jan mak jan mak
2678
BLOG

Dyskusja o katastrofie: kluczowe pytanie

jan mak jan mak Polityka Obserwuj notkę 90

Pech chciał, że mój nick (do którego jestem bardzo przywiązany) zbiega się z nazwą pewnej „niezależnej międzynarodowej instytucji”. Jednak trudno mi nie zabrać głosu w toczącej się dyskusji.

Temat katastrofy wypełnia S24 i trudno się dziwić. Głosy w dyskusji rozciągają się od dwóch skrajnych stanowisk: „wina pilotów i Prezydenta” oraz „zamach” (często popartych jednym tylko „argumentem” typu: „a kto inaczej myśli, ten jest durniem”), Są jednak stanowiska bardziej wyniuansowane, często z interesującymi starannie udokumentowanymi argumentami. Można postawić zarzut (i taki pada), że mimo tego S24 zdominowany jest przez jedno stanowisko. Jednakże ci, którzy ten zarzut stawiają przyznać muszą, że jest to naturalna reakcja na fakt, iż mainstreamowe media zdominowane są też przez jedno stanowisko przeciwne. W sytuacji, gdy rosyjskie śledztwo budzi szereg zastrzeżeń, gdy faktów prób dezinformacji i gry propagandowej ze strony rosyjskiej nikt rozumny już w Polsce już nie podważa wielkie zdziwienie musi budzić fakt braku zainteresowania głównych mediów alternatywnymi możliwościami przebiegu katastrofy. Polskie media są chore. Wniosek tyleż oczywisty, co i od dawna znany. W tej sytuacji blogerzy S24 w sposób pracowity i staranny wyszukujący i analizujący fakty, rozważający w rozsądny sposób różne możliwości pełnią rolę trudną do przecenienia.

Jednym z najbardziej kłopotliwych problemów w tej dyskusji jest zasadnicza trudność w ustaleniu faktów. Przy prowadzonej przez Rosjan i niektóre polskie media akcji dezinformacyjnej, wrzucanie fałszywych informacji (począwszy od czterokrotnego podchodzenia do lądowania po zawartość alkoholu we krwi pasażerów), niezgoda występuje już na poziomie negowania faktów. Bardzo trudno o racjonalną dyskusję, gdy podstawowym jej narzędziem jest kwestionowanie ustalonych faktów, gdy podważa się wiarygodność poszczególnych źródeł (a co gorsza są powody do podważania tej wiarygodności). W tej sytuacji takie a nie inne stanowisko w sprawie smoleńskiej katastrofy w dużym stopniu pozostaje kwestią wiary i wstępnych uprzedzeń.

Ja też mam oczywiście swoją hipotezę (która wydaje mi się najbardziej prawdopodobna), ale nie wykluczam innych. Przy tak skąpym dostępie do faktów żadnej skrajnej nawet hipotezy wykluczyć się nie da a są argumenty przemawiające za hipotezami skrajnymi. Celem tej notki jest próba ustalenia tego, na co, moim zdaniem, wszyscy rozsądni ludzie powinni się zgodzić (żeby dalszą dyskusję prowadzić w oparciu o jakieś wstępne ustalenia).

Z braku pewności co do faktów oprę się na stwierdzeniach tych, których stanowisko jest raczej przeciwne do mojego. Sam płk. Klich stwierdził, że każda katastrofa ma mnóstwo przyczyn, takich, że gdyby choć jedna z nich nie zaszła, katastrofy by nie było. Prawdą jest więc, że gdyby samolot nie wystartował, że gdyby Prezydent nie chciał lecieć do Katynia, katastrofy by nie było. (Jest to typowy argument ludzi lamentujących nad jakimś wypadkiem: „gdyby tamtędy nie szedł, nie zginąłby!” tyleż prawdziwy, co kompletnie irracjonalny). Prawdą jest też, że gdyby kontrolerzy lotnisko zamknęli to katastrofy by nie było (a właśnie płk. Klich powiedział, że kontrolerzy mieli prawo i obowiązek lotnisko smoleńskie zamknąć). Nie zamknęli, bo otrzymali rozkaz (motywowany politycznie) ten fakt wydaje się już trudny do podważenia.

Czy wśród całego łańcucha przyczyn da się wskazać przyczynę kluczową, moment w którym katastrofa stawała się już nieunikniona? Sądzę, że tak. Jeden z autorów książki, która wyprzedziła raport MAK w jednostronnej wizji katastrofy, powiedział w studiu telewizyjnym, że „zejście na 100 m w celu sprawdzenia widoczności” mieściło się w „ramach normalnych procedur”, i że po stwierdzeniu braku widoczności należało absolutnie zrezygnować z lądowania. Otóż na tym polega kluczowa różnica pomiędzy raportem MAK-u i prezentacją Millera (podkreślona w przemówieniu sejmowym), że w tej drugiej ujawniona została informacja o tym, że kapitan Protasiuk na wysokości 100 m wydał komendę „odchodzimy”. O ile wiem, w historii lotnictwa jest mnóstwo przykładów podobnych sytuacji, w której po stwierdzeniu braku widoczności na wysokości decyzyjnej samolot odchodził i nic się nie stało. Do tego momentu mogło być więc normalnie, tak jak w wielu podobnych sytuacjach. W dniu 10 kwietnia Tu-154 jednak nie odszedł.

Kluczowe pytanie brzmi: dlaczego po komendzie „odchodzimy” Tu-154 nie wykonał tego manewru? Nie może być wyjaśnienia przyczyn tej katastrofy bez odpowiedzi na to pytanie.

jan mak
O mnie jan mak

Zawodowo jestem matematykiem, informatykiem i logikiem. Od 1982 amatorsko zajmuję się publicystyką. Od 1992 działam też w sferze gospodarki.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (90)

Inne tematy w dziale Polityka