O tym, że Barack Obama przyjeżdża do Polski, dowiedziałem się w połowie marca. Pomyślałem wtedy, że to dobra okazja, żeby w Salon24 zorganizować poważną debatę o relacjach Polski z Ameryką, o polskiej polityce zagranicznej. Wypisywałem listę nazwisk znanych ekspertów, polityków i dyplomatów, których można by zaprosić do dyskusji. Pojawiały się coraz bardziej poważne nazwiska. Doszedłem do ambasadora USA. Skoro ambasador, to może ktoś z Waszyngtonu? A może.. prezydent? Absurd, no nie? Nie ma szans.
Po chwili: Ejże, naprawdę absurd? Przyjeżdża do Polski, przed wyjazdem napisanie kartki tekstu, który przecież i tak przygotują mu doradcy, nie powinno być problemem. Obama lubi social media, dlaczego miałby odmówić? Napisać kartkę tekstu przygotowaną i tak przez doradców, to niewielka praca. Pewnie nie wyjdzie, ale spróbować trzeba. Kto nie myśli o niemożliwym, stoi w miejscu.
Tego samego dnia napisałem do ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce, Lee Feinsteina. Wyłożyłem mu pomysł na debatę. Szybko przyszła odpowiedź – świetna idea, nie obiecuję, że się uda, ale postaram się pomóc. To miłe, pomyślałem. Amerykanie zawsze grzecznie odpowiadają, zwykle z entuzjazmem, ale pewnie i tak nic z tego nie wyjdzie.
Zapadła cisza. Po miesiącu przypomniałem się uprzejmie. Ambasador odpowiedział, że się starają. Po tygodniu dostaję telefon: ambasador prosi o spotkanie, chce porozmawiać o wywiadzie z prezydentem. O wywiadzie? Nie wierzyłem. Prosiłem o krótki tekst, a tu propozycja wywiadu. Pomysł na nowe media, na media społecznościowe i Baracka Obamę, który na tych mediach wyrósł, trafił. Po chwili kolejny telefon z pytaniem, o co chciałbym zapytać prezydenta, gdyby do wywiadu doszło. Coś tam wyrzuciłem z siebie, stojąc na rogu ulicy.
Kilka dni później kawa z ambasadorem. Porozmawialiśmy o relacjach polsko-amerykańskich, o przygotowywanej wizycie, o polskiej polityce, opowiedziałem o Salonie24 i planowanej debacie. Czułem , że się zbliżyliśmy, ale że to ciągle nic pewnego. Chętnych jest wielu. Praktycznie wszystkie polskie media. Największe telewizje, największe gazety.
Znowu tydzień ciszy. W piątek 13 maja po południu dostaję telefon. Jeanne Briganti, rzecznik ambasady amerykańskiej: Igor, jesteś zaproszony do Białego Domu na 20 maja, jako przedstawiciel Salon24. Prezydent Barack Obama przed wyjazdem do Europy udzieli wywiadu czterem mediom z krajów , które zamierza odwiedzić. Brytyjski The Times, francuski Le Figaro, irlandzki The Irish Times i z Polski… Salon24.pl. Niemożliwe.
Musicie sami pokryć koszty, będziecie mieć 40 minut w Białym Domu z prezydentem USA. Jesteś zainteresowany? – pyta. Oniemiałem. Mam jechać do Waszyngtonu po wywiad z Barackiem Obamą dla Salonu24. Doradcy prezydenta zachwycili się pomysłem, żeby Obama pojawił się w polskim medium społecznościowym.
Szybkie załatwianie spraw: kupowanie biletów, rezerwacja hotelu. Czekam na kontakt z Białym Domem. Jest mail z potwierdzeniem. Omawiamy szczegóły. Czy mogę nagrywać kamerą? Nie. Mogę na magnetofon cyfrowy, ale nie mogę nagrania użyć do innych celów, niż spisanie wywiadu. Dostałem adresy mailowe do kolegów z Francji, Anglii i Irlandii.
Wszyscy bardzo przejęci. Rozpoczynamy od razu negocjacje. Kiedy publikujemy? Musimy dać równocześnie. Giles z The Times chce publikowac od razu po rozmowie w sobotnim wydaniu, bo cisną go wydawcy. Dziewczyny z Le Figaro i Irish Times chcą w poniedziałek. Mnie wszystko jedno, najlepiej od razu. Kilka dni trwa intensywna wymiana maili z Białym Domem i korespondentami Le Figaro, The Times, The Iris Times. Umawiamy się na czwartek po południu w domu Lary z Irish Times w Waszyngtonie.
Czwartek rano. Lecę. Londyn. Waszyngton, kilkanaście godzin w samolocie. Prosto z lotniska Dulles taksówką do Georgtown, modnej dzielnicy Waszyngtonu, na spotkanie z dziennikarzami. Wszyscy bardzo podekscytowani. „To pierwszy wywiad Obamy dla europejskiej prasy drukowanej” – mówi jeden z nich. Był dwa lata temu jeden w polskiej prasie dwa lata temu w "Gazecie Wyborczej" przeprowadzany telefonicznie.
Układamy pytania. Ustalamy, co kto i kiedy powie, co zrobić, żeby przedłużyć wywiad. Mamy go rozbawiać na koniec, żeby zgodził się przeciągnąć rozmowę. Trzy godziny mozolnych ustaleń.
Wreszcie mamy wszystko gotowe. Wszystko jest też ustalone z Białym Domem. Jadę do hotelu, wyspać się przed wywiadem. Dochodzi godzina 23.
Loguję się w hotelu. Otwieram laptop. A tam mail z White House. Jak to napisała Lara, „devastating news”. Zmienił sie plan dnia prezydenta, wywiad odwołany… F… !!! W mej głowie zaroiło się od nieparlamentarnych słów w obu językach.
Znowu błyskawiczna wymiana pełnych emocji maili. Nikt nie może uwierzyć. Leciałem specjalnie z Polski. Prosimy, że może jutro , może w nocy, może na pokładzie Air Force One. „On AF1 no interview” – szybko odpowiada sekretarz prasowy Obamy.
Byłem tak blisko… Nie, nie odpuszczę. Muszę go mieć. Piszę do Polski, do ambasady USA, piszę do White House. Wszyscy w czwórkę produkujemy tony maili. Nic z tego nie wynika. Obietnica, że się postarają, ale... może w zamian jakieś spotkanie z ekspertami.
Jestem zdruzgotany. Następnego dnia snuję się wściekły i znudzony po Waszyntgonie. Nic się nie chce, nie chce się wchodzić do galerii, do fantastycznych waszyngtońskich muzeów, nic. Dawno nie byłem tak wściekły. W Waszyngtonie gorąco, chodzę spocony w dżinsach i koszulce po mieście. I myślę w kółko co zrobić, by jeszcze go dopaść. Wiem, że dziennikarze na całym świecie się o to starają. Byłem o centymetr. To niemożliwe, żeby mi się nie udało. Muszę.
Nagle o 14.45 dzwoni telefon. White House. Zapraszamy za czterdzieści minut na rozmowę z pięcioma doradcami prezydenta. Chcą nas ugłaskać. Za 40 minut, a ja stoję spocony w środku miasta. Pędzę do hotelu, jakimś cudem, taksówkami zdążam na czas. Wprowadzają nas. Sala konferencji prasowych znana z telewizji, jaka mała.
Jesteśmy w trójkę: Giles z The Times i Laura z le Figaro, była korespondentka w Warszawie. Okazuje się że mówi po polsku. Męczę ludzi z Press Office, że ja muszę mieć ten wywiad z prezydentem, że przyjechałem specjalnie z Polski, że social media itp. itd. - Może cos się uda - mówi Caitlin ze służb prasowych prezydenta. Po chwili wchodzą W Roosevelt Room tuż obok Gabinetu owalnego rozmawiali z nami: John Brennan, główny doradca prezydenta ds. walki z terroryzmem, Ben Rhodes - wiceszef Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Liz Sherwood-Randall, szef ds. europejskich w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, Tony Blinken, doradca wiceprezydenta ds bezpieczeństwa narodowego, Denis McDonough – zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta. Ben Rhodes zaczyna od tego, że są tutaj, by powiedzieć nam, iż postarają się załatwić nam wywiady w naszych krajach, kiedy prezydent będzie w Europie. Znacząco patrzą na mnie, że im tak przykro itp. Wychodzimy, jeszcze raz dopytuję i naciskam: muszę mieć ten wywiad w Warszawie, nie odpuszczę.
Spędzam jeszcze trzy dni w Waszyngtonie. Odwiedzam Atlantic Council, który będzie organizować Wrocław Global Forum. Salon24 ma być patronem tej międzynarodowej konferencji. Co ciekawe, w Waszyngtonie fakt, że reprezentuje platformę blogową, nikogo nie dziwi, są zainteresowani współpracą. Jeszcze przed wyjazdem, w ciągu jednego dnia pomogli mi umówić się z Johnem McCainem. Bo skoro Salon24 patronem, to dlaczego nie. No i podobno mam mieć wywiad z Barackiem Obamą. To zwiększa szanse. Okazało się, że tak. Mój znajomy polski korespondent w Waszyngtonie mówi, że on od dwóch lat stara się o wywiad z McCainem. I nic. Mi się udało w jeden dzień. Jechałem do Stanów z przekonaniem, że będę miał i Obamę i McCaina.
Z Obamą nie wyszło, z McCain’em się udało. Senator przyjął mnie w swoim biurze w Senate Russel Building. Było miło i ciekawie. Po wywiadzie mam samolot do Polski. Jeszcze mail do Białego Domu z lotniska, nie wiem już który, że jak obiecaliście Obamę, to zrealizujcie. Czekam na informację. Obiecują, że jakieś informacje będą, że się postarają.
Następnego dnia ląduję w Warszawie. Jadę do domu taksówką, dzwoni telefon. White House. Nieznany mi męski głos mówi, że będę miał wywiad w Warszawie. Mam się stawić w hotelu Hyatt w sobotę o 14. Przejadę się z prezydentem jego samochodem i w samochodzie zrobię wywiad. To jedyna możliwość. I ważne - ze względów bezpieczeństwa nie mogę mieć przy sobie niczego. Tylko kartkę i ołówek. Jak to, a magnetofon, aparat fotograficzny? Nic. No dobrze i tak fajnie. Przejadę się słynną „bestią”. Też nieźle. Tego dnia wszyscy mówią, że pancerna „Bestia” zawiesiła się przy wjeździe do ambasady USA w Irlandii.
Z domu piszę znowu mail, z prośbą, by zgodzili się na dyktafon, muszę to mieć nagrane. To w końcu wywiad z prezydentem USA.
Następnego dnia kolejny telefon. Zmiana terminu. Bądź w sobotę o 8 rano przed Mariottem. Możesz mieć aparat i dyktafon. Wymiana maili, dogrywanie szczegółów. Wiem, że wszystkie media biją się o ten wywiad.
Staram się cała sprawę utrzymać w tajemnicy, ale po Warszawie rozchodzi się już plotka, że Obama ma dać wywiad dla Salon24.pl. Ale ciągle stosunkowo niewiele osób wie. Dalej trzymamy w tajemnicy. Tak mi się przynajmniej wydaje.
W piątek rano odwożę dzieciom szkoły – klasa II i IV podstawowa. Wchodzę do klasy, dopadają mnie czwartoklasiści - „Wujek, jechałeś już „bestią” z Obamą! ?”. Inni rodzice mnie zaczepiają, czy już zrobiłem z nim wywiad. Moi kochani synkowie nie wytrzymali. Wypaplali wszystkoJ
Sobota. Wstaję o 5 rano. Nie mogę się spóźnić. Pod Mariottem jestem dużo przed czasem. O ósmej wchodzę. Pierwsza kontrola. Czekam pół godziny w hallu na dole. Potem kolejna kontrola, wprowadzają mnie do specjalnie zaaranżowanej salki. Czekam w niej prawie godzinę. Boże, jak znów odwołają? Co pięć minut zagląda jakiś ochroniarz. Lustrują. Bardzo uprzejmi. W końcu słyszę: „He’s coming”. Uff.
Uśmiechnięty, sympatyczny. „Hallo, Igor. Wiem, ze byłeś w Waszyngtonie, wtedy nie wyszło, przepraszam”. Siadamy, mało czasu. Dwa magnetofony, ktoś z obsługi robi zdjęcia moim aparatem.
Krótka rozmowa. Jak się potem okazuje, jedyny wywiad, którego udzielił podczas podróży po Europie. Moi koledzy z The Times, Le Figaro nie dostali. Nie wiem, jak to możliwe. Ale stało się.
Salon24 rozkręciliśmy pięć lat temu w domowych warunkach. Dziś jesteśmy już zupełnie gdzie indziej.
P.S. Własnie (ok. godz.15) zadzownił do mnie Wojciech Szacki z Gazety Wyborczej z informacją, ze dwa lata temu Bartosz Węglarczyk przeprowadzil telefoniczny (a nie mailowy) wywiad z Barackiem Obamą dla GW. Przepraszam i poprawiam.
Zgadzam się na pełne wykorzystanie tekstu przez inne media na zasadzie creative commons, pod warunkiem wyraźnego powołania się na źródło.
Autor podcastu Układ Otwarty. Prezes niezależnego think tanku Instytut Wolności
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka