Wszystkim tym, którzy mówią o pozytywnej roli, jaką odegrał w polskiej historii Wojciech Jaruzelski dedykuję opowieść do Darku Bogdanie z 1984 – to fragment mojej książki „Twierdza. Solidarność Walcząca. Podziemna armia”.
„Kiedy siedemnastoletni Darek Bogdan wszedł do pokoju
przesłuchań na komendzie przy ulicy Grunwaldzkiej, przywitał
go cios pięścią w szczękę. Przeleciał przez stojące krzesło i po
chwili poczuł kilka mocnych kopniaków w plecy i żołądek. Zaczął
wymiotować. Dwóch milicjantów wybuchło śmiechem.
Chwycili go za ramiona, wytarli nim wymiociny i wrzucili jak
kłodę do łazienki. Uderzył twarzą o ścianę. Z nosa poleciała
krew. W łazience próbował się umyć. Miał nadzieję, że to takie
przywitanie. Ale to był tylko początek.
Był 27 września 1984 roku. Darek uczył się w szkole zawodowej,
chodził na demonstracje, drukował i kolportował podziemne pisma.
Zatrzymywano go już wcześniej. Przeszedł wtedy
„ścieżkę zdrowia”, został mocno pobity. Teraz namierzono go po
demonstracji, podczas której rzucił słoikiem z farbą w milicyjną
nyskę, aby odwrócić uwagę milicjantów od uciekających ludzi.
Udało mu się uciec, ale rozpoznali go i naszli następnego dnia
w domu.
Przesłuchanie na Grunwaldzkiej zaczęło się od ciosów
i wrzucenia do łazienki. Z łazienki wyciągnęli go kopniakami.
Potem seria pytań. Po każdym pytaniu – cios pięścią w twarz.
„To i tak ulgowo, chuju, bo dla małolatów!” – usłyszał. Miał już
wcześniej bardzo mocno zranioną nogę. Kiedy kazali mu wstać,
jeden z milicjantów kopnął go w skaleczone miejsce. „Boli!” –
krzyknął. „Pokaż gdzie, skurwysynu!”. Chłopak podwinął nogawkę
i pokazał zawinięty w bandaż fragment nogi. Po chwili
wylądował w tym miejscu precyzyjnie wymierzony cios gumową
pałką. Padł na podłogę. Milicjant lał go pałą, celując wciąż
w to samo miejsce. Potem klęknął kolanami na jego piersiach
i przytrzymał mu ręce. W tym czasie drugi milicjant mocnym
szarpnięciem zerwał bandaż i rozerwał ranę. Bol narastał.
Padały kolejne pytania. Gdy nie mógł odpowiadać albo odpowiadał
nie tak, jak chcieli, jeden z nich łapał go za włosy i uderzał
tyłem jego głowy o ścianę. Zalanemu krwią i przerażonemu
chłopakowi podetknęli do podpisania jakieś oświadczenie. „Nie
wiem, co to był za papier, ale podpisałem, nie mogłem wytrzymać
zadawanych mi ciosów” – relacjonował potem. Zaprowadzili
go do celi. „Nie martw się, kurwa, wrócisz tu, żeby zlizać tę
krew”.
Następnego dnia rano przesłuchiwał go prokurator Zbigniew
Tuczapski. Darek powiedział mu, że wczoraj był bity. Prokurator
odpowiedział, że widocznie za słabo, bo ciągle może siedzieć na
krześle. I sam kilka razy uderzył go w twarz. „Jakbym ja cię przesłuchiwał,
tobyś wyjechał nogami do przodu!”
Noga zaczęła gwałtownie puchnąć, więc zawieziono go na
pogotowie. Oprocz zmasakrowanej nogi miał uszkodzoną szczękę,
guzy na głowie, siniaki na rękach i nogach. Lekarz założył
mu opatrunki i zabrano go z powrotem. Eskortujący go milicjant
skuł mu ręce z tyłu i wepchnął do suki tak, że poleciał na podło213
gę. Kierowca gwałtownie ruszył i urządził sobie specyficzną zabawę.
Skręcał bardzo ostro tak, że ciało zmaltretowanego chłopaka
obijało się o drzwi i poręcze. Kierowca krzyczał, żeby mu nie
rozbił karoserii. Po powrocie do komendy dostał na powitanie
trzy ciosy pięścią. „Żebyś wiedział, gówniarzu, że wróciłeś na
komendę”.
Darek spędził w areszcie kilka tygodni. Co kilka dni był zabierany
na przesłuchania, podczas których był bity i kopany. Kiedy
któregoś razu jakiś funkcjonariusz zapytał, czy oddał już
wszystkie rzeczy, chłopak odpowiedział, że został mu tylko bandaż
na nodze. Wtedy milicjant zerwał go wraz ze strupem. „Zobacz
teraz, możesz się na tym powiesić” – krzyknął, rechocząc
i potrząsając bandażem. Potem złapał go za włosy i pchnął w kierunku
celi, dodając kilka kopniaków „na przyspieszenie”.
Pierwszego listopada, na zakończenie śledztwa, skatowali go
jeszcze raz. W specyficzny sposób „użalili” się nad nim, że nie
ma ojca: „To poznasz teraz, co to jest ręka ojcowska”. Skopali go
tak, że przez następne dwa tygodnie nie mógł nic jeść ani trzymać
w rękach. W ramach „zabawy” przytrzaskiwali mu palce
krawędzią szuflady, zamykając ją kopniakami. Miał zgruchotane
kości. Lekarz więzienny powiedział mu, że jedzenie mogą przeżuwać
za niego koledzy i karmić go łyżką – jego to nie obchodzi.
Po wyjściu z aresztu Darek miał zawroty głowy, tracił pamięć,
zaczął się jąkać, miał skurcze palców, nie mógł nic utrzymać
w rękach. Później przesiedział w więzieniu jeszcze piętnaście
miesięcy. Okazało się, że ma pękniętą czaszkę i trwałe zmiany
neurologiczne*.
Dariusz Bogdan opisał swój pobyt w więzieniu. List zawierający
szczegółową relację z katowania trafi ł do podziemnych gazet**.
Było o nim bardzo głośno i dla wielu młodych działaczy stał
się przestrogą, co może ich spotkać za działalność w podziemiu.
W latach 1984–1985 były poważne powody, by się bać.
Nie był to koniec jego dramatycznych przeżyć. Chłopak nie
zrezygnował z walki i na tyle, na ile pozwalały mu siły, dalej
działał w podziemiu. Cztery lata później SB znów go skatowało.
Funkcjonariusze wywieźli go za miasto i pobili. Później dali mu
żyletkę i kazali popełnić samobójstwo, a kiedy odmówił, dostał
do ręki łopatę i miał wykopać sobie grób. Na szczęście esbecy
„tylko” go postraszyli. Dariusz Bogdan nigdy już nie wrócił do
zdrowia, nie był w stanie normalnie funkcjonować, skończyć
szkoły, ani pracować”.
Autor podcastu Układ Otwarty. Prezes niezależnego think tanku Instytut Wolności
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura