Bekart Bekart
1289
BLOG

Mafijna kultura i kultura mafii.

Bekart Bekart Kultura Obserwuj notkę 9

Dom kultury jako źródło cierpień.

 

Zdecydowałem się na napisanie tego tekstu, choć zwykle nie zajmuję się praktyką i opisem konkretnych zjawisk. Od ponad dekady w jakiś sposób stykam się z gdańskim środowiskiem artystycznym, najpierw poprzez działania teatralne, teraz poprzez muzykę, granie koncertów itd. Przez cały ten czas byłem i wciąż bywam świadkiem szeregu obrzydliwości, i by użyć klasyka, moralności na poziomie rynsztoka, stykałem się z ludźmi, którzy w sposobie traktowania innych niewiele różnili się od sutenera. Wiedzieli kiedy należy pochwalić, a kiedy użyć starego, dobrego pimp slap.

 

Horrendalne wydało mi się przede wszystkim to, że mimo iż mam siebie za jedynego sprawiedliwego itd., to nigdy o tym nie napisałem, choć rozmawiam o tym regularnie z innymi oburzonymi sprawiedliwymi. Powód zaniechania jest bardzo prosty: jeśli ludzie zarządzający kulturą to alfonsi, to dla artysty pozostaje jedna rola, którą też sobie Państwo mogą dośpiewać za klasykiem. Można tę rolę pełnić w krzakach, entertejmentując pijanych roboli, można pełnić ją luksusowo, oddając się tylko największym płatnikom. Istota aktu pozostaje nie zmieniona.

 

Powód jest prosty. Sprawa potrzebuje desperata. Dlatego nie mam oporów, by w tym tekście napisać wprost, że mamy do czynienia z szalbierstwem, oszustwem i ludźmi, którzy żywią się padliną. Zasada lojalności mafijnej paradoksalnie działa tutaj na moją korzyść. Jeśli nie można mówić nic, to z drugiej strony, jeśli już się mówi, to można powiedzieć wszystko.

 

Moje osobiste powody, tak długiego powstrzymywania się od komentarza, także są proste. Ze wszystkich koncertów, jakie zagrałem w Gdańsku, a było ich mniej więcej piętnaście, tylko w przypadku dwóch mogę powiedzieć, że nie były one w żadnym stopniu finansowane z publicznych pieniędzy. Jeden z nich zagrałem za darmo, za drugi dostaliśmy dwieście pięćdziesiąt złotych, do podziału na czterech. Tydzień później, grając na, organizowanym przez jeden z domów kultury, festiwalu Street Waves, dostaliśmy ponad tysiąc złotych. Nie chodzi tu o to, która stawka jest sprawiedliwa i inne pierdy, chodzi tu o to, kto jest na tyle głupi, że sra tam, skąd płynie do niego słodki hajs. Wygląda na to, że ja.

 

Wielka sztuka małych ludzi.

 

Jedną z najbardziej paskudnych praktyk, które obserwowałem przez lata jest wykorzystywanie tego co w sztuce, kreatywności najpiękniejsze do realizacji tego co w człowieku najobrzydliwsze i najniższe: własnego egotyzmu, interesu, chęci dominacji. Sprawa jest tym bardziej smutna, że najczęściej dotyka młodych ludzi. Tych, którzy pełni zapału przychodzą na warsztaty czy spektakle organizowane przez daną placówkę. Często przeżywają przygodę życia, często jednak ich entuzjazm, który zwykle musi łączyć się z naiwnością, jest wykorzystywany przeciwko nim.  Od swoich „mistrzów” mogą się nauczyć jedynie cynizmu i tego, że jeśli sam nie policzysz swojej kasy, ktoś na pewno policzy ją za ciebie.

 

O sobie mogę powiedzieć, że znam sytuację z obu stron. Najpierw, byłem frajerem, siedemnastolatkiem, któremu wystarczyło powiedzieć „sztuka” i „teatr”, a on bez mrugnięcia oka był gotowy wić się z wrzaskiem po podłodze, biegać na golasa czy jechać na rowerze pięćdziesiąt kilometrów z fragmentem scenografii, którego ktoś zapomniał. To są wszystko dzisiaj śmieszne anegdotki. Pamiętam jednak też jednak wzrok moich rówieśniczek,  wpatrzonych w  „guru”, pamiętam ludzi, których przez lata oszukiwano, mówiono: „Już niedługo zagrasz w spektaklu, ale teraz popracuj jeszcze w administracji, zrób nam elektrykę itp.”

 

Z drugiej strony, jako nauczyciel i osoba prowadząca różne warsztaty, mam świadomość z jak delikatną materią mamy tu do czynienia. Entuzjazm nastolatka jest swoistym węzłem gordyjskim, są w nim lęk, fascynacja sztuką, możliwością ekspresji, fascynacja mistrzem i wiele innych, często indywidualnych rzeczy. Skanalizować ten entuzjazm, wykorzystać jego praktycznie nieograniczoną energię jest niezwykle łatwo, a przez to na każdym, kto się tym zajmuje ciąży ogromna odpowiedzialność.

 

Wzięcie na smycz swojego egotyzmu, olbrzymiej pokusy, by pokładane w nas zaufanie, wykorzystać do swoich celów: seksualnych, finansowych czy jakichkolwiek innych, jest niezwykle trudne. Z drugiej strony, jest oczywistym obowiązkiem każdego mistrza, czy po prostu nauczyciela. Moja jedyna rada jest taka: należy czerpać satysfakcję z własnej działalności twórczej, z szacunku ludzi równych nam. To z kolei, dla niektórych, jest jeszcze trudniejsze.

Pamiętam jak człowiek, który prowadził warsztaty teatralne w mojej szkole średniej, w prywatnej rozmowie powiedział nam „Boże, gdybym ja mógł mieć znowu osiemnaście lat, a wiedział, to co wiem teraz, mając lat trzydzieści, to te wszystkie laski byłyby moje”. Potem okazało się, że nie przeszkadza mu wcale to, że powrót do nastoletniości jest niemożliwy. I tak były jego.

 

Pani Jola hajsy miała

 

Szefowa, dzisiaj już chyba emerytowana, jednego z gdańskich domów kultury, znana była ze stosowania następującej praktyki: dzieci uczą się chodzić na szczudłach, żonglować piłeczkami i robić inne bajery w ramach warsztatów. Rodzice są proszeni o podpisanie zgody na to, że dzieci nie będą pobierały wynagrodzeń za działania artystyczne, w których będą uczestniczyły. Zakres działań artystycznych jest natomiast bardzo szeroki: od spektakli ulicznych, poprzez działania czysto komercyjne, czy rozdawanie ulotek o charakterze politycznym.

Mój kolega, podczas jednej z tych akcji, był zatrudniony jako zewnętrzny, opłacany pracownik. Kiedy zapytał dlaczego on dostaje siedemset złotych, a dzieci robią za darmo, usłyszał, że niewdzięczność jego straszna. To pani kierowniczka skrobała, skrobała, z własnej piersi niemalże wyszarpała te siedem stówek, a on ją od oszustek przezywa teraz? Jakiś czas później zerwano z nim współpracę. Zaufanie jest jednak najważniejsze. Ciężkie jest życie pani kierowniczki.

Dzieci oczywiście, jeśli przyszło by im do głowy zapytać się o wynagrodzenie, także nazwane będą niewdzięcznymi. To pani kierowniczka, za darmo, z własnych pieniędzy niemalże, dla nich warsztaty organizuje, daje im szansę samorealizacji, a im tylko o pieniądze teraz chodzi? Brzydkie to i niesprawiedliwe względem pani kierowniczki, zasłużonej działaczki.

 

Kultura niezależna? Twoja stara!

Dla nieuświadomionych, powiem to teraz: wszystko o czym tutaj opowiadam dotyczy sfery, której twórcy co pół kroku używają na swój temat przymiotników „niezależny”; „offowy”; czy „pozarządowy”. Oczywiście wszyscy mają tyle niezależności, co, za przeproszeniem, prostytutka, kiedy się akurat schowa za rogiem i nie widzi jej alfons.

 

Przede wszystkim chodzi o finansowanie tzw. „kultury niezależnej”, zawsze rzecz rozbija się o państwowego cyca. Ponieważ ośrodki „offowe” najczęściej nie są subwencjonowane, a dotowane od projektu do projektu, to ssą cyca w krótkich sprintach, z każdorazowo odnawianą radością i wdzięcznością, za to, że cyc ponownie zbliżył się do ich ust. Oczywiście, wmawiają sobie, że robią swoje, autentycznie i z pasją, a pieniądze rzucane im przez światłych włodarzy miast i wsi zjawiają się niejako „po drodze”.

 

Oczywiście, sytuacja ma się odwrotnie. Takie finansowanie czyni z artystów małpy, których jedynym zadaniem jest kombinowanie jak manewrować patykiem, żeby dobrać się do orzeszka. Kilka przykładów. Pierwszy: kiedyś chciałem zrobić swój autorski spektakl teatralny, napisałem scenariusz, załatwiłem salę za darmo, udało mi się namówić kilku ludzi do współpracy. W pewnym momencie jednak zacząłem napotykać opór, zaczęło się pojawiać pytanie „Czy projekt już został napisany, czy ja dopiero zamierzam to zrobić?” Odpowiadałem, że nie zamierzam bo mam salę za darmo i mam swój czas za darmo i umiem mówić za darmo i szukam ludzi itd. Kiedy rzecz będzie gotowa, może zajdzie potrzeba wtedy poszukać kogoś, kto wesprze promocję itd. W odpowiedzi słyszałem, że źle myślę, że ludzie jednak wolą jak jest projekt, że się pewniej czują, jak wiedzą, że są na to pieniądze. Nie mówię już o tym, że ludzie, którzy rozdają te pieniądze, często chcą się ich pozbyć jak najszybciej, łatwiej jest im rozliczyć duży projekt za sto tysięcy, niż czterdzieści małych. Tak to panie nie jest robota, panie.

Drugi przykład: kiedy mój teatr, bodajże w 2005 roku, dostał budynek w stoczni do zarządzania, mój „mistrz” postanowił, że będzie on nosił dumną nazwę EOIT, co stanowiło skrót od „Europejski Ośrodek Integracji Twórczej”. Gdy zapytałem go o motywację, odpowiedział, że tak trzeba, bo takie są czasy, kasę się weźmie, a robić i tak będziemy co nam się podoba, takie z nas cwaniaki! Trzeba zaznaczyć, że był to człowiek, który wcześniej zwierzył mi się, że on nie czyta już książek, bo „szuka inspiracji w naturalnej ludzkiej wrażliwości”. Biorąc to pod uwagę, jego pewność, że zdoła przechytrzyć paneuropejski, biurokratyczny system nagród i kar, należy uznać za opartą na niezwykle silnych podstawach. Ostatecznie marzenia o wielkiej integracji i wielkim strumieniu kasy, trzeba było odłożyć na bok, bo przyjechał Jean Michel Jarre i budynek EOIT zburzono.

 

Lepszy jest gorszy! Gorszy jest lepszy!

 

Jest jeszcze jedna kwestia: wyobraźcie sobie Państwo, że wcielacie się w rolę urzędnika samorządowego, który ma do wyboru: dać pieniądze na ciekawą wystawę, która przyciągnie dużo ludzi, ale wywoła kontrowersje, lub dać pieniądze na jakiś pseudo-artystowski performens. To drugie rozwiązanie ma o wiele więcej zalet: po pierwsze: nikt go nie zrozumie, więc nie będzie krytykował ( chyba, że desperaci-bigoci, ale ich krytyka to właściwie zaleta dla polityka, bo daje +5 do europejskości, światłości itd.), po drugie: niewiele osób to zobaczy, a ci którzy to zobaczą, w większości będą innymi artystami, których też finansujemy. Po trzecie: postmoderna ma tą zaletę, że wyspecjalizowała się w tworzeniu tekstów pobocznych, które świetnie wyglądają w sprawozdaniu końcoworocznym. Dostaniemy świetny film-relację z wystawy, z wypowiedziami zachwyconych widzów w stylu „Cieszę się, że takie rzeczy się dzieją! Super!”. Dostaniemy pięknie wydrukowany folder, wypełniony jakimś multi-kulti bełkotem, odwołujący się do Baumana i francuskich myślicieli, mających w nazwisku piękne „ju” albo „uo”. Jeśli podczas wystaw lub performensów zastanawiają się Państwo, dlaczego spośród piętnastu widzów, dziesięciu trzyma kamerę lub aparat fotograficzny, to już Państwo wiedzą, oni kręcą relację dla pana prezydenta, marszałka lub innej bufetowej.

 

 

Nie brońcie tych piździelców!

Teraz będę używał wulgaryzmów. Kto ceni czystą, polską mowę niech nie czyta zakończenia, a zadowoli się tym co jest powyżej.

Ktoś mi zarzuci zapewne, że kieruje się tutaj resentymentem: jak byłem mały to trafiłem na oszusta, który wykorzystał mój zapał, a teraz, mając iluś tam czytelników, obsmarowuje mu dupsko. I ten ktoś będzie miał absolutną rację. Prawda jest jednak taka: nigdy nie zależało mi na niczym innym, jak na odnalezieniu siebie w ekspresji artystycznej i niestety trafiłem na swojej drodze na kutasa, który skutecznie zdołał mi wmówić, że jedyna droga do sztuki wiedzie przez niego. Pięć lat zajęło mi zrozumienie, że można robić swoje, nie będąc pod nikogo podwieszonym i mając jak najmniej do czynienia z systemem, który wyciska z ludzi najgłębsze pokłady kurestwa.

 

Popadam w taki patos tylko dlatego, że wiem, że wielu ludzi z tak zwanego „środowiska”, którzy będą wieszali na mnie teraz psy, jest w dokładnie takiej samej sytuacji. Muszą bronić w swoim sumieniu różnych kierowniczek, guru i działaczy, bo ich psychika podpowiada im, że tylko pani Jola da im szansę, że dzięki niej się realizują, artystycznie się spełniają, a czasem jeszcze jakieś pieniądze na tym zarobią. Sprawiedliwa nasza pani Jola.

 

Wielu powie : „Ale przecież dzieje się wiele fajnych rzeczy, gdyby nie my, to by żadnych wystaw, pustynia kulturalna by była”. Gratuluje wam tej pychy fajansiarze! W Komsomole też wielu się nauczyło śpiewać i analfabetyzm zwalczono. Ten argument sprowadza się do znanego powiedzenia „Lepiej to..niż pod budką z piwem”, i budka z piwem jest jedynym miejscem, w którym powinno się go używać. Może ja się mylę, może jest tak, że jest wielu ciekawych ludzi, ciekawych rzeczy się dzieje, a taka ogólna krytyka to wylewanie dziecka z kąpielą. Może tak być. Może też być tak, że jesteście bandą łajz, która od lat serwuje narodowi w najlepszym wypadku pół-produkt artystyczny, i jeszcze cieszy się, że nie ma porównania, bo system promuje nijakość, bylejakość i średniactwo.

 

Od lat argumentem – wytrychem, są nasze rodzynki, ci którzy pokazują, że jednak można, jak choćby filmowiec Bagiński, zrobić coś samemu, bez pomocy. Tylko, że to jest, po pierwsze: oczywiste, bo zawsze było można, i zawsze będzie można, po drugie: śmieszne, gdy używa tego ta mafia średniaków. Brzmi to bowiem tak jakby mafia mówiła: i co? Jemu pozwoliliśmy, nie jest tak strasznie! Dla mnie polega to raczej na tym, że mafia łajz składa się z łajz, które nawet nie potrafią nikogo porządnie wykończyć.

Odczuwam to co chwila na własnej skórze, kiedy ludziom, których w rzeczywistości obrażam explicite w swoich tekstach, w zupełności to nie przeszkadza przychodzić na moje koncerty i lansować się na „underground”. Kiedyś skończyłem koncert utworem pt. „Nauczyłem się”, w którym mówię o Polsce „Tu wykształcona młodzież, prosto z wielkiego miasta/Zawsze znajdzie czas by obszczać krzyż i babciom na twarz nasrać”. Po koncercie podchodzi do mnie grupka hipsterskiej bohemy, mówi, że świetny koncert, super mega energia, po czym zaczyna się przerzucać szmoncesami o „zimnym lechu”, fejsbukowych aplikacjach „Obroń krzyż” itd. Śmiechu jest co niemiara!

 

I to jest moja jedyna szansa. Liczyć na to że ktoś się opamięta, albo, że środowisko nie okaże się zawistne i małostkowe, byłoby naiwnością. Można liczyć jedynie na to, że te kurwy nie są tylko bezczelne i zuchwałe, ale też bezdennie głupie.

Bekart
O mnie Bekart

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Kultura