Nie chce mi się nawet rozstrząsać przyczyn, dla których redakcja tygodnika „Do Rzeczy” zdecydowała się zaserwować swoim czytelnikom wywiad z oślizłym Kamińskim. Brakuje jeszcze tylko felietonów Giertycha, Bosaka, lub innych „oburzonych” wentyli systemowych. Moja najgorsza prognoza ( a te sprawdzają się najczęściej) jest taka, że znowu kilku porzadnych ludzi zostanie namówionych do robienia dziwnych rzeczy, by potem już, innym porządnym, było łatwiej te rzeczy robić (bo przecież nie mogą one być złe, skoro robią je porządni ludzie). Nieważne. Póki nie ma dowodów, że panna młoda gnije, to trzeba z nią tańczyć. Tak wypada.
Doktor Kręcioł nadaje
Jeśli chodzi o Kamińskiego, to jego przypadek pokazuje dobitnie dwie rzeczy. Po pierwsze: cnoty intelektualne, wiedza i poglądy, są w polityce cenione na wyrost, co czyni się kosztem ślepoty na rzeczy oczywiste i podstawowe. Po drugie: jeśli jest jeden element, który na dobre uczyni politykę demokratyczną niemożliwą do uprawiania, i wewnętrznie sprzeczną, to tym elementem okażą się rządy speców od wizerunku.
Te dwa elementy łączą się ze sobą zresztą. Kamiński czy Bielan, wypływają jako doktory-kręcioły, albo, po prostu, krętacze. Doktory- kręcioły robią rzeczy, które kiedyś zbywano milczeniem, porządni i prawdziwi ludzie o nich nie rozmawiali, co nie oznaczało, że nie rozumieli ich wagi. Jest to kwestia pewnej kultury osobistej, by nie mówić słuchaczowi : „Przekonałem Cię, ale tylko dlatego, że używam odpowiedniego tuszu do rzęs, oraz słów, które wprowadzają Cię w stan intelektualnej drzemki”.
Krętacze isnieli zawsze, odkąd istniała międzyludzka komunkacja. Istniała też jednak zdrowa kulturowa reakcja, polegająca na piętnowaniu i wyszydzaniu krętactwa, wskazywaniu na jego marność. Ta reakcja znajduje wyraz w klasycznym okresie myśli greckiej, w reakcji Sokratesa na sofistykę, w komedii Arystofanesa Rycerze. Są cnoty prawdziwe, takie jak rozsądek czy męstwo i cnoty udawane, takie jak umiejętność przekonywania tłumu, czy protagorasowe „czynienie słabszego zdania silniejszym”, są to umiejętności, kompetencje, tak jak umiejętnością jest szybkie otwieranie nie swojego samochodu lub wstrzykiwanie sobie heroiny.
Dzisiejsi spece od krętactwa mają jednak o wiele większy tupet. Nie tylko bezczelnie nazywają swoje sztuczki wiedzą, ale dodatkowo każą nam myśleć, że bez nich nie ma prawdziwej polityki, że to oni są najważniejsi, a lekceważenie sfery wizerunku jest naiwnością, bo nawet szlachetnym z natury, potrzebny jest ktoś, kto sprawi, że będą wyglądać szlachetnie z natury. To jest śmieszne. Biadolenia Kamińskiego nad tym, że w biografii Lecha Kaczyńskiego nie ma słowa o nim (Kamińskim), ani o Bielanie, są jakieś absurdalne. Może słowo mogłoby być, tylko kogo za dwadzieścia lat to będzie obchodzić? Nikogo. Tak jak nikogo nie obchodzi dzisiaj, kto czyścił Marszałkowi mundur z końskiej szczeciny.
Niemożliwość polityki.
Najbardziej śmieszne jest używanie przez tych mistrzów ściemy i pozoru, argumentu, który stwierdza, że prawdziwa polityka, czy nam się to podoba czy nie, jest, w ogromnej mierze, starciem wizerunkowych kreacji. Bezsens tego argumentu jest bolesny tym bardziej, że wielu rozsądnych ludzi się na niego łapie. Zresztą samo to, w sobie, jest jakieś absurdalne, bo uznajemy, że spece od wizerunku kreują wizerunki wszystkich, oprócz siebie. Jeśli bowiem wizerunek speca od wizerunku, jest także wizerunkiem, to naprawdę nie ma żadnych speców i można ich wszystkich zasadniczo olać.
Dlaczego argument „prawdziwa polityka jest kwestią wizerunku” jest bezsensowny? Z dwóch powodów. Po pierwsze, proste, zdanie to zawiera sprzeczność, bo skoro polityka jest wizerunkiem, czyli pozorem, to na pewno nie jest prawdziwa. Po drugie, w rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie, to znaczy: koncentracja na wizerunku czyni wszelką politykę ( w modusie demokratycznym) absolutnie niemożliwą, możliwa jest tylko polityka wizerunku.
Na czym ta niemożliwość polega? Weźmy konkretny przykład. Kamiński ubolewa, że został wyrzucony za strategię „miły, koncyliacyjny prezes, cicho o Smoleńsku”, a teraz sam prezes do tej strategii powraca. (Nie wiem, jak upadła musi być nasza kultura, by nie mówienie o czymś mogło zostać nazwane strategią, która potrzebuje autora, mniejsza z tym). Mamy sytuację, w której ukrywanie chęci realizacji jakiegoś celu ( wyjaśnienia katastrofy), jest przedstawione jako środek do tego celu. Wyjaśnić katastorfę można tylko, jeśli się nie będzie mówiło, że się chce wyjaśnić katastrofę. Pis może wygrać tylko wtedy, jeśli nie będzi Pisem, Kaczyński nie będzie Kaczyńskim, establishment oballimy dopiero, jak nas polubi itd. Absurd tego myślenia objawia się w tym, że zakłada ono, że kreowanie wizerunku kiedyś się skończy, że jak oszukamy ludzi na tyle, że dadzą nam władzę, to będziemy mogli robić co chcemy. Jasne. Bo, wtedy przecież media się nie będą nami interesować, doktory-kręcioły nie będą chciały ratować swojej genialnej, ciepłej kreacji, przed nagłym ochłodzeniem.
Mamy tu do czynienia ze starym jak świat paradoksem, który obrazuje świetnie metafora jaskini Platona. Sokrates mówi jasno Glaukonowi, że ten, który widział światło, nigdy nie wygra z kajdaniarzami w „wykładamniu cieniów na wyścigi”. Kajdanarzom jest dobrze, jeśli stworzymy atrakcyjniejsze cienie, „bliższe” prawdy, to czy będzie to dla nich argument, by ostatecznie z cieniami zerwać, dokonać nawrócenia? Odpowiedź jest oczywista.
Specom od wizerunku zależy jendak, byśmy uważali, że istnieją tylko cienie. Są on bowiem mistrzami cieni. Gdyby wmówić ludziom, że A klasa, to w istocie ekstraklasa, że wyższych lig nie ma, a awans jest niemożliwy, to Petarda Rokitnica byłaby mistrzem Polski. Podobnie, jeśli polityka to kwestia wyłącznie wizerunku, to, w tym cieniasowym pierdolniku, Eryk Mistewicz, czy ta druga lokowana menda( nie pamiętam nazwiska), to są wielkie persony.
Odwrócenie hierarchii.
Nasze ogłupienie sięga zenitu, jeśli, jakichś wyrostków po studiach, stawiamy na piedestale, za to, że podpucowali komuś twarz „pod kamerę”. Niech ci wszyscy chwalcy „prawdziwej polityki” przestaną się opindalać, i powiedzą w końcu, że tak naprawdę rządzą nami wizażyści, pudrownicy, dietetycznki i manikurzystki, że „prawdziwa polityka”, to przedstawienie, odgrywane przez wydmuszki, pomalowane fachową ręką pani Joli.
Najgorsze w tym jest to, że nastawienie krętacza, które narzuca się społeczeństwu, każe nam kompletnie przenicować skalę wartości. Twardy elektorat (czyli ludzie, któryc przekonały argumenty, a nie wizerunkowe wolty) mamy w dupie, jest jak pies, który i tak nam liże mordę. Nie! My cenimy tych idiotów, którzy zagłosują na nas, bo się boją, że im miś spadnie ze ściany, albo szyneczka z lodówki zniknie. Ich głosy się liczą! To są prawdziwi wyborcy, w prawdziwej demokracji, w której się robi prawdziwą politykę.
Jako przedstawiciel tego twardego elektoratu, czuję się osobiście urażony, że w ten sposób się mnie traktuje. Tym bardziej mnie cieszy, za każdym razem, wyrzucanie na pysk takich śliskich typów jak Bielan czy Kamiński. Zresztą, co oni wiedzieć mogą o twardości? Dziwna, acz widoczna, to tendencja, że specjalizowanie się w krętactwie, łączy się z obłą fizjonomią.
Afirmacja wizerunku i pozoru, ma fatalny wpływ na kulturę. Może bowiem mielibyśmy trochę światlejszą masę obywatelską, gdyby w programach studiów i szkół średnich, były porządne kursy filozofii starożytnej, a nie zajęcia z „komunikacji i negocjacji”, „marketingu narracyjnego” i „psychologii społecznej”. Widać jednak, że lobby filozofów, jak zwykle, wizerunku swojego nie umie wykreować na tyle, żeby cokolwiek przepchać. Kształcimy więc całą masę ludzi, którzy swojego języka, swoich ciał i swojego umysłu, używają wyłącznie, jako środka manipulacji innymi. Co więcej, ludzie ci są przeświadczeni, że nie ma innego sposobu, że tak po prostu jest. Nie mają świadomości, że to co dzisiaj nazywane jest „umiejętnością społeczną”, istniało zawsze, tylko kiedyś nazywało się inaczej, konkretnie „kanciarstwo, krętactwo, oszustwo i kurestwo”. Ludzie nie zajmowali się tym, nie dlatego, że nie mogli, ale dlatego, że nikt nie chciał być szmaciarzem, krętaczem, oszustem lub kurwą.
Wszyscy jesteśmy debilami
To ostatecznie uczyni demokrację niemożliwą i doprowadzi do jej upadku. Jaki jest sens bowiem wyznawania jej ideałów, skoro, w ich ramach, konieczne jest uznanie większości współobywateli za debili, którym trzeba machać misiem przed ryjem, żeby cokolwiek zrobili. Czy naprawdę ludzkość nie wymyśliła prostszych sposobów zniewolenia? Od uznania ludzi za debili gorsza jest jednak akceptacja tego stanu. Ludzie są debilami, będą, nic nie możemy z tym, zrobić, trzeba grać takimi kartami, jakie się ma. Tak wygląda, proszę Państwa, śmierć cywilizacji. Brak prawdziwych ambicji, chęci poznania, brak wzlatywania ponad poziom. Jest jak jest, jest beznadziejnie, ale póki jest, trzeba naszarpać, dla siebie, ile się da.
Zakończę anegdotą. Niedawno w pracy, mieliśmy szkolenie, na którym tłumaczono nam, że uczniowie lepiej reagują ( a jest to potwierdzone badaniami), jeśli oceniając ich, nie używamy słowa „ale” (np. twoja praca ma sensownie postawioną tezę, ale robisz wiele błędów w argumentacji), tylko słowa „jednocześnie” ( Twoja praca jest słaba, jednocześnie całkiem niezła). Ja zauważyłem, że te słowa mają inny sens logiczny. Jedno jest koniunkcją, drugie sugeruje niespełnienie warunków implikacji. Jeśli zamienimy je miejscami, będziemy mówili zupełnie co innego. Zdanie „Marysia jest całkiem ładna, ale nie ma zębów”, oznacza w istocie, że Marysia nie jest wcale ładna, albowiem posiadanie zębów jest warunkiem koniecznym uznania kogoś za całkiem ładnego, czyli „Marysia byłaby ładna, gdyby..”; „Twoja praca byłaby dobra gdyby…”. To wszystko jest jednak nieważne, ponieważ Marysia lepiej się poczuje, jeśli powiemy „Marysia jest ładna, jednocześnie nie ma zębów”.
Moja obserwacja jest jednak taka, że nie ma to znaczenia, że ja mam jakieś obserwacje. Ludzie prowadzący szkolenie słuchali moich uwag, w taki sposób, żebym czuł się rozumiany, a nie tak, żeby samemu cokolwiek zrozumieć. Czyli słuchali i rozumieli, ale mieli to w dupie. Przepraszam. Słuchali i rozumieli, jednocześnie mieli to w dupie.
Inne tematy w dziale Polityka