W polskiej polityce, żyjącej oszustwami Bolka, głupotą Petru i obsesjami Kaczyńskiego abstrakcyjne dyskusje o pryncypiach możliwe są niezwykle rzadko. Więc gdy pojawia się temat taki jak handel w niedzielę, to nieszczęśni intelektualiści biją się o dostęp do mikrofonu, jak członkowie korwinowskiej młodzieżówki w programie “Młodzież Kontra”.
No i cofnąłem się w czasie. Do dusznej sali, w budynku Instytutu Filozofii w Gdańsku. Wokół mnie napaleni młodzieńcy. Gwiazdy szkolnych kółek dyskusyjnych, ulubieńcy pań od polskiego, nocni czytelnicy Baumana i innych demaskatorskich książek. Wreszcie w miejscu, dla którego zostali stworzeni. Na pierwszym roku filozofii, na wykładzie z myśli średniowiecznej, zadający weteranowi profesury “niewygodne pytania”, o krucjaty, inkwizycję i inne sensacje z repertuaru antyklerykalnych broszur.
Profesor, rysujący na tablicy drabinę bytów Dunsa Szkota, zwykle wychodził obronną ręką z tych starć, zaciągając niewyżytych dyskutantów w sieć erudycji, na której suszyli się przez kilka godzin z miną wyżętej bielizny. Mijały jednak ciche dni i zapomniawszy o ostatnim upokorzeniu “młodzi wilcy” ruszali znów na mury scholastycznego ciemnogrodu.
Choć stawało się to nudne, a tylko czasem bywało śmieszne, jedna rzecz nie przestawała mnie irytować. To symbiotyczne, egzystencjalne zespolenie młodzieńców z nabytą przed pięcioma minutami wiedzą, którą musieli się koniecznie podzielić. Jakby trzymanie jej wewnątrz, tylko dla siebie, miałoby się skończyć toksycznym zatruciem, jakby niewypowiedziane argumenty miały wessać ich nosiciela do środka i doprowadzić do inplozji osobowości, która żyć może tylko wtedy, gdy wyrzuca z siebie pseudomądrości.
Przeniosłem się w czasie, bo ten sam, niewyżyty zapał widzę w oczach publicystów piętrzących argumentacyjne klocki w związku z debatą o handlu w niedzielę. Choć nie można ich nazwać młodzieńcami, to irytujący są w równej mierze, goniąc mnie z entuzjazmem po internecie, jakby to oni wpadli właśnie na kanon liberalnych argumentów znany w sprawie od 50 lat.
Rozumiem ich niewyżycie. W polskiej polityce, żyjącej oszustwami Bolka, głupotą Petru i obsesjami Kaczyńskiego takie abstrakcyjne dyskusje o pryncypiach możliwe są niezwykle rzadko, więc gdy pojawia się temat taki jak handel w niedzielę, to nieszczęśni intelektualiści biją się o dostęp do mikrofonu, jak członkowie korwinowskiej młodzieżówki w programie młodzież kontra.
Ja w całej sprawie nie mam konia, mógłbym mieć, ale nie widzę potrzeby. Republika nie będzie bardziej katolicka jak się zakaz wprowadzi, a jak się go nie wprowadzi, to nie stanie się bardziej libertariańska. Zmienią się nawyki części społeczeństwa, może część będzie miała więcej czasu, ale wbrew przeświadczeniu mądralińskich ich debaty mają mniejszy wpływ na życie zwykłych ludzi niż wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Prawicowi publicyści przypominają niestety swoich kolegów z lewicy, którzy swój ostatni szaniec znaleźli podczas dyskusji o przyjmowaniu uchodźców. Wielka społeczna debata wypłynęła na życie zerowej liczby osób, bo dokładnie tylu imigrantów chciało trafić do Polski, ale przecież nie o to chodziło. Chodziło o to by wspiąć się na naprędce usypany kopczyk moralnej wyższości i czuć się lepszym od tych dziadów co nie dają wirtualnych cukierków wirtualnym dzieciom. Niepokorni publicyści, tak jak prezydent Adamowicz, także mają swoje Westerplatte, pokazując niezależność, odwagę i inteligencję, zamiast stóp naczelnika woląc całować łysinę Miltona Friedmana.
Ikona polskiej psychiatrii, profesor Bilikiewicz, “urodzonymi w niedzielę” zwykł nazywać schizofreników i cierpiących na inne, nerwowe zaburzenia. Co oznaczało tyle, że schizofrenicy to leniuchy, na których nic nie wpływa tak dobrze jak ożywcza dawka terapii wstrząsowej. Nie wiem jakie jest lekarstwo na nerwicę wywołaną ględzeniem “niedzielnych liberałów”, ale obawiam się, że nie przestaną wpuszczać w tkankę społeczną intelektualnych prądów, bo szykują się następne tematy dla niewyżytych, jak choćby kwestia dostępu do broni. Wypadałoby jednak, żeby w dobie internetu intelektualne tuzy przestały udawać, że tylko one widziały na satelicie “Seks w wielkim mieście” i muszą nam wszystkim o tym opowiedzieć. Naprawdę, wszyscy wszystko wiedzą.
Inne tematy w dziale Rozmaitości