Cała historia z błędem Baracka Obamy jest niezwykle ciekawa. Oczywiście błąd był skandaliczny i bardzo dobrze, że Polska szybko i twardo zareagowała na początku. Potem było gorzej.
Wybuchł międzynarodowy skandal. Sprawa trafiła nawet pierwsza stronę Washington Post i kilku innych amerykańskich gazet. Informacja o tym długo wisiała na głównych stronach takich serwisów jak BBC. W Polsce mówili o tym wszyscy. Jakie zyski? Po pierwsze, Jan Karski miał fantastyczną kampanię w Polsce. Jestem pewien, że miliony ludzi teraz dowiedziało się, że ktoś taki był i co robił. O jego istnieniu i działalności dowiedziało tez się wielu ludzi na świecie. Dowiedzieli się, co bohaterski Polak robił, by ratować Żydów. Dowiedzieli się, że nie było „Polish death camps”. Być może trochę mniej będzie się mówić o tym, że jesteśmy antysemitami. Barack Obama wykonał świetną robotę. To są niewątpliwe zyski.
Straty? Sytuację, która mogliśmy zakończyć ugraniem czegoś na amerykańskim poczucie winy zakończyliśmy fatalnie. Amerykanie są całą sytuacją bardzo poirytowani. Nie tym, że zareagowaliśmy na potężną wpadkę ich prezydenta. Wygląda na to, że w Waszyngtonie przejęli się tym bardzo. Kilka kolejnych oświadczeń plus list prezydenta USA do prezydenta RP, to działania bardzo ponadstandardowe. Moim zdaniem błąd został naprawiony jak trzeba. Ale polska strona sprawiała wrażenie, że chce wysłać F-16 na Waszyngton. Najpierw premier wystąpił z miną taką, jakby Amerykanie wypowiedzieli paragraf 5. traktatu NATO. Nadął się ponad miarę. Co zrobimy, jak problem będzie poważniejszy? Ale to nie było jeszcze najgorsze.
W piątek, na Wrocław Global Forum Radek Sikorski wystąpił w panelu dyskusyjnym m.in. z ambasadorem USA Lee Feinsteinem, człowiekiem, który robi bardzo dużo, by nasze relacje były bardzo dobre. To świetny, bardzo życzliwy nam dyplomata. Ne mam wątpliwości, że on odegrał bardzo dużą rolę w tym, żeby reakcja Waszyngtonu na wpadkę była poważna.
Siedziałem dość blisko sceny, na którą wchodzili dyskutanci. Sikorski wchodząc na scenę podszedł do Feinsteina pokazał mu swój telefon. Feinstein coś czytał na ministrowym Blacberry. Domyśliłem, że to coś było na twitterze. Zajrzałem, a tam – oczywiście – wpis Sikorskiego, w którym zaprasza współpracowników Obamy na reedukację do Polski. Wysłany celowo tuż przed wejściem na scenę. Chwilę po tym, kiedy zaczęła się debata. Prowadzący dziennikarz Financial Times zapytał Sikorskiego o coś innego a ten powiedział, że najpierw chce się odnieść do ostatnich napięć polsko-amerykańskich. Ambasador USA siedział obok niego. Sikorski opowiedział anegdotę o tym, jak to jest sojusznikiem USA. To jest tak jak być w błocie obok leżącego obok hipopotama. Najpierw jest ciepło i przyjemnie, jest się osłoniętym od wiatru. Ale kiedy hipopotam się przewróci na bok, jest się zgniecionym. I tu Sikorski spojrzał na ambasadora USA i powiedział coś w stylu: „Ale jeśli my będziemy zgniatani, będziemy głośno krzyczeć”. Feinstein zignorował to. Nie odpowiedział.
Szef polskiej dyplomacji po tym, jak prezydent USA wysłał przepraszający list za wpadkę, dalej się napina , kpi i chce postawić w niezręcznej sytuacji ambasadora USA. Tak jak byśmy byli co najmniej Rosją połączoną z Chinami. Sikorski nie jest publicystą albo ekspertem think tanku. Jest szefem polskiej dyplomacji. To było skrajnie niepoważne. Zachował się jak chłopiec w krótkich spodenkach, który za wszelką cenę, dla fantazji, chce jeszcze raz kopnąć kolegę po tym, jak nauczyciel przyznał mu już rację w sporze.
Jego twitter stał narzędziem uprawiania polityki. Takie żarty kosztują. Pamiętajmy, że kiedy rozmawiamy z hipopotamem, rozmiar ma znaczenie. Ciekaw jestem jak będzie wyglądać i kiedy nastąpi następna wizyta Sikorskiego w USA. Obawiam się, czy tym razem hipopotam nie zechce rzeczywiście przewrócić się na bok.
Autor podcastu Układ Otwarty. Prezes niezależnego think tanku Instytut Wolności
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka