Badając przyczyny katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem należy brać pod uwagę wszystkie możliwości. Nie oznacza to jednak, że każda hipoteza jest równie prawdopodobna. I z prawdopodobieństwem ocierającym się o pewność wiemy już, jaka były zasadnicza przyczyna katastrofy. Ślady trotylu na wraku nie pozostawiają wątpliwości, że katastrofa nastąpiła w wyniku wybuchu (niezawodność detektora IMS wynosi 99%, więc badania laboratoryjne mają wykluczyć 1% pozostałych możliwości). Wnioski komisji Milera zostały zatem na 99% obalone. Bardzo źle świadczy to o instytucjach naszego państwa i szerzej - o demokracji w Polsce.
Jeśli ktoś po tym wstępie miałby wątpliwości co do moich kwalifikacji logicznych, to miałby rację. Jeśli przy tym dalej próbowałbym analizować inne możliwości (te których prawdopodobieństwo nie przekracza, wobec powyższego, jednej setnej) i pomijając w podobnie ordynarny sposób różne możliwości, doszedłbym do wniosku, że rezultat arcyboleśnie prostego rozumowania jest najmniej prawdopodobny -- to nawet jeśli mój wniosek byłby prawdziwy -- każdy czytelnik miałby prawo uznać, że zabieram się za pisanie o rzeczach, o których nie mam pojęcia.
Niestety, taki tekst (tylko a rebours) wisiał przez dłuższy czas na pierwszym miejscu strony głównej. Przykro mi to powiedzieć, ale nie najlepiej świadczy to o stronie głównej (z wielką krzywdą dla dobrych tekstów tam umieszczanych).
Początkowo sądziłem, że tytuł "
Zamach hipotezą najmniej prawdopodobną" na blogu pracownika uniwersytetu warszawskiego ma charakter "publicystycznej prowokacji", bo chyba każdy rozsądny człowiek wie, iż mamy za mało danych, żeby analizować tu jakiekolwiek prawdopodobieństwa. Tymczasem, o zgrozo, rzecz okazała się "na poważnie". Pierwszy odruch, machnąć ręką, tyle niemądrych rzeczy wypisuje się w gazetach (i niestety również na salonie) -- ale mając na uwadze własną profesję i dobro salonu, uznałem, że jednak milczenie z mojej strony byłoby grzechem zaniechania.
Na polskich uczelniach nie uczy się logiki, ani takiego przedmiotu jak critical thinking (obowiązkowego na wszystkich amerykańskich uniwersytetach) i w związku z tym, wykształcenie naszych politologów i dziennikarzy w tym zakresie jest takie jakie jest -- widzimy to na ekranach telewizorów, w gazetach (i niestety również na salonie). Skoro ma być na poważnie, to proszę posłuchać nauczyciela tego przedmiotu.
Po pierwsze, obliczanie prawdopobieństw w dziedzinach życia społecznego, i nawet ekonomicznego, jest bardzo trudne, obarczone dużym ryzykiem błędu, a zazwyczaj praktycznie niemożliwe. Zbyt wiele jest czynników, których z takich czy innych względów nie jesteśmy w stanie wziąć pod uwagę, a które mogą okazać się dominujące w całym rachunku. Można próbować jedynie porównywać prawdopodobieństwa, mając świadomość, że nawet w porównaniach obecny jest silnie czynnik subiektywny. (W podręcznikach logiki nie na darmo mówi się o prawdopodobieństwie subiektywnym). Wypowiadając twierdzenia z tego zakresu, należy więc zachować umiar i ostrożność. Kategoryczność świadczy tu o braku zrozumienia, przewadze emocji nad rozumem lub świadomej demagogii.
Pisząc taki tekst na poważnie, próbujący porównać prawdopodobieństwa zamachu i innych wyjaśnień katastrofy, należałoby przede wszystkim spróbować ustalić fakty. A są one następujące.
1.
Media i czynniki oficjalne podają cały czas sprzeczne informacje. Najbardziej drastyczny przykład (do obejrzenia na
filmikach w internecie), to tefałenowska analiza nagrań z kokpitu, według której padły tam słowa "jak nie wyląduję, to mnie zabiją" (albo nawet "to mnie zabije"), całkowicie sprzeczna z późniejszymi "ustaleniami" komisji Milera. A przykładów takich jest już mnóstwo (o czym wiedzą ci, którzy chcą wiedzieć).
2. Ustalenia komisji Anodiny są niewiarygodne. Rosyjskie śledztwo nie spełnia elementarnych międzynarodowych standardów. Rosja gra nim politycznie. Polscy eksperci mają bardzo utrudniony dostęp do dowodów. Te fakty mają charakter subiektywnej oceny, ale ponieważ taką ocenę formułują już nawet "dziennikarskie gwiazdy" wiodących mediów, można je uznać za ustalone.
W świetle tego (i innych dostępnych w mediach informacji) nie sposób nie wyciągnąć logicznego wniosku:
3. Polska komisja nie była w stanie przeprowadzić rzetelnego badania zgodnego z międzynarodowymi standardami. Swoje ustalenia oparła jedynie na tym, co "dostępne". Fakt, że nie podkreśliła kruchości podstaw, na których opiera swoje ustalenia, że nie poskarżyła się na braki w materiale dowodowym, ma charakter ewidentnie polityczny. Kierowała się więc (również) polityką.
Jeśli ktoś się nie zgadza z powyższymi tezami, to znaczy, że trzyma głowę w piasku lub... tak bardzo nienawidzi Kaczyńskiego, że odbiera mu to zdolność racjonalnego myślenia.
Inne tezy dotyczące katastrofy wymagają już obszerniejszych, solidniejszych uzasadnień, a ze względu na sprzeczne informacje, mogą być (niestety) łatwo kwestionowane. Racjonalna dyskusja jest niemożliwa, jeśli nie ma zgody co do faktów. I to jest największy problem. Jaka to demokracja, kiedy obywatele nie mogą być pewni co do faktów? Kiedy brakuje powszechnie uznanych źródeł informacji? KTo doprowadził do tego stanu, który naszą demokrację sytuuje, gdzieś między demokracją niemiecką i "demokracją" rosyjską, ale bliżej tej drugiej? Ale to temat na odrębną notkę.
W tej sytuacji, jeśli chodzi o prawdopodobieństwo zamachu, to rozsądek nakazywał uznawać je na początku za bardzo małe (bo zamach jest rzeczą bardzo rzadką), a jeśli ktoś dał wiarę "informacjom" o czterokrotnym podchodzeniu do lądowania i pijanym generale w kokpicie, miał prawo uznać, że zamach jest praktycznie wykluczony (prawdopodobieństwo jest bliskie zeru). Gdy te "informacje" okazały się fałszywe, rozsądek nakazywał nie wykluczać możliwości zamachu (dałoby się przytoczyć solidne argumenty, że pewne siły mogłyby być dziś do tego zdolne). Z pewnością hipotezy tej nie miała prawa wykluczyć a priori prokuratura. W związku z tym powinna podjąć natychmiastowe czynności mające na celu zbadanie tej hipotezy (czyli objąć starannym badaniem wrak samolotu) lub poinformować opinię publiczną, że w obecnych warunkach rzetelne badanie tej hipotezy jest niestety niemożliwe.
Można też twierdzić, że z przyczyn politycznych prokuratura musiała tę hipotezę wykluczyć i powstrzymać się od prób jej zweryfikowania (tak sugerują niektórzy publicyści między wierszami, a pomiędzy tymi niewypowiedzianymi sugestiami, sugerują jeszcze, że dla naszego dobra nie powinniśmy w ogóle niczego w tej sprawie sugerować). No cóż, jeśli ktoś ma taką konstrukcję psychiczną... To wszakże sugeruje również, że prawdopodobieństwo zamachu jest większe, niż możemy lub chcemy przyznać.
Powtórzę, za mało mamy danych i za dużo dezinformacji, żeby z poziomu "odbiorców wiadomości z drugiej ręki" wnosić z przekonaniem o realnym prawdopodobieństwie zamachu. To jakie prawdopodobieństwo subiektywne przypisujemy zamachowi, przy braku twardych dowodów, zależy od naszej ogólnej wiedzy, rozeznania, światopoglądu, skłonności, itp. Bez względu na to czy jest ono większe czy mniejsze, wielu rozsądnych ludzi wyraża opinię, że po dwóch i pół roku prawdopodobieństwo to (w ich odczuciu) wzrosło raczej niż zmalało. I trudno się z tym nie zgodzić.
Zawodowo jestem matematykiem, informatykiem i logikiem. Od 1982 amatorsko zajmuję się publicystyką. Od 1992 działam też w sferze gospodarki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka