Dokładne 10 lat temu, w nocy z 15 na 16 października 2006 roku odpaliliśmy Salon24.pl. Wierzyć się nie chce. To było 10 burzliwych i fascynujących lat.
Zanim uruchomiliśmy Salon24.pl, Igor prowadził już swój blog na Onecie. Był to pierwszy blog publicystyczny w Polsce podpisywany nazwiskiem dziennikarza. Miał ogromną oglądalność i zastanawialiśmy się, co z tym zrobić. Radek Krawczyk, kolega ze studiów Igora, kierował wówczas redakcją Onetu. To on wpadał na pomysł, aby stworzyć platformę blogową, na której dziennikarze i nie-dziennikarze pisaliby obok siebie. Takiego serwisu nie było nigdzie – ani w Polsce, ani na świecie. Inspiracją był The Huffington Post, ale ten portal nie był otwarty dla zwykłych użytkowników. W Polsce dotąd monopol na opinie mieli ludzie mediów. Salon24.pl miał to przełamać i publikować obok siebie teksty i komentarze „znanych” i „nieznanych”.
Igor podchwycił ten pomysł. Zapytał znajomych dziennikarzy, czy założyliby blogi w nowym, niezależnym serwisie. Salon24.pl w założeniu od początku miał być otwarty też dla amatorów i to stanowiło o jego odmienności. Latem 2006 roku Radek Krawczyk ciężko zachorował. Otarł się o śmierć. Start serwisu był zaplanowany na jesień. Radek doszedł do siebie i po koleżeńsku doradzał nam jeszcze z łóżka. Serwis tworzyli Bogna, jako pierwszy moderator i admin, i Igor odpowiadający ze treść. Po wielu miesiącach, kiedy Radek opuścił Onet, uznał, że warto dołączyć i został wspólnikiem w firmie, a potem jej szefem odpowiadającym za biznes. Zakładaliśmy, że przez pierwszy rok będziemy żyć bez reklam. I tak nikt nam wtedy by nie uwierzył, że warto w takim dziwnym serwisie się reklamować. Serwis stworzyliśmy i utrzymywaliśmy z własnych pieniędzy.
Początek był znakomity. Blogi założyli znani dziennikarze od prawa do lewa, ale i tłum zwykłych ludzi. Dziennikarze mieli frajdę, że mogli na gorąco czytać w komentarzach pod ich tekstami reakcje czytelników. To była zupełna nowość. „Zwykłym” autorom frajdę sprawiało to, że mogą niemal na żywo dyskutować ze znanymi dziennikarzami i publikować na równi z nimi. Dotychczasowi czytelnicy mainstreamowych mediów zobaczyli, że mają teraz własną przestrzeń do wyrażania swoich poglądów i że nie są w tych poglądach osamotnieni.
W pierwszym roku istnienia Salon24.pl moderacją i zarządzaniem serwisem zajmowała się tylko Bogna. Salon24.pl był dla niej jak trzecie dziecko. Nie miała wolnych weekendów czy świąt. Kiedy gdzieś wyjeżdżaliśmy, Bogna moderowała Salon24.pl na parkingu, w restauracji albo z fotela pasażera. Wstawała od świątecznego stołu, aby zmienić stronę główną, sprawdzić zgłoszenia. Jesienią 2007 roku Radek Krawczyk przeprowadził się z Krakowa do Warszawy i przejął prowadzenie portalu i spółki.
W następnych latach Salon24.pl rozwijał się, choć rynek szybko zauważył potencjał w blogach i jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać podobne serwisy. Dziennikarze dużych mediów dostawali zakaz prowadzenia blogów poza macierzystą redakcją. Z Salon24.pl jedni odchodzili, ale w ich miejsce pojawiali się inni. Platforma stała się ważnym miejscem politycznych dyskusji. Przełamywała tabu, z rozmachem poszerzała przestrzeń swobodnej dyskusji. Salon24.pl przełamywał poprawność polityczną. W tych latach ciągle mocno dominował jeden przekaz i duża część Polaków nie odnajdywała swoich poglądów w dużych gazetach, stacjach radiowych i telewizyjnych. Zaczęli je sami wyrażać w Salonie24.
Wywoływało to ogromne emocje, gorące dyskusje, a czasem awantury. Myśmy musieli balansować – między niedopuszczaniem do chamstwa i agresji słownej a swobodą dyskusji. Nieprzychylni krytycy z zewnątrz przeklejali nam niemiłe etykietki, a niektórzy bojowi blogerzy oskarżali nas o cenzurę. To balansowanie każdego dnia wymagało gigantycznej pracy i stalowych nerwów, odporności na zarzuty.
Blogerzy tryskali inwencją i pomysłami. Po katastrofie smoleńskiej powstała Biała Księga stworzona przez blogerów. Blogerzy organizowali akcje charytatywne i czasem spotykali się w różnych miejscach. Potem entuzjazm wygasał, niektórzy użytkownicy mieli ambicje założenia własnego, lepszego Salonu i tworzyli własne portale. Niektóre z nich przetrwały, wiele się rozpadło.
Ciągle byliśmy pionierami, co przydawało nam chwały, ale biznesowo było bardzo trudne. Wtedy jeszcze biznes nie wierzył, że takie miejsca jak Salon24.pl są dobrym narzędziem marketingowym, a dominująca wówczas siła polityczna nie traktowała nas przyjaźnie, co powodowało, że ogłaszanie się u nas również było traktowane jako ryzykowne.
Po dwóch latach szalonego funkcjonowania Salon24.pl Igor opisał zjawisko blogowania w „Rzeczpospolitej” w długim tekście „Niezwykła szybkość bloga”. Kilka tygodni później, na początku maja, na Onecie przeczytaliśmy, że fragment tego artykułu był tekstem maturalnym na egzaminie z języka polskiego we wszystkich polskich liceach. Co zabawne, nikt z Igorem tego nie uzgodnił, ani nawet go o tym nie powiadomił.
Po katastrofie smoleńskiej w 2010 roku Jarosław Kaczyński udzielił Salon24.pl pierwszego wywiadu w swojej kampanii prezydenckiej. Pamiętamy, jak pewien Niemiec nie mógł się nadziwić, jak to jest możliwe, że w takim prywatnym, małym przedsięwzięciu, jakim jest Salon24.pl swoje blogi prowadzą premierzy, ministrowie i różni ważni politycy. W Niemczech - mówił - byłoby to nie do pomyślenia.
W 2011 roku zorganizowaliśmy pierwszy w historii wieczór wyborczy nadawany przez Internet równocześnie z sześciu sztabów, którego główne studio znajdowało się w jeżdżącym po Warszawie Hammerze, w którym Igor i Robert Kozak przepytywali różnych wsiadających do auta gości. To było coś rewolucyjnego. Efekt był świetny, ale zainwestowane w to pieniądze nie zwróciły się. Trudno było wtedy budować biznes, nie mając zaplecza dużego koncernu.
W 2011 roku hitem, którego nikt w polskich mediach dotąd nie powtórzył, był wywiad Igora z Barakiem Obamą, który podczas swojej podróży po czterech europejskich krajach udzielił tylko jednego wywiadu – w Polsce i to właśnie Salon24.pl. Igor został wtedy solidarnie zaatakowany niemal przez wszystkich konkurentów, którzy stawali na głowie, by ten wywiad dostać. Nie dostała go ani TVP ani TVN ani Gazeta Wyborcza, tylko Salon24.pl.
Walka o ten wywiad z prezydentem USA była jednym ciekawszych życiowych doświadczeń Igora – warto przeczytać tę historię. Najpierw Igor poleciał do Waszyngtonu, gdzie w ostatniej chwili wywiad odwołano. W końcu Obama spotkał się z nim w warszawskim hotelu Marriott i spóźnił się z tego powodu spotkanie na spotkanie z prezydentem Komorowskim.
O tym, że dostaniemy ten wywiad, Igor dowiedział się na parkingu przed supermarketem. Z wrażenia nie byliśmy w stanie przygotować kolacji, na którą wpadł do nas Wojtek Sadurski, mieszkający wówczas w Australii. Zjedliśmy ją w końcu bardzo, bardzo późno. Wojtek był wtedy jeszcze naszym blogerem. Mimo różnic ideowych, prywatnie bardzo się lubiliśmy.
Mieliśmy sukcesy, ale mieliśmy też wpadki, popełnialiśmy błędy. Lubczasopisma, wokół którego zrobiliśmy wiele zamieszania, choć powstało ich ponad 700 i długo działały, nie odniosły takie sukcesu, jakiego się spodziewaliśmy. Igor do dziś nie może sobie wybaczyć, że kiedyś wywalił tekst Freemana za to, że superdowcipnie przerobił scenę z filmu „Upadek” o Hitlerze jako opowieść o nim i Salonie24. („Freeman, poniosło mnie, jeszcze raz przepraszam?” - Igor). Błędów było więcej. Tak to jest, kiedy prowadzi się takie przedsięwzięcie.
Musisz upaść i podnieść się kilka razy, żeby zrozumieć i się nauczyć. Czasem startowaliśmy z czymś za szybko, a rynek nie był jeszcze gotowy na pewne rozwiązania.
W 2013 roku spółka przeżywała kryzys. Rozstaliśmy się z Radkiem, opuścił spółkę i wtedy, jak w tym powiedzeniu „Gdzie dziad nie może, tam babę pośle”, wróciła Bogna. W lipcu 2013 roku przejęła stery Salonu, nie znając ani tego biznesu, ani rynku, ani w gruncie rzeczy portalu. Uporządkowała sprawy i postawiła jeden podstawowy warunek: wydajemy tylko to, co najpierw zarobimy. Od tamtej pory minęły trzy lata. Salon24.pl nadal istnieje, zarabia sam na siebie, nadal jest całkowicie niezależny i co więcej – ma dobry potencjał do rozwoju.
Salon24.pl to od początku też admini. Bogna była pierwszym z nich, w 2006 roku dostała od naszych informatyków numer 01. Admini mają najtrudniejsza pracę – wciąż są oskarżani o stronniczość. Co zabawne, bardzo często admin o bardziej lewicowych poglądach jest oskarżany o promowanie prawicowców i odwrotnie.
Dziś nasi admini to dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Ich praca jest bardzo ważna i potrzebna - po to, by Salon24.pl by był żywym i atrakcyjnym serwisem. Ale też po to, by nie było naruszeń prawa i awanturnictwa. Taka polityka się sprawdza. Salon24.pl jest dziś wersalem w porównaniu z forami na innych portalach. Organizatorzy akcji „Hejstop” powinni czerpać z naszych doświadczeń.
Długi czas chcieliśmy być tylko serwisem tekstowym, wyraźnie różniącym się od innych. Wiemy już, że nie możemy opierać się zmianom i już naprawdę niedługo wprowadzimy spore zmiany, które przygotowujemy od ponad roku. Serwis internetowy musi reagować na rynek, dostosowywać się do jego wymagań. Bez rynku nie będzie serwisu – wszak z czegoś trzeba ten portal utrzymywać. O zmianach, które nastąpią, napiszemy wkrótce. Wprowadzimy Was w nowy serwis zanim wystartujemy, żebyście wiedzieli, czego się spodziewać.
Salon24.pl miewał wzloty i upadki. Byliśmy atakowani i przez tradycyjne i przez polityków. Nawet przez ministrów. Przeżyliśmy procesy sądowe i ataki informatyczne zza granicy.
Ale Salon24.pl przetrwał. Jesteśmy z tego bardzo dumni, że przez 10 lat, w tak trudnym czasie udało nam się zbudować serwis i go utrzymać. To nie stało się jednak dzięki wywiadom z Obamą, Kaczyńskim, takim czy innym pomysłom. To było możliwe tylko dzięki Wam. To Wy dostarczacie tu codziennie teksty, to Wy jesteście solą i esencją tego miejsca. Przepraszamy, że nie wymieniamy nikogo z nicka, czy imienia i nazwiska. W ciągu tych dziesięciu lat konta w Salonie założyło ponad 70 tysięcy autorów. Nie chcielibyśmy nikogo umniejszyć ani wywyższyć. Wszyscy jesteście bardzo ważni. Przeżyliśmy z Wami bardzo dużo. Dziękujemy Wam za niezwykłe, czasem szalone zaangażowanie, za Waszą energię, wielki intelektualny wkład w debatę. Przepraszamy za błędy. Przez te 10 lat uczyliśmy się dalej się uczymy. I będziemy się uczyć. Kilku ważnych autorów, tworzących Salon24, z którymi często zderzaliśmy się, odeszło z tego świata – Azrael, Niewolnik, Seawolf, Paweł Paliwoda, Robert Leszczyński. Przez krótko, tuz przed smiercią blog prowadził u nas także Maciej Płażyński (przypomniał mi o tym Lestat). Niech dobry Bóg ma ich dusze w opiece.
Wielu autorów przestało pisać, przeniosło się, wielu zostało znanymi autorami, jedni wracają, codziennie przychodzą nowi. Takie jest to miejsce. Chcemy dalej być portalem otwartym dla wszystkich, miejscem, gdzie spotkać się mogą ludzie o różnych poglądach. Nie chcemy być wojującym medium opozycji, ani partyjnym serwisem rządowym. Salon24.pl przetrwał już kilka rządów i przetrwa kilka następnych. Gazety padają, mają coraz większe kłopoty, a my trwamy.
Musimy odpowiadać na zmiany rynkowe, ale nie będziemy zmieniać naszych fundamentalnych zasad. Będziemy trwać i się rozwijać. Razem z Wami. Serdecznie dziękujemy Wam za wszystko. Bądźcie z nami dalej.
Zachęcamy do publikowania Waszych wspomnień o Salon24.pl. Rybitzky napisał, że Salon24.pl zmienił Polskę. Przesadził zapewne, ale trochę zamieszania narobiliśmy:) A Wy jak uważacie? Namawiamy do urodzinowego wspominania.
Bogna i Igor Janke
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Autor podcastu Układ Otwarty. Prezes niezależnego think tanku Instytut Wolności
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura