„Nasz wschodni sąsiad nie może zlekceważyć tych sygnałów” – powiedział Donald Tusk po zakończeniu szczytu NATO w Newport. Rzeczywiście? Już dziś wojska rosyjskie złamały zawieszenia broni i zaatakowały Marianpol. Może to i dobrze, bo utrzymanie zawieszenia broni, o czym marzy Angela Merkel, to najgorsze rozwiązanie dla Ukrainy. To utrzymanie obecnej sytuacji, potwierdzenie, że ziemie zajęte przez Rosjan mają dalej być przez nic zajmowane. Jednak następny dzień po Newport pokazał, że „nasz wschodni sąsiad całkowicie lekceważy te sygnały”.
Donald Tusk mówił też: ustalenia szczytu NATO oznaczają, że „gwarancje bezpieczeństwa dla Polski przestały istnieć jedynie na papierze”. Tak dobrze niestety też nie jest. Oczywiście sprawy poszły w dobrym kierunku, NATO nie spasowało zupełnie, ale zagrało słabo. Utworzenie „szpicy”, kilkutysięcznej siły bojowej jest sygnałem, ale tylko sygnałem i do tego nie do końca jasnym. Nawet jeśli kierownictwo tej szpicy będzie rzeczywiście w Szczecinie (z wypowiedzi ministra Siemoniaka wynika, ze to wcale nie jest przesądzone) to pozostaje pytanie, gdzie będą rozmieszczeni żołnierze i jeszcze ważniejsze – gdzie będzie umieszczony sprzęt, bo sprzęt transportuje się znacznie dłużej niż ludzi.
Powiedzmy sobie szczerze – kilka tysięcy żołnierzy nie odstraszy Putina. Właśnie dokonał on pierwsze prowokacji w Estonii – porywając tamtejszego oficera na terytorium Rosji i oskarżając go o szpiegostwo. Metody znane z przeszłości. Przypomina się prowokacja ze stacja radiową w Gliwicach. Decyzje szczytu w Newport nie zatrzymały więc Putina.
NATO nie zdecydowało się na dozbrojenie Ukrainy, choć zachęciło państwa członkowskie, by zrobiły to indywidualnie – chodzi o to, by nie dać Kremlowi pretekstu do ogłoszenia, że to wojna Rosji z NATO, bo mogłoby to mieć fatalne konsekwencje. Ale takie połowiczne działania przynoszą mniej niż połowiczne skutki. Trudno mi wyobrazić sobie, by Niemcy czy Francja nagle zdecydowały się wysłać broń do Kijowa. Można jedynie liczyć na USA, bo tam coraz większa część administracji przekonuje podobno Obamę, żeby zdecydował się na ten krok.
Nie mam jednak wielkiej wiary w to, że obecna amerykańska administracja zdecyduje się na radykalne kroki.
Szczyt w NATO nie był wielkim przełomem, a tylko mały krokiem w dobrym kierunku. Dobrze, że nikt już nie ma wątpliwości, co robi Putin i że trzeba mu się przeciwstawić. W polityce międzynarodowej często jest tak, ze ważne jest też zrobienie małego kroku, otwarcie drzwi choć trochę, by potem można je było otwierać szerzej.
Nie ma więc co cieszyć się z wielkiej zmiany, dalej nie jesteśmy bezpieczni i dalej musimy przygotowywać się sami na trudną sytuację zagrożenia. Nikt za nas tej pracy nie wykona. Jeśli nie przyspieszmy gwałtownie procesu dozbrajania i przygotowywania kraju do obrony przed bezpośrednim zagrożeniem, to ani Putin ani NATO nie będą nas traktować poważnie. Nikt nas sam z siebie nie obroni.
Autor podcastu Układ Otwarty. Prezes niezależnego think tanku Instytut Wolności
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka