Opowieść w trzech częściach
Część I. Andżelika w świecie Zofii, czyli: kobieta- koń, pierwsze starcie.
Na początku bieżącego roku szkolnego władze mojej placówki oświatowej postanowiły sprawić nauczycielom nie lada gratkę. Wyczuwając zapewne, w którą stronę płyną prądy pchające dzieje do przodu (podpowiadam: do przodu), postanowiły zafundować nam szkolenie antydyskryminacyjne. W tym celu zatrudniły jeden z licznych, gejowsko-feministycznych zwolenniczaków, którego nazwy nie było dane mi poznać. Szkolił nas zastęp instruktorek, kobiet ortodoksyjnie antypatycznych, z nieskrywaną dumą i bohaterstwem noszących swoją końską fizjonomię. Przez dwa, intensywne, wrześniowe dni dowiedzieliśmy się wiele, bielma z oczu spadały, a niejeden w swym oku odnalazł tęgą belkę.
Wszystkim tym, którym się wydaje, że próbuje swoich sił w „fiction writing”, muszę sprawić zawód – historia jest autentyczna i poważna jak amputacja kończyny. Zwolenniczak LGBT, który przetrzepał moją reakcyjną skórę, teraz z pewnością trzepie skóry innym. Autentyczny jest także dialog, który przytoczę poniżej. Miałem przyjemność przeprowadzić go z dwudziestoparoletnią instuktorką uświadamiającą moją grupę warsztatową. Jej wygląd zdecydowanie odpowiadał nowoczesnemu kanonowi kobiety konia, wyróżniał ją natomiast sposób wypowiadania się, który, jeśliby spróbować znaleźć przynależne mu miejsce, idealnie pasowałby do popularnej dyskoteki „Siwy Dym” w Przywidzu. Moja pani od antydyskryminacji prezentowała, w niezanieczyszczonej postaci, całą gamę lewackich cukierasów. Było tu: przekonanie o tym, że ideologia, której liznęła, jest po prostu wiedzą o świecie; nienawiść do starszych (zawsze przydatna opowieść o strasznej babci, co mówi: „wyglądasz jak koń” itd.), nienawiść do nienawiści, myślenia. Przede wszystkim zaś, kompleksy, w każdej możliwej postaci: że jest się kobietą, że jest się niedouczoną kobietą, że jest się w Polsce, a nie w Malmoe itd.
Ja, jak frajer, co w cyrku podnosi rękę, gdy krzyczą: „potrzeba nam kogoś z widowni”, zdecydowałem się dostarzyć wszystkim, przysypiającym, rozrywki i stoczyłem rundkę zapasów słownych z kobietonem. Głupota moja polegała na tym, że nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że mój przeciwnik dysponuje supermocą, polegającą na niczym nieograniczonym wchłanianiu sądów sprzecznych i włączaniu ich do swojego światopoglądu. Poniżej zamieszczam krótki fragment tej potyczki, opowiedziany niemal słowo w słowo, z uwzględnieniem ograniczonych możliwości oddania pełni kwiecisto-wiejskiego stylu pani ze zwolennikczaka.
Pani ze zwolenniczaka: Dzisiaj uważa się, że nie ma kultur lepszych lub gorszych.
Ja: Kto tak uważa?
Pzz: Badacze.
Ja: Czego?
Pzz: Kultur.
Ja: A nie uważa pani, że każdy wybór zawiera wartościowanie, że jeżeli ja wybieram w sklepie pepsi a nie colę, to dlatego, że jest lepsza.
Pzz: Jest inna.
Ja: Jest inna, a jej inność polega na tym, że jest lepsza od inności coli, która jest gorsza.
Pzz: Jest inna
Ja:No, czyli gorsza
Pzz: Ale w ten sposób obraża pan wszystkie osoby, które uważają, że coca-cola jest lepsza.
Ja: A czy pani uważa, że kultura, która dyskryminuje kobiety na przykład, albo uważa, że inne kultury są gorsze, jest gorsza niż taka, która tego nie robi..
Pzz: Ale…..!! To jest pana prywatne zdanie, a pan jako nauczyciel ma obowiązek szanować wszystkich, bez względu na kulturę lub wyznanie lub płeć!!!
W tym punkcie uznałem, że należy zaprzestać swawoli, bo mój umysł nie chciał już zajmować się obmyslaniem nowych sposobów na przegrzanie rozumku pani ze zwolenniczaka. Zastanawiałem się nad sensem, wygłoszonej pod moim adresem, groźby oraz nad rzeczywistym zakresem mocy kobiety- konia. Czy traktować to jako zwykłą, dyskotekową pyskówę? Czy może zwolenniczak jest w jakimś tajemnym konszachcie z dyrekcją mojej szkoły, a jego akcja, to w rzeczywistości prowokacja, służąca identyfikacji i eliminacji elementów antypostępowych i innych ludzi o moralności alfonsa?
Doświadczenie to wyrwało mnie ze swoistej drzemki. Co prawda, zawsze wiedziałem, że armia emancypatorek stoi u bram, ale żywiłem głupie przekonanie, że ja mieszkam daleko od bramy, że ja, ze swoimi skromnymi roszczeniami sensu i myślowej konsekwencji, znajduje się gdzieś hen hen na czarnej liście ciemnogrodowego mętu. Poza tym uznawałem, że świat wypełniony jest wystarczającą ilością kobiet, które są inteligentne lub/i atrakcyjne fizycznie. Nie ma więc sensu, myślałem, tracić czasu na rozmowę z tymi kobietami, które nie posiadają żadnej z tych cech, a życie poświęciły na zabicie w sobie wszelkiego ich śladu. Nikt nie lubi kopać się z koniem. Kopanie się z kobietą-koniem, to już zadanie godne niesamowitego Hulk’a.
Uświadomiłem sobie co następuje . Kiedy my byliśmy zajęci, by użyć określenia RAZa, walką z „wrzeszczącymi staruszkami” i ich dziedzictwem, na ich piersi i pod naszym nosem, wyrosło nowe pokolenie krzyczących szczawi i nieokrzesanych siks. Formacja kulturowa tak zajadła w swojej ignorancji i butnej pewności siebie, że gdy jej członkowie mówią dumnie „ma..am swoje..e..e zdanie..e”, to dźwięk ten przypomina stado bzyczących os, kijem wygonionych z gniazda. Dla nich: nie trzeba znać więc historii, bo to tylko HIStoria, a jest jeszcze HERstoria i GAYstoria, TOYstoria, GIRLstoria itd. Nie trzeba znać myślowych tradycji, które się kontestuje, wystarczy krótki kurs głównych prądów patriarchatu, „Od Arystotelesa do Rydzyka”, sto stron w miękkiej oprawie. Nie trzeba nawet, czując na swoich plecach potężny oddech instytucji, specjalnie zabiegać o poparcie swojej sprawy. Jest to bowiem sprawa historycznej konieczności i potrzeba tylko czasu, odpowiedniej ilości warsztatów, szarego papieru i kolorowych mazaków. Sprawa zabiegnie się sama.
Zatęsknimy jeszcze za Geremkiem i Mazowieckim, ich argumentacja, choć pokrętna, kłamliwa i ciemna w formie, jak myśli heraklitejskie, była przynajmniej argumentacją, stroiła się w piórka „etosu inteligenckiego”. To nowe wojsko natomiast, w tańcu się nie opindala, jeśli zwrot „inteligencki etos” opuści ich usta, to zostanie z nich wypluty, jak wyssana landrynka. Za argumentację wystarczy zdanie „Mam wielu znajomych gejów i oni są bardzo w porządku”, nie trzeba mówić dlaczego, wystarczy wskazywać paluszkiem: faszyści, faszyści, homofobia, nietolerancja itd.
Wracając na koniec tej części do szkolenia antydyskryminacyjnego, pozwolę sobie pozostawić czytelnika z następującym obrazem. Mamy salę, wypełnioną nauczycielami. Kilku z nich to osoby z ponad dzwudziestoletnim stażem pracy, o dużej erudycji, wrażliwości itd. ,wobec niektórych z nich ktoś, nieobeznany z nowomową, mógłby użyć słowa „mentor” lub „autorytet”. Przed nimi wszystkimi stoi dwudziestoparoletnia siksa, która udziela im pogadanki światopoglądowej. Jeśli, w którymś z czytelników, wyobrażających sobie tą scenę, rodzą się jakieś historyczne odniesienia lub asocjacje, to proszę o komentarz. Mi bowiem nie kojarzy się to zupełnie z niczym.
P.S.
Po przeczytaniu pierwszej części swoich rozważań stwierdzam, że wiele osób mogło odnieść mylne wrażenie, że naprawdę myślę jak myślę. Jest to wrażenie mylne, ponieważ w rzeczywistości tak nie myślę, to znaczy myślę, jak trzeba. Dlatego wystosowuje poniższe oświadczenie. Zaznaczam, że oświadczenie stosuje się do wszystkich części tego tekstu.
Do wszystkich organizacji pozarządowych,
wykonujących swoją pracę sumiennie i bezlitośnie!
Autor, z całą stanowczością, oświadcza, że nie wierzy w istnienie kobiety-konia. Autor nie wierzy także w istnienie kobietona o twarzy boksera, związków jałowych i innych wymysłów pisowskiej propagandy. Autor wierzy w organizacje pozarządowe. Autor wierzy w rzeczy godne wiary, takie jak chorobliwy polski antysemityzm i jego przepastne pokłady, szaleństwo lustracyjne, kryptofaszyzm, kryptoszowinizm, kryptokaczyzm, a także wiele innych rzeczy, o których nie wie, gdyż są one treścią jego podświadomości. Autor pisałby o tych rzeczach, lecz niestety nie jest w stanie, gdyż powodują one w nim, zapewne ze względu na swą wagę, stan myślowej drętwoty i senność. Poza tym, autor kieruje się chęcią zysku i pragnieniem zdobycia wpływów w, potężnych finansowo, prawicowych ośrodkach opiniotwórczych. Autor wierzy, że środowiska lewicowe, wrażliwe na grę konwencjami, niesprawiedliwie nazywaną często „robieniem w konia”, docenią tożsamościową ambiwalencję autora, ostatecznie uznając go za swojego i lajkując na fejsbuku. Autor jest autorem hasła „Kobieta koń- koniem trojańskim sił postępu.”
Inne tematy w dziale Polityka