Czasem myślę, że w ciągu tych 25 lat nasze dziennikarstwo zatoczyło koło. Pod pewnym względem. Przypomnijmy sobie 1989 r. Jakie było wówczas dziennikarstwo ? Podzielone i dość silnie wprzęgnięte w politykę. Kampanię wyborczą do 4 czerwca obsługiwały dwie różne formacje ideowe. My dziennikarze strony „opozycyjno – solidarnościowej” prezentujący kandydatów fotografowanych z Lechem Wałęsą i oni z rządowych mediów pokazujący kandydatów PZPR, ZSL-u, SD - aparat partyjny z tzw. listy krajowej.. Dwa bieguny. My wyszliśmy właśnie z prasy podziemnej tzw. drugiego obiegu, gdzie wyłącznie krytykowaliśmy rząd i partię, oni jako część składowa ancien regime realizowali, z większym lub mniejszym przekonaniem linię programową tegoż rządu i partii. Pojęcia bezstronności dziennikarskiej nie znała żadna ze stron. Na tym kończy się analogia do dnia dzisiejszego.
Wracam do historii.
1989 r - wybory czerwcowe. Zaraz po podpisaniu porozumień „okrągłostołowych” otrzymałam zadanie skrzyknięcia dziennikarzy, którzy od zaraz przystąpią do przygotowań kampanii wyborczej kandydatów strony solidarnościowo opozycyjnej. To nie było trudne. Radiowy Zespół Dziennikarzy Komitetu Obywatelskiego złożony w większości z dziennikarzy wyrzuconych z radia po stanie wojennym, w praktyce wyłaniał się już w czasie obrad „okrągłego stołu”. Część kolegów pracowała wcześniej w prasie podziemnej, dochodzili też młodzi, dojrzewający w latach 80-ych sympatycy ruchu „Solidarności”. Po każdym posiedzeniu tzw. stolika prasowego, gdzie wyszarpywaliśmy papier i czasy antenowe na niezależne pisma i programy w Polskim Radiu i TVP, spotykaliśmy się w prywatnych mieszkaniach, w kościele na Żytniej, a potem w Biurze Prasowym Komitetu Obywatelskiego, które mieściło się w Hotelu Europejskim. Byłam jedynym dziennikarzem mediów audiowizualnych „stolika prasowego”. Przedstawiłam tam trzyetapowy proces uspołecznienia Radia i Telewizji. Z tej całej koncepcji przyjęto tylko pierwszy etap tzw. okienka dla strony opozycyjno –solidarnościowej oraz ideę ciała, które byłoby odpowiedzialne za ład w eterze, podporządkowanego sejmowi. Zaistniało ono pod nazwą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji na mocy ustawy o radiofonii w grudniu 1992 r.
„Okienka społeczne”to były audycje, wprawdzie podlegające cenzurze, ale powstające bez nadzoru kierownictwa radia, w całości realizowane , początkowo poza radiem, przez dziennikarzy Komitetu Obywatelskiego. Były to cotygodniowe 60’ magazyny, ze wspólnym dla radia i telewizji sygnałem skomponowanym przez Włodzimierza Korcza. Te programy emitowaliśmy także po wyborach aż do ukonstytuowania się rządu Tadeusza Mazowieckiego. Warto podkreślić, że my radiowcy byliśmy najszybsi, pierwszy magazyn radiowy „Solidarni” został nadany już 27 kwietnia 1989 przed pierwszym numerem Gazety Wyborczej. Pierwsza publikacja wolnych mediów!
Nie byliśmy w Polskim Radiu przyjęci z otwartymi rękami. Trzynastoosobowy zespół + 25 współpracowników otrzymał jeden pokój w piwnicach radia. Całe szczęście, wcześniejszym siedliskiem zespołu były studia Instytutu dla Niewidomych przy ul. Konwiktorskiej. Pracował tam nasz kolega z radia, dziennikarz i realizator dźwięku, Krzysztof Oczkowski, który cały czas po stanie wojennym , oprócz książek mówionych, co należało do jego etatowego obowiązku, nagrywał audycje drugiego obiegu czyli kasety Oficyny Fonograficznej NOWA. Tam, dzięki przychylności ówczesnego dyrektora Instytutu spotykaliśmy się jeszcze będąc w podziemiu. Tam też w całości został zrealizowany pierwszy magazyn „Solidarni” wyemitowany w Polskim Radiu 27 kwietnia. Konwiktorska, obok pokoju w GW na Iwickiej do 4 czerwca była ważnym miejscem produkcji, w stałym kontakcie z centrum, które mieściło się w radiu przy ul. Malczewskiego.
Sprawa sprzętu. Gdybyśmy liczyli w tym względzie na radio, byłoby kiepsko. Dysponowaliśmy sprzętem z podziemia i ogromną pomocą z zachodu. Tylko teraz ta pomoc musiała przechodzić oficjalnie przez Komitet Obywatelski i być wyszarpywana na posiedzeniach opozycyjnych gremiów decydenckich z udziałem takich ludzi jak Bronisław Geremek, Jacek Kuroń , Władek Frasyniuk, Henio Wujec, Bohdan Lis, Jarosław Kaczyński i innych. Oprócz tego źródła, nasi koledzy, dziennikarze będący w tym czasie na zachodzie, konkretnie Krysia Sprusińska we Francji, chodziła po różnych firmach, by zdobyć pieniądze na magnetofony, mikrofony, kasety. Wysyłała je okazją samolotem, skąd docierały do mojego mieszkania, gdzie dzieliliśmy sprzęt. Nieoceniony Czesio Dygant – nasz kierownik produkcji (działacz „Solidarności radiowej, technik, także wyrzucony z pracy po stanie wojennym) robił cuda, by wszystko pod względem technicznym działało jak w zegarku. Dzięki temu byliśmy sprzętowo i organizacyjnie niezależni od władz Polskiego Radia, które udostępniało nam tylko studia i jeden pokój redakcyjny. W tym pokoju wrzało, zbiegały się nici z Konwiktorskiej i Iwickiej. Dwa zespoły reporterów męski i damski przynosili swoje materiały z terenu. Dochodzili młodzi dziennikarze. Reporterzy biegali po mieście bez wytchnienia. Współpracowaliśmy ze SIS-em tj. Wojtkiem Maziarskim i Robertem Kozakiem. Wrócił ze Stanów Jacek Fedorowicz.
Nasze audycje wyborcze były dziennikarskie. Wywiady z kandydatami, choć jako część bloku wyborczego kilkuminutowe, zawierały konkrety, maksimum informacji o kandydacie, jego dokonaniach i poglądach. W magazynach „Solidarni” pojawiały się materiały publicystyczne na temat aktualnej sytuacji w kraju i świecie, wypowiedzi „naszych autorytetów”: Jacka Kuronia, Henia Wujca, Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka, ale również teksty satyryczne, Jacek Fedorowicz był przecież członkiem zespołu.
Wygraliśmy !
Głosy wyborców zmiotły tzw. listę krajową komunistycznego aparatu . Ku zaskoczeniu strony partyjno rządowej i pewnemu przerażeniu elit strony opozycyjno –solidarnościowej, społeczeństwo powiedziało zdecydowane NIE dotychczasowej władzy. Tym samym podważyło ustalenia „okrągłego stołu”. Politycy strony solidarnościowej znaleźli się w trudnej sytuacji, ale to odrębny problem. (Moim zdaniem źródło współczesnych podziałów).
Po 4 czerwca w kierownictwie Polskiego Radia zapanowała panika. Z każdym dniem, nas, obce ciało zaczęto traktować z większą atencją, nawet zaufaniem, trochę jak for pocztę nowej władzy. – „Pani Janko, - zwraca się do mnie ówczesny wicedyrektor Programu I posępnie wpatrzony w czarny telefon bez tarczy. – nie wiem , co robić, trzeci dzień nikt nie dzwoni z Biura Prasowego Komitetu Centralnego, nie wiem , czy mam już opróżniać biurko ?” Z tego wszystkiego, zanim przyszedł Andrzej Drawicz desygnowany przez premiera Tadeusza Mazowieckiego na przewodniczącego Komitetu Radia i Telewizji, jeszcze stary, „reżimowy” wiceprezes radia, p. Królikowski mianował mnie na drugiego wicedyrektora Programu I.
Nie pomogło mu to w utrzymaniu stanowiska, wkrótce został zdjęty, Prezesem Polskiego Radia został uczestnik „okrągłego stołu”, młody działacz ZSL-u. Następowały zmiany personalne. Pozbywano się tylko głośnych nazwisk związanych z tzw. Redakcją Ideologiczną korzystającą w minionym okresie z taśm nagrywanych przez SB. Poza tym wszystko odbywało się w duchu „okrągłego stołu”. Dyrektor „Jedynki” z okresu stanu wojennego pozostał na stanowisku. Wicedyrektor nie musiał opróżniać biurka, pracował w radiu do emerytury. To on towarzyszył premierowi Mazowieckiemu w czasie pierwszej wizyty do Moskwy, na której dziennikarsko mi zależało. Taka była decyzja mojego przełożonego, PRL-owskiego dyrektora Programu I. którego Andrzej Drawicz w pełni zaakceptował. Był to bardzo dziwny okres. Z jednej strony byłam izolowana od wielu węzłowych spraw, zwłaszcza finansowych, ale próbowałam coś zrobić w programie. Nowi ludzie, nowe treści. W tradycyjnej, dostojnej, polityczno - kanonicznej „Jedynce” o godz. 22.00 pojawił się magazyn artystów kontrkultury p.t. „Zadzwońcie po milicję”. Skiba i dziesiątki innych artystów i grup otrzymało po raz pierwszy swoją antenę. Pełna wolność. Tytuł audycji był prawie instruktażem dla oburzonych tym programem słuchaczy. Jednocześnie zaczynał się proces szukania nowych standardów dziennikarstwa informacyjnego. Zaprosiłam Marię Wiernikowską, która miała tylko doświadczenia dziennikarskie w pracy w mediach zachodnich BBC i RFI . Wprowadziła nowy typ informacyjnych magazynów autorskich o godz. 16.00. Nowe tematy, szybkie tempo, luz. Zespół napisał list protestacyjny do prezesa radia. Odeszła do „Radia Zet”.
To był jeden z najbardziej fascynujących etapów mojej pracy zawodowej. Po raz pierwszy czułam się w pełni wolnym dziennikarzem, po ośmiu latach podziemia, z dostępem do milionów, do anteny Polskiego Radia.
Dziennikarz Komitetu Obywatelskiego. Robiący kampanie wyborczą tzw. strony solidarnościowo opozycyjnej. Co to było ? Przecież dziś tę pracę wykonują nie dziennikarze lecz firmy PR-owskie, szkoleni w marketingu politycznym specjaliści. Obecne standardy nakazują, by dziennikarz mediów publicznych a nawet komercyjnych bezstronnie prezentował kandydatów każdej opcji. Jestem absolutnie za, jednak za wyjątkiem kampanii do wyborów 4 czerwca 1989 r. To był czas szczególny. Polska wybijała się na niepodległość. Jak w powstaniach, tylko inną bronią – kartką wyborczą. Wtedy byliśmy jako dziennikarze częścią jednej, powstającej z kolan, siły społecznej. Byliśmy dziennikarzami a jednocześnie swego rodzaju bojownikami. Podwójna rola? Tak. Wyrąbywaliśmy w naszym kraju pierwsze stopnie demokracji, także w świadomości Polaków. Towarzyszył temu niezwykły zapał, poświęcenie, a co najważniejsze poczucie wspólnoty obywatelskiej. Potem nasze drogi rozeszły się w różne strony. Przypominam dziś zwaśnionym stronom, że łączy nas tamto, niezapomniane doświadczenie. Powtórzę za Ludwikiem Dornem:” "Z tymi, którzy wtedy byli tam, gdzie być należało, choćby później znaleźli się tam, gdzie być nie należało, po kres dni moich będę duchowo związany. "
Ten blog jest miejscem debaty o mediach, które wpływają na nasze myślenie, ale nie tylko.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka