Inauguruję nową odsłonę swojej działalności blogerskiej. Jak informują zaprzyjaźnione media, jest to inauguracja niezwykle wyczekiwana. Robię to dlatego, że działalność na podstawowym blogu Jad Bękarta nie przynosi mi sławy. To znaczy przynosi, ale nie tak szybko i nie tyle, ile bym chciał. Ciągnę każdą srokę za ogon, żywiąc przekonanie, że któraś w końcu przyniesie mi złote jajo. Jakoś tak.
Inaugurując Bękarta na Dresowo, chciałbym wyłożyć swoją ogólną i niepodważalną koncepcje dotyczącą sportu. Jak pisałem chyba już wcześniej, zabawa tu polega na tym, że moja koncepcja jest tak samo dobra, jak koncepcja byle wioskowego głupka. Nie zmienia to faktu, że koncepcji swojej bronił będę zajadle. Sport, a szczególnie pisanie o sporcie, jest bowiem pięknym chaosem, można sobie pozakładać różne głupoty, a i tak na końcu chodzi o to, kto jak operuje kokosem, o to „kto murzyna ma”, jak krzywa jest głowa Kałużnego, czy cokolwiek. Najpiękniejsze jest to, że zwolennicy najgłupszych sportów, najbardziej zdrewniałych piłkarzy, czy najbardziej beznadziejnych drużyn, są zarazem najbardziej zajadłymi ich obrońcami.
Ja tu się więc nie będę opindalał, a powiem jak się rzeczy mają. Mój plan jest taki, że zrobię to w sposób tak autorytatywny i ekspresywny, że dziamgoły i krytykanty porobią w swoje szczeniackie gaciory. Rozwiejmy kurzawę, pozwólmy ludzkości poznać wreszcie odpowiedzi na podstawowe pytania.
Co jest sportem?
Sportem jest wszystko, co ja uznaję za sport. Kto nie widział legendarnego stand-up’u George’a Carlina na ten temat, jest zwykłym ludzkim śmieciem i pisowskim łajnem, niech się w ogóle nie wypowiada. Po pierwsze: sportem nie jest cokolwiek, co w zasadach swoich, wymaga od zawodników stosowania samoopalacza albo startowania w stroju nazbyt obcisłym i wszystkie aktywności, którym absolutnie czyni zadość termin „społeczność gejowska” ( wyjątek tu stanowią: kolarstwo, lekkoatletyka, pływanie, chyba oczywiste dlaczego). Po drugie: nie są sportami aktywności pałowo-kulowe: takie jak bejzbol, kriket czy bapimpton( cokolwiek), snuker i wszystkie inne gry w grzybka. Wymagajmy od sportowców podstawowych elementów wyszkolenia technicznego, jeśli inni mogą operować kulą, bez użycia pały, to dlaczego ci bejzbolowcy czy snukerowcy mają stanowić wyjątek.(Wyjątek stanowi tutaj tenis, wiadomo chyba dlaczego.) Po trzecie: nie są sportami wszelkiego rodzaju gry, w które można grać, jarając pecika, bez szkody dla rozgrywki. Nie są sportem szachy, bridż, sportowa gra w chińczyka, monopoly, czy rozwiązywanie krzyżówek na czas( wyjątek stanowi tu mój kolega z podwórka, Sławek, który grał lepiej w szmacianę z pecikiem, ba, czasem nawet w drugiej ręce trzymając piwko). Po czwarte: nie są sportem wszelkiego rozdzaju sztuki walki, których zasady są tak skonstruwoane, by nie doszło przypadkiem do walki. Nie są sportem: szermierka, tekłondo olimpijskie, kung fu i kapuera( oni chyba nawet nie chcą być sportem, ale co z tego, i tak nie będą). Wyjątek stanowią zapasy w kisielu, wiadomo chyba dlaczego.
Co jest takiego super zarombistego we sporcie?
Zwycięstwo. Upokorzenie przeciwnika, oblewanie hostess szampanem, bycie na każdej uście itd. Dlatego właśnie ci wszyscy wygejeńcy, szachiści i szaradziści tak się garną, by ich mianem sportu określić. Nie zasmrodzili nigdy porządnej budy, nie trafili kokosem do dziury, a na sześdziesiąt wyścignął ich żul, co szedł wzdłuż płotu. Teraz oni powracają jako dominatorzy bridża albo tańców latynoamerykańskich, chcąc tylko jednego: by ludzie im powiedzieli: wygrałeś, jesteś, Kaziu, najlepszy. Mogą sobie mówić, ile chcą, o swoich „sportach”, ale wiedzą i tak, że to nie ten smak, mistrzostwa świata szaradzistów, to nie Tour de France. Takiego wała! Trzeba było się uczyć lewą nóżką hukać i biegać, zamiast w szachy grać albo kręcić tyłkiem w rytm rumby.
Po drugie: sport, przynajmniej w przypadku mężczyzn, realizuje ideał kantowskiej bezinteresowności. Zainteresowanie sztuką (szczególnie współczesną), dobrom książką czy hipnozom, wszystko to można zdyskredytować, jako sposób na zwiększenie swoich szans reprodukcyjnych. Nie było chyba jednak w historii przypadku, by jakaś lala poleciała na tekst „Ej! Wiesz mała, ja jak tak se siedze w domu, to nic mie się nie chce, meczyki cały dzień oglądam i po jajkach się draapie”. Jeśli cokolwiek, to mężczyźni raczej ukrywają przed kobietami zainteresowanie sportem, mówiąc: „Nie, nic się nie stanie, jak nie obejrzę tego meczu. Wiesz przecież, ża ja tą piłką…no …od święta, Ewuniu.”
Z kobietami jak jest, ja nie wiem, mam jednak niejasne przeczucie, że ich zainteresowanie sportem, często ma jednak znamiona interesowności. Że niby by chciała wiedzieć, bo nigdy nie oglądała, że sędziowie nie zdobywają punktów, aha, że w czerwonych grają, ale w zielonych czasem też. Najgłupszą rzeczą, jaką kobieta może powiedzieć, w temacie sportu, jest: „ Ja sobie z tobą mecz obejrzę, ci piłkarze tacy umięśnieni”. Ona liczy, że on pomyśli, że co on nieumięśniony, że zazdrość, te pierdy. Ona nie wie jednak, że on już dawno nie myśli, bo po pierwsze: meczyk ogląda, po drugie: drapie się po jajkach, on odpowiada więc „Jo, chłopaki ćwiczą wiencej na dzień dzisiejszy na siłce, niż to było, dajmy na to, za Szarmacha”.
Po trzecie: sport jest arcyegalitarny, jedynym egalitaryzmem godnym uwagi, to znaczy egalitaryzmem zasad, opartym na absolutnej merytokracji. Wszystkie koksowania, spania w budyniu, oszukane piłki i rakietowe hulajnogi, nie zmienią podstawowej zasady: kto pierwszy do mety, kokos do dziury, albo: w mordę go. Prostota zasad jest często okrutna, ale okrucieństwem, które obiecuje odkupienie, następny mecz, sezon, walkę itd.
Takiego wała!
Drżę tylko o losy sportu na polskich podwórkach, mam nadzieję, że różne równościowe męty, co nigdy piłki prosto nie kopnęły, nie zaczną i tu wprowadząć swoich zasad. Niech żadne dziecko nie będzie wybrane ostatnie! Niech każdy ma prawo do podania! Stop nienawiści do patałachów, strzelców samobóji i bramkarzy chowających się przed piłką! Takiego wała, zresementyzowane biedronie, wara mi od świętej polskiej tradycji podwórkowych wyzwisk i lżenia przeciwnika! Każdy kto, jak ja, w młodym wieku się przeprowadził, zna to uczucie, gdy wszystko się dzieje z twojej winy, gdy jesteś niewidzialny, nawet stojąc przed pustą bramką. Jak już dostaniesz podanie, bo komuś się pomyli, to jesteś tak sparaliżowany, że potykasz się o własne nogi, słysząc tylko : „Kuwa! Gumal, mówiłem, żebyś nie podawał czerwonemu”. Mówią na ciebie czerwony, nikt nie zna twojego imienia.
Te wszystkie stygmatyzujące traumy, te nieusuwalne szkody, te okrutne akty przemocy symbolicznej, wszystkie one są tego warte. Są warte tego jednego dnia, jednego momentu, gdy kładziesz „na zakos” Hitlera (autentyczna ksywka chłopaka ode mnie z osiedla), co kiblował dwa lata, następnie delikatnym szczurem puszczasz piłkę koło nogi zdziwionego Amby, który, jak na życzenie, robi w tym momencie minę, tak głupią i małpią, że zapamiętasz ją do końca życia. Wszystkie wyzwiska, ten moment, gdy wszyscy się z ciebie śmiali, bo nie wiedziałeś co to znaczy „lizać patelachę”, to wszystko jest jedynie przygrywką, jakże konieczną, do tej jednej chwili uniesienia, gdy po meczu Jola, autor czternastu baramek w meczu Polonia Gdańsk-Champion Żabianka, przepuszcza cię w kolejce po oranżadę, mówiąc „Dajcie się chłopakowi napić. Dobrze grał dzisiaj.”
I to jest sport kuwa! Wszystkie ciotunie od bezstresu i inne biedronie oczywiście nic o tym nie wiedzą, bo wtedy bawiły się w sklep, albo w salon fryzjerski. Takiego wała! Szmaciana podwórkowa dała mi więcej poczucia wartości, niż wszystkie pseudo szkoły i pseudo uczelnie, z ich dyplomami i zaświadczeniami wydawanymi psim swędem. Takiego wała! Róbcie sobie paraolimpiady, inne zawody dla najlepszego z najgorszych. Macie taniec, łyżwiarstwo, a szmaciane i kokosa nam zostawcie.
Albo się nauczcie grać. Jak strzelicie pare dobrych bud, to możecie sobie grać z czerwonym włosiem, w obcisłym, i mieć wytatuowane „Andrzej” na klacie, proste, wystarczy być najlepszym, a każdy będzie was chciał w drużynie. I nie mówcie mi tu proszę, „a co z chłopcami, którzy się nigdy nie nauczą grać”. Naprawdę? Nawet w obronie? Trawę gryźć i kopać po kostkach, może się nauczyć naprawdę każdy, trzeba tylko trochę zapału i butów na nieco niższym obcasie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości