Koniec roku szkolnego przypomina piknik. Problem polega na tym, że jest to piknik obowiązkowy, w dodatku taki, na który zaproszone zostało stado sępów. Nauczyciel jest wiecznie zestresowany, bo co drugą godzinę lekcyjną musi wychodzić z dziećmi na dwór, a dzieci, niestety, mają to w sobie, że na dworze automatycznie schodzą do poziomu wrażliwości tłumu palącego czarownicę. W ogóle na dwór lepiej nie wychodzić, za dużo się buduje teraz, można wpaść pod koparkę i stać się fundamentem lepszej przyszłości.
Czytam ostatnio do poduszki felietony Lecha Jęczmyka i w związku z tym mam wrażenie, że dużo rzeczy się kończy. Kończą się argumenty, przez co kończą się żarty, lub odwrotnie. Unia się kończy, pieniądze się kończą, susza wywarła wielkie spustoszenie, maliny się kończą. Wiele z tych rzeczy, jak licealne związki i utwory Wagnera, kończy się od samego początku, a, z drugiej strony, skończyć się nie może. Ja, który w młodości byłem heideggerystą, wiem doskonale, że, przede wszystkim, życie, jako życie ku śmierci, się kończy. Tylko co się zaczyna? „Odpowiedz moja luba, nim skusisz mnie słoniną” jak śpiewał zespół Kury.
Test z demokracji. Demokracja testów. Zanim skusi nas smalec.
Jedno z kluczowych pytań o koniec, dotyczy końca demokracji? Drugie, wynikające z pierwszego, brzmi: czy po końcu demokracji piwko zdrożeje i czy będzie You Can Dance, czy tylko Taniec Z Kim Ir Senem? Tylko, że nikt nikogo nie pyta o koniec, bo cały czas, przynajmniej w Polsce, jest początek. Bo testować trzeba ludzi, nie demokrację. To ludzie mają problem, bo nie rozumieją wagi krzyżyka, że każdy krzyżyk swój niesie i całe życie powinni poświęcić na niesienie krzyżyka z godnością i rozwagą. Czy ci ludzie, a Polacy z ludzi są najgosi ludzie, nie rozumieją, że jak estakada, to MY budujemy, a nie ONI, jak kradną, to MY a nie ONI i jak nagrody rozdzielają na koniec roku rozliczeniowego, to też NAM. Te pieniądze do nas trafią pośrednio, w uśmiechu urzędniczki, w szczekaniu psa, w odblasku zegarka pana ministra, lub zębów pani ministry. Będzie pan zadowolony! To MY w demokracji to jest starsznie szerokie i , jak M3, pomieści każdą wielodzietną rodzinę z psem i wszystkimi patologiami, które są synonimem słowa „rodzina”.
Ogólnie, sformułowań „test z demokracji” czy „test z tolerancji” używa się tak często, że ktoś, kto nie zakłada światłości naszych elit, mógłby pomyśleć, że demokracja na tym polega. Być może tak powinna brzmieć definicja: demokracja to taki system, gdzie społeczeństwo jest poddawane wielu testom, z których większości nie zdaje, przez co staje się lepsze, gdyż uczy się na błędach. Polacy, na ten przykład, jako miłośnicy nabijania na widły mniejszości etnicznych, regularnie oblewają test na tolerancję. Natomiast nikt nie stwierdzi, jak w przypadku innych testów, że my się do tej tolerancji i demokracji ewidentnie nie nadajemy, i że może dla nas lepiej byłoby się przyuczyć do czegoś prostszego i mniej wymagającego. Nie wszyscy ludzie muszą być gwiazdami. Może nie wszystkie narody muszą być światłe i demokratyczne.
Istota demokracji w nowej definicji jest jednak taka, że jest to system otwarty, który błędami obywateli, niskim poziomem świadomości społeczniej, się nie przejmuje. Test się zaczął i nigdy się nie skończy, bo gdy go nawet w końcu zaliczymy, to okaże się, że już testy się zmieniły i te stare nie przystają już, do nowego, nieustannie zmieniającego się rynku pracy, w epoce Eryka Mistewicza, mokrych gaci, fluktuacji, globalizacji i pettingu. Bo my w końcu ztoleransimy kobiety, które w młodości pracowały w roli wikidajły, nawet wyniesiemy je na piedestał, zaliczając test, włącznie z zadaniem z gwiazdką. Wtedy okaże się, że w kolejce stoją następne grupy do ztoleranszenia, śpiewacy bez głosu, myśliciele bez sensu i Eryk Mistewicz, że toleranszenie kobiety-konia to już jest oczywistość, passe i wogle. Ciemnopolak się nigdy nie połapie. Zawsze będzie w ariergardzie.
Standarisacio est eterna!
Standaryzacja jest wieczna. Standaryzacja da nam procedury, dzięki którym unikniemy haniebnej sytuacji, w której o czymś decydował będzie jakiś człowiek. Niech zdecydują przepisy. Spośród najważniejszych rzeczy, które należy zestandaryzować, najważniejszą rzeczą jest edukacja. Nauczyciele bowiem to idioci, którzy, jeśli nie dać im jasnych wskazówek jak w McDonaldzie, to naleją colę do frytek, w międzyczasie jeszcze wyposażając się w wiedzę i poglądy, zapominając o idealnej neutralności. To tak, jakby napluć komuś do BigMaca (albo, jak ten straszny człowiek- Legutko, nasmarkać). BigMac is a BigMac, jak mówił Samuel L.
Najważniejsze w standaryzacji jest standaryzowanie zestandaryzowanych testów. Oczywiście test, ktoś z Państwa się oburzy, może nie sprawdzać rzeczywistych kompetencji. Jest to wina złej standaryzacji. Za to są odpowiedzialni ewaluatorzy, którzy standaryzują standaryzoatorów. Standardowo to się sprawdza. Jeśli jednak okaże się, że niestandardowa rzeczywistość jakoś nie chcę z otwartymi ramionami przywitać produktów zestandaryzowanej edukacji, to rozwiązanie jest proste i chyba nie muszę mówić jakie. Należy zestandaryzować rzeczywistość! Jak bowiem mówili już starożytni, a także Hegel, który nie jest starożytny, ale też to mówił: rzeczywistość jest wyjątkowo bezczelna, biorąc pod uwagę fakt, że zwykle niewiele oferuje i zazwyczaj nie jest zgodna z opisem i standardami, jak pokoje w gospodarstwach agroturystycznych.
Komu z Państwa się wydaje, że ja tu bajdurzę i jakieś domorosłe proroctwo uprawiam, polecam zaznajomnienie się z projektem tzw. Krajowej Ramy Umiejętności, która jest systemem zintegrowanym z jakimś (nie rozumiem angielskiego) European System of Motherfucking Everything, czy coś w tym guście. Projekt jest już tak głęboko zestandaryzowany, że ja nawet nie próbuje go opisywać, bo mój przestarzały język tylko zsubiektywizuje tę mądrość narodu, która uzyskana została na zasadzie społecznych konsultacji, w których uczestniczyło 100( słownie: stu) ekspertów i to z różnych dziedzin. Powiem tylko tyle, że gdy podczas szkolenia w pracy zapytałem: „o co znowu chodzi właściwie tym komunistom?” Usłyszałem, że teraz jest źle, bo ludzie mają strasznie niezestandaryzowane kompetencje, że ja sobie, na przykład, czytam książkę i nie mam żadnego papieru na to, a oni ( przepraszam MY) chcą mi w tym pomóc. W sensie: nie w czytaniu, bo na zestandaryzowaną naukę czytania ze zrozumieniem już za późno, ale przynajmniej papier mi jakiś dadzą.
Apokalipsa! Potrzebne będą…
Ludzkość robi się strasznie mądra. Wreszcie powszechny stał się heraklitejski wariabilizm. Teraz już każden jeden zaczyna zdanie od „Czasy się zmieniają…”. Czas w ogóle biegnie tak prędko, że w wieku 31 lat można się poczuć starym, wypalonym pierdzielem. Ja ostatnio usłyszałem „Czasy się zmieniają, młodzież nie potrzebuje już nauczycieli-mentorów, ale nauczycieli-którzy-przygotują-ich-do-egzaminów-które-dadzą-im-szanse-do-konkurencji-na-zmiennym-rynku-pracy-boczasy-się-zmieniają.” Nie wiem czy ta myśl jest jeszcze na czasie, ale jeśli jest, to ja się z nią zgadzam. Młodzież nie potrzebuje mistrzów, bo w ogole młodzież nie potrzebuje wiele dzisiaj. Bo jest lepiej, co widać gołym okiem, bo się dużo buduje i są takie perspektywy. Ja bym tylko dodał, za panem Prezydentem, że uśmiechu więcej, ewentualnie, bo to grymaszenie na 50% bezrobocie, to jest nieprzystające jakieś. Defetyzm? To dobre w średniowieczu!
Co robić? Jak się przed tym wszystkim uchronić? Jak ocalić nasze standardy przed rzeczywistością? Cóż, wygląda na to, że zanim ktoś te dentkie penknie, to się dentka pienknie penknie sama. Póki co najlepiej być w grupie, która tworzy standardy i testy na demokrację, a jej( tej grupy) standardy i testy nie dotyczą. W standaryzacji, jak we wszystkim na tym świecie, nie sposób iść ad infinitum. Musi isnieć jakiś primus motor. Wielki Standaryzator lub, jak mówi Gociek, Wielki Demokrator. Niezestandaryzowany Ubermensch Standaryzacji. Jakby ktoś pytał, to ja nie mam telefonu.
Ta robota jest już pewnie zajęta, a poza tym zapewne jest to praca pod przykryciem. Bartoszewski to zapewne tylko sobowtór, choć z Wielkim Standaryzatorem łączy go to, że wyznacza standardy, a sam im (np. tym dotyczącym posiadania tytułu profesorskiego) nie podlega. W każdym razie, standaryzacja, jak gówno, płynie w dół. Wiadomo, że u góry drabiny odpowiedzialność jest większa, czyli gówna więcej. Z drugiej strony gówno świeższe jest u góry. Takie gówno, to czasem można nawet pomylić z jedzeniem. Jeśli więc standaryzować, to lepiej my ich niż oni nas, co na nowe brzmi, lepiej MY NAS niż MY NAS. Czyli będzie dobrze.
Inne tematy w dziale Kultura