Okładka najnowszego „Do Rzeczy” wywołała u mnie wstrząs.Prof. Witold Kieżun, to wielki bohater, autorytet, człowiek o dużej wiedzy i inteligencji. Dużą część swojego życia poświęcił walce o Polskę, służbie krajowi i jest wielkim patriotą. Mam zaszczyt znać Go osobiście, prowadziłem publiczne spotkanie, robiłem z nim wywiad w Polsat News2, mamy ze sobą bardzo dobre relacje. Dla wielu Polaków, zwłaszcza młodych patriotów, stał się symbolem, ważnym znakiem, drogowskazem. W dzisiejszych czasach takie postaci są na wagę złota.
Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski dotarli do dokumentów świadczących o współpracy prof. Kieżuna ze Służbą Bezpieczeństwa w latach 1973-1980. Prof. Kieżun ma ponad 90 lat i choć trzyma się świetnie, jest już bardzo starszym człowiekiem. Co należało więc zrobić? Redakcja stanęła przed bardzo dramatycznym wyborem. W czasach, kiedy dziennikarstwo sięga dna, kiedy granice etyczne zostały przesunięte bardzo daleko, albo wręcz zdewastowane, „Do Rzeczy” stanęło przed wyborem niemal jak z greckiej tragedii.
Kiedy jeszcze byłem dziennikarzem, jakieś dziesięć lat temu, kiedy rozmawiano jeszcze o etyce w tym zawodzie, uczestniczyłem w Salzburgu w fascynującym tygodniowym seminarium. Byli tam dziennikarze z całego świata – od BBC przez media skandynawskie, hinduskie, amerykańskie po Al Jazeerę. Przez tydzień odbywały się arcyciekawe debaty właśnie na tematy etyki zawodowej. Podczas jednej z nich odpowiadaliśmy na pytanie: „Publikować, czy nie publikować?”. Czy publikować informacje, co do których mamy pewność, że są prawdziwe, jeśli mogą one wywołać wielkie kontrowersje, ataki, krytykę, budzą wątpliwości; czy należy szukać wyjątków, w których możemy powiedzieć: nie publikujemy? Odpowiedź padła dość zgodna: jeśli informacja jest prawdziwa, dziennikarz musi ją publikować. Zawsze trzymałem się tej zasady – z wyjątkiem sytuacji, kiedy wiemy, że dana informacja może zagrozić bezpieczeństwu państwa albo życiu konkretnych osób.
Dlatego uważam, że szefowie „Do Rzeczy” podjęli dobrą decyzję. Te informacje należało opublikować. Profesor Kieżun jest wielką, publiczną postacią, nie uchyla się od tej roli i wobec tego mamy prawo poznać i ten wątek jego działalności. Należało dać mu prawo do odpowiedzi i pokazać wszelkie niuanse tej sytuacji. Być może należało dać mu więcej czasu na odpowiedź. Ale publikować należało.
Teraz pytanie równie ważne. Czy po poznaniu tych informacji prof. Kieżun przestał być bohaterem? Nie, w żadnym wypadku. Jeśli miał w życiu zakręt, jeśli popełnił błąd, to nie znaczy, że to przekreśla jego wielkie zasługi. Niech rzuci kamieniem ten, kto jest bez skazy. Zawsze byłem zwolennikiem lustracji, ale nie uważałem i nie uważam, że ktoś kto popełnił błąd, albo został w jakimś momencie życia złamany przez oprawców, powinien być na zawsze potępiony. Każdy przypadek jest inny. To najczęściej ludzie działający dla dobra kraju byli przedmiotem zainteresowania sił zła, komunistycznej służby bezpieczeństwa. Ci, którzy nic nie robili, którzy bali się wystąpić przeciw komunie, którzy stali z boku, nie byli niepokojeni. Dlatego byłbym bardzo ostrożny w ocenach. Inny jest przypadek kogoś, kto zastraszony podpisał lojalkę, inny kogoś takiego jak Lesław Maleszka, inny Michała Boniego, inny Lecha Wałęsy, inny księży, którzy „w ramach swoich obowiązków” rozmawiali z władzą, inny takich osób jak Witold Kieżun.
Uważam, że mieliśmy prawo poznać i tę część prawdy o zasłużonym naukowcu, bohaterze Powstania Warszawskiego, ofierze niemieckich obozów jenieckich, łagrów sowieckich i polskich ubeckich więzień. Każdy z nas oceni, czy to wielki grzech, czy błąd w ocenie sytuacji.
Autor podcastu Układ Otwarty. Prezes niezależnego think tanku Instytut Wolności
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura