więc pomagać sobie detektorami w typowaniu. 
 
Po co w ogóle śledczy tam pojechali dwa lata po zamachu? (że pozwolę sobie na to przejęzyczenie, skoro mogą sobie pozwolić Sikorski, Żakowski i Tusk). Po co w ogóle prokuratura wracała o tej sprawy, skoro już wszystko było "poukładane"?
 
Otóż rzecz w tym, że prokuratura PRL-owska wykonując swoją robotę działała nie tylko w oparciu o to, co "spijała z ust" władzy, ale także w oparciu o procedury (Nawet komunizm nie był odporny na biurokrację). Spijanie spijaniem, a zawieją nowe wiatry, i ktoś później wyciągnie, że czegoś tam w procedurach nie dopełniliście. (I przejedziecie się towarzyszu jak, nie przymierzając, Al Capone na podatkach). Więc zorientowawszy się, że procedury wymagają jednak wykluczenia wybuchu, a nikt do tej pory nie wykonał w tym kierunku żadnych badań zgodnych z procedurą – pojechali nasi śledczy wykluczyć samodzielnie, ponad Ruskimi, tak ja się da, na kupie złomu – a tu masz ci los: trotyl! A że nie wszyscy drugorzędni śledczy czują się wiernymi obrońcami racji rządu (nie wszyscy mają w tym oczywisty interes), więc sprawa ujrzała światło dzienne i potoczyła się swoim trybem. 
 
No, ale kolejna dziura już załatana (Rzepa i Urze spacyfikowane) – teraz będzie znacznie trudniej o takie przecieki. Rząd może być zadowolony (bo na cholertę mu demokracja). Ale jeśli dla kogoś racjonalnie myślącego nie jest to powód do niepokoju, to znaczy, że jest (już? ciągle?( zsowietyzowany – trzeba chyba wrócić do tego pojęcia. Jest to taki rodzaj mentalności wytworzony w kraju przyległym do Związku Radzieckiego, gdzie swój strach przed utratą pracy, złamaniem kariery, wykluczeniem z salonów, bycie uznanym za oszołoma, próbuje się tłumaczyć swoją swoistą racjonalnością. Tak trzeba. Tak nada. Żeby móc uznać się za tak swoiście racjonalnego, po drugiej stronie musi być oszołom – odważny, bo głupi, bo nie rozumie, ile można stracić.
 
Na tym tle trzeba postrzegać stwierdzenie sprawiedliwego ministra o tym, że "zamachu nie było i dla wszystkich racjonalnie myślących ludzi jest to oczywiste.” Najwyraźniej tu chodzi o tę właśnie swoistą racjonalność priwiślańskiego kraju. Dla sprawiedliwego ministra jest to być może cena za to, że może w tym kraju powiedzieć publicznie, iż NWP jest "reliktem PRL-u" a prawdziwą tragedią była katastrofa Smoleńska, a nie "rojenia" Brunona K. Wiem jednak, że Jarosław Gowin, zna również klasyczne pojęcie racjonalności, wedle którego, jeśli śledztwo od początku prowadzone jest nierzetelnie, jeśli niszczy się dowody, jeśli kolejne twierdzenia różnych i instytucji zamieszanych w sprawę okazują się fałszywe, jeśli w grę wchodzą interesy polityczne Rosji – to racjonalnie myślący człowiek musi co wątpić i nie ma podstaw do wykluczenia możliwości zamachu. 
jan mak
O mnie jan mak

Zawodowo jestem matematykiem, informatykiem i logikiem. Od 1982 amatorsko zajmuję się publicystyką. Od 1992 działam też w sferze gospodarki.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (26)

Inne tematy w dziale Polityka