Jak już kiedyś pisałem jestem najgorszy. Może mi się tylko wydaje, że jestem, albo chciałbym. Moja najgorszość objawiła się ostatnio tym, że przeczytałem pracę magisterską posła Wiplera. Jakoś tak mam, że spoglądam w otchłań z pysznym przeświadczeniem, że otchłań nie spojrzy na mnie. Myślałem żeby tutaj refutować, dyskutować z libertariańskim pojęciem katalaksji ( dla wielbicieli ruchu- nie chodzi o kalanetiks). Wolę chyba jednak taki układ, że nie podam żadnych argumentów, obrażę kilku ludzi, a następnie się wyłączę, czekając, aż kupony się odetną same.
Różne są rozważania wielbicieli ruchu. Ruch, jak wiadomo, to zdrowie, są jednak zawsze jakieś wątpliwości. Jaki sens ma ruch posła Wiplera? Jaki kierunek jest ruchu jego? Jaki cel? Jaka przyczyna? Czy połączy się z innymi entuzjastami ruchów? Czy jest w tym szansa dla ruchu powszechnego? A przede wszystkim: czy ten ruch poruszy kogokolwiek? Czy poseł Wipler sam też się będzie ruszał, czy pozostanie niewzruszony, niczym primus motor? Czy lider innego ruchu, Paweł Kukiz, udzieli kilku rad, w kwestii tego jak się ruszać w taki sposób, by wszyscy cię lubili, a nikt nie traktował poważnie? Czy Jane Fonda też jest libertarianinem?
Być może sam poseł Wipler, jeśli zaufać rozpoznaniu profesor Staniszkis, jest człowiekiem arcysensownym. Nie musi to dotyczyć natomiast różnego rodzaju libertariańskich sierot, które zrozumiały, że JKM traktuje swoich wyborców równie poważnie, co swoje słynne muchy i w Wiplerze( i jego pracy magisterskiej!) upatrują swojego zbawcy.
Moim zdaniem jest jedno proste rozwiązanie dla ruchu Wiplera. Powinien on przybrać formę sekty. Jeśli już się tak nie stało, to są ku temu przesłanki. Jest target, jest idea, jest nawet świetny kandydat na wiejskiego, nieuświadomionego proroka, czyli Kononowicz. Postać zapomniana ale świetnie się nadająca, bo w sposób najprostszy i trafiający do ludzi wyrażający libertariańskie zawołanie. Chodzi o to żeby nie było niczego.
O tym jest cała praca magisterska posła Wiplera. Tak jak praca magisterska Kwaśniewskiego okazała się być niczym, niebytem, tak praca posła Wiplera, choć istnieje, to jest afirmacją niebytu, w pewnym sensie znosi sama siebie. W pewnym sensie, nie bójmy się tego skojarzenia, po marksistowsku. Chodzi bowiem o to, jak mówią libertarianie, że kiedyś nie było niczego, ale można było wszystko, teraz jest wszystko źle, bo niczego nie wolno, jeśli wszystko zamieni się w nic (czyli, po heideggerowsku, nicość ponicuje), to znowu wszystko będzie możliwe. Będzie katalaksja, będzie wszystko, ale tylko wtedy, i pod tym jednym warunkiem, że wcześniej nie będzie niczego.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że wywiedziona od Locke’a koncepcja Stanu Natury ( duża litera uprawniona, skoro zakładamy sektę) tłumaczy wszystko w sposób niezwykle precyzyjny i logiczny, absolutnie niepodważalny, sama z siebie natomiast, ssie pałkę, mówiąc delikatnie. Stan natury rodem z Hobbesa, jest od lat odgrywany w takich programach jak Jerry Springer Show, tam naocznie widać: człowiek człowiekowi wilkiem, matka kozie lesbijką, lesbijka koniu ojcem. Wszyscy przeciw wszystkim. Stan natury Locke’a i libertarian jest natomiast dziwnie niesceniczny, nikt nie chce powiedzieć gdzie to można zobaczyć, gdzie to panie grają. Gdzie wolność jest piękna i naturalna, gdzie nie ma niczego, gdzie ludzie wchodzą spontanicznie w posiadanie dóbr w ramach naturalnego zawłaszczenia. A co najważniejsze: wszyscy się tak samoposiadają, że aż ich swędzą stopy ze szczęścia.
Potem niestety pojawia się jakiś wąż-socjalista, jakiś diaboliczny Hilary Minc, który sam nic nie umie wyprodukować, nie rozumie błogosławionego stanu samoposiadania, i zaczyna się hucpa, ciemne wieki, fuj fuj fuj interwencjonizm i inne złe rzeczy, które oczy społeczeństwa zanoszą bielmem ignorancji.
Historia świata w uproszczonej postaci, potrzebna każdej sekcie: jest. Jest wiejski mędrzec-prorok – Kononowicz, jest i kapłan interptretator-Wipler. Lektura jakiegokolwiek forum internetowego, czy przegląd jutuba, pozwala sądzić, że jest też wierny krąg wyznawców. Pytanie tylko czy sekta się sama zorganizuje, czy po bożemu odda sprawę katalaksji? Wiem, że porównywanie grup politycznych do sekt, to raczej brzydka u nas tradycja, tu jednak nie mogę się powstrzymać. Żadna inna grupa, poza wyznawcami świętego JOW-a, nie reaguje tak histerycznie na krytykę swoich guru. Talibowie Kaczyńskiego, do których się zaliczam, są tu absolutnie w tyle. Choć libertarian od komunistów różni paradoksalnie niewiele, to jedna różnica jest taka, że libertarianie ciągle wierzą w swoich świętych.
Ja najbardziej lubię w tym kontekście oglądać filmiki na jutubie, które wszystkie noszą nazwę „X miażdzy lewaka”, X to może być JKM, jakiś przedstawiciel młodzieżówki misesowskiej, może Wipler. To miażdżenie jest tak straszne, że ci lewacy muszą być jakimiś psychofanami sadomaso, że się ciągle i na nowo na nie decydują. Mi osobiście Sierakowski nie wygląda na szczególnie zmiażdżonego, co dowodzi zapewne tego, co już wiem, czyli że nie jestem w sekcie i nie pojmuję.
Druga zabawna rzecz jest taka ( dotyczy to też Kukiza), że te koncepcje, które są afirmacją myślenia prostolinijnego, wręcz jego definicją, wygłaszane są z nabożnością tak wielką, jakby chodziło o największe subtelności średniowieczno-scholastycznej teorii eonów. Kukiz wzdycha, nabiera powietrza, „…postaram się to wytłumaczyć jak najprościej”. Jest to też jakiś objaw myślenia sekciarskiego, że wszyscy, którzy się nie zgadzają po prostu są nieuświadomieni. Problem ze mną jednak nie polega na tym, że ja nie rozumiem. Ja właśnie, niestety, rozumiem i rozumiem, że to jest bez sensu.
Nie podejmuję dyskusji merytorycznej. Po pierwsze: liczę na mini-linczyk, ze strony psychofanów wolności, po drugie: uważam, że ta dyskusja się dawno zakończyła. Wizja naszej cywilizacji, w której centalnym punktem jest rywalizacja między wolnym rynkeim a socjalizmem, była może aktualna i ekscytująca w Wiedniu z początku XX wieku. Radosne eksperymenty władz Wiednia, raz z interwencjonizmem, raz z nieograniczoną wolnością, zakończyły się, jak wiadomo wkroczeniem prawdziwej polityki, w postaci Adolfa Hitlera. Nasze domorosłe, internetowe przepychanki, będące tylko bladym echem tamtych sporów, także zakończą się wraz z anschlusem, którego dokonają feudalne Chiny. Wtedy naprawdę będzie można powiedzieć kto kogo miażdży.
Na poważnie. Mi dużo bliższa wizja jest taka, że dzieje naszej kultury to starcie, by posłużyć się terminem Leo Straussa, dziedzictwa Aten i Jerozolimy i różnych nurtów laickich, które zmierzają do dekonstrukcji tego dziedzictwa, a które najpełniejszy swój wyraz znajdują w Oświeceniu. Zarówno marksizm jak i libertarianizm to nieodrodne dzieci pychy charakterystycznej dla tej epoki. Choć czasem sam jestem zszokowany, że libertarianie zupełnie się ze swoją ślepą wiarą w niepodważalność swoich koncepcji nie kryją. Tu marksiści się już nauczyli, żeby tylko w swoim gronie się ekscytować, bo inaczej potem śmiech na sali.
Na koniec dedykacja. Po pierwsze: Wiplerowi i Kukizowi dedykuje piosenkę „Jesteś lekiem na całe zło” Krystyny Prońko, którą można sobie samemu puścić na jutubie( ewentualnie zmieniając tytuł na „Krysia Prońko miażdży lewaka”) Po drugie: wszystkim, którzy zaniepokojeni są losami walki sił ciemności z imperium wolnego rynku, dedykuje aforyzm znaleziony u Lecha Jęczmyka: „Wszystko wskazuje na to, że z odwiecznej walki pomiędzy socjalizmem a kapitalizmem, zwycięsko wyjdzie feudalizm”. Nie ma się więc o co martwić, zanosi się bowiem na remis.
Inne tematy w dziale Polityka