„W Polsce mamy problem z wolnością” , orzekł Jarosław Kurski w tekście zapraszającym do udziału w marszu pod hasłem „Orzeł Morze”. Marsz został przez złośliwców nazwany od razu „marszem lemingów”. Złościć się na ten marsz, to jak wypominać kobiecie z brodą, że nikt jej nigdy nie zechce. Ona i tak ma ciężko.
Hymnem marszu proponuje uczynić wiersz przedwojennego komunisty-modernisty Bruno Jasieńskiego pt. „Marsz”. Choć koherencją swoją przewyższa nieco bełkotliwość sprzysiężonych pod fajnym orłem, to jego leitmotiv, czyli wesołe „Tratatatam, tratatatam” doda wszystkich piechurom werwy.
Nie można wymagać już więcej od Gazety Wyborczej. Bardziej skompromitować się, niż tekstem/ manifestem Kurskiego, mogłaby tylko smarując się nutellą albo śpiewając na głosy piosenkę “My jesteśmy jagódki”. Tego natomiast, w warunkach panujących nam wolności liberalnych, oczekiwać od kogokolwiek nie sposób( chyba, że ktoś się zdecyduje, no to wtedy, wiadomo, zachęcimy, pochwalimy odwagę artystyczną performensu itd.)
Dlatego na marsz 2 maja, nie powinniśmy patrzeć inaczej, niż na wielkie zwycięstwo całej prawicy, swoisty benefis, zorganizowany przez naszych przeciwników, na cześć naszej pracy i troski o Ojczyznę. Jak mówią celebryci w reklamówce marszu, chodzi o to, żeby dać nam powód do uśmiechu i lepszego samopoczucia. Wojciech Pszoniak:Chciałbym, żeby Polacy częściej się uśmiechali. Tak jak to robią inni obywatele Europy.
Panie Wojciechu! Z tego miejsca pragnąłbym zapewnić Pana, że od momentu, kiedy tylko usłyszałem o waszej inicjatywie, uśmiech nie schodzi z moich ust. Moja radość będzie tym większa, im bardziej będzie się zbliżał moment kulminacji: możliwość zobaczenia waszego pochodu, z czekoladowym ptakiem na czele, napełni mnie optymizmem i radością na długi czas.
Ktoś mógłby, złośliwie, zapytać pana Wojciecha i innych twarzomądrych, czy Cypryjczycy, Grecy, Hiszpanie lub Portugalczycy prześlą nam swoje europejskie uśmiechy, których jak wiadomo, mają w ostatnim czasie pod dostatkiem. To byłoby jednak zbyt proste, jak polowanie na mrożone króliki. Ja wolałbym się zająć czekoladowym orłem. Czy to się dzieje naprawdę? Mam przed oczami tą naradę na Czerskiej: najpierw triumfalnie: “Tak! Wedel jest z nami! Będzie orzeł z czekolady!”, wszyscy się cieszą. Nagle, z otchłani niemożliwego, pojawia się, ostatni zapewne w tym środowisku, przebłysk geniuszu. Ktoś mówi: “Zaraz, zaraz...jeśli orzeł będzie z czekolady...to ...majowe słońce i tego...my wszyscy...jakbyśmy byli...”. “W gównie!” dopowiada Krzysztof Varga, albo ktoś inny, kto umie dobrze i odważnie powiedzieć “kupa”. Nam pozostaje tylko żałować, że w komitecie organizacyjnym nie było Ryśka Rynkowskiego, który z pewnością broniłby orła z czekolady mlecznej, bo, jak wiadomo, “dziewczyny lubią brąz”.
Miałem ochotę się tu jeszcze popastwić, ale chyba jednak będę oszczędzał amunicję, niech bohaterowie tego eventu kompromitują się na własne konto. Zresztą, nikt nie lubi jak mu się tłumaczy głupie i oczywiste komedie. Zachęcam do oglądania, to nasze święto, dla nas ten spektakl. I nie krytykujmy zbyt dużo, bo jeszcze się zorientują i schowają ptaka z czekolady. Uśmiechu nam z pewnością nie zabraknie.
Inne tematy w dziale Polityka