Dla kamerdynera nikt nie jest bohaterem… nie dlatego by ten nie był bohaterem, lecz dlatego, iż tamten jest kamerdynerem.
G.W.F. Hegel
Czasem wszystko widoczne jest w obrazach. Donald Tusk wpadający w opiekuńcze objęcia Władimira Putina. Ewa Kopacz mówiąca w Moskwie o fantastycznej atmosferze współpracy, okłamująca Polaków, byle partner z Kremla był zadowolony. Radosław Sikorski nawołujący Niemców by objęli przywództwo i uporządkowali Europę. Wreszcie, Donald Tusk, rezygnujący z bycia najpotężniejszym politykiem w Polsce na rzecz stanowiska w UE, prestiżowego owszem, ale niedającego żadnych realnych kompetencji.
Mieliśmy elity o mentalności lokaja. Elity, które szczerze uwierzyły w koniec historii według Fukuyamy. Nastanie wiecznego pokoju, przystąpienie do NATO i UE, zinterpretowane zostało jako unieważnienie całego polskiego doświadczenia, z jego martyrologią, kruchą suwerennością i patriotyzmem, bez którego niemożliwe byłoby przetrwania wspólnoty. Oznaczało to, że rolą nowych elit było przede wszystkim przypodobanie się tym międzynarodowym organizacjom, przekonanie, że to właśnie te elity najlepiej nadają się do okiełznania tkwiącego w przeszłości polskiego homo sovieticus, do zapanowania nad tubylcami o mentalności enerdowca, do odesłania “Polski jako nienormalności” do lamusa.
Dwa podstawowe zadania niepodległej polityki: zapewnienie suwerenności i bezpieczeństwa oraz dobrobyt uległy outsourcingowi. Lokajskim elitom pozostało przyjemne zadanie zarządzania płynącymi z Zachodu funduszami, które dawały okazję do geszeftów i bogacenia się kolonialnych wicekrólów. Polityka rozumiana jako wzmacnianie państwa i tak nie miała sensu. Nawet gdybyśmy wszyscy byli kompetentni i nie popełniali błędów, to i tak przecież Rosji nie podskoczymy, nawet jakbyśmy inwestowali w rodzimą gospodarkę to i tak nie ma ona szans z niemiecką. W państwie istniejącym teoretycznie, teoretyczna jest też władza i teoretyczna jest jej odpowiedzialność.
Mitem założycielskim Unii Europejskiej jest koniec historii. Jak pisał o UE George Friedman “To instytucja, która działa jakby nic się nie wydarzyło. Nie mam na myśli tego, że nie wie co się wydarzyło i nie jest tym oburzona. Mam na myśli to, że Unia Europejska - jako instytucja i jako idea - jest całkowicie przekonana, że powiedziała swoim demonom żeby sobie poszły, a one posłuchały. Wątpię by tak łatwo było przekroczyć historię”. W Polsce też zakładano, że zapisanie nas do wspólnoty kantowskiego “wiecznego pokoju” oznacza, że historię mamy już na szczęście za sobą. Bardzo dobrze zresztą, bo przecież nie była ona dla nas niczym przyjemnym. Tragedia smoleńska pokazała, że historia, wbrew wierze lokaja, wcale się nie skończyła, że naród postawiony wobec takiego traumatycznego wydarzenia doskonale rozumie, że jest częścią dziejowego doświadczenia i wielopokoleniowej wspólnoty.
Jak zachowuje się lokaj kiedy okazuje się, że złe rzeczy ciągle mogą się wydarzyć? Najpierw poszukuje kogoś kto powie, że to on ma kontrolę, że lokaj nie musi się o nic martwić, wszystko będzie dobrze. Stąd, wbrew wszelkim racjonalnym argumentom, Donald Tusk wpadł w czułe objęcia Władimira Putina, a Ewa Kopacz lunatykowała po moskiewskich korytarzach, wyczekując na kolejny moment kiedy będzie można podkreślić jak wspaniali są nasi rosyjscy przyjaciele.
Elity Platformy po Smoleńsku zachowywały się jak dzieci, którym ktoś obiecał, że nie będzie odpytywania, a na lekcji okazało się, że pani jednak wzywa do tablicy. “Nie ma czegoś takiego” - jak mówią dzieci w obliczu niesprawiedliwości, której nie rozumieją. Nie ma czegoś takiego, bo ja czegoś takiego nie chce. Dlatego, kiedy historia zapukała kolejny raz do polskich drzwi, lokaj powiedział, że dziękuje, ale nie weźmie w niej udziału. Nie ma na to naszej zgody.
Podstawowa strategia wobec Smoleńska to strategia wyparcia. Najpierw prawda miała być “arcyboleśnie prosta” nie wydarzyło się nic co byłoby tajemnicą, co byłoby powodem do przerwania business as usual. Ostatecznie z wściekłości na naród, który stwierdził, że dalej jest częścią historii, że potrzebuje prawdy, państwa, poczucia przynależności i pamięci o swoich bohaterach, wzięło się stwierdzenie, że tak naprawdę nic się nie wydarzyło. Stąd wzięła się nienawiść do faktów niezgodnych z naszymi założeniami. Stąd wziął się atawistyczny instynkt unicestwienia Smoleńska i nihilistyczna radość w odbieraniu innym prawa do żałoby i deklaracje o rozmontowywaniu pomników upamiętniających tragedię.
Dla kamerdynera Smoleńsk się nie wydarzył, nie mógł … nie dlatego, że historia się skończyła, ale dlatego, że kamerdyner jest kamerdynerem.
Inne tematy w dziale Polityka