Rozumiem. Bardzo byśmy chcieli mieć swojego celebrytę. To pragnienie jest zrozumiałe. Chcielibyśmy mieć swoiste antidotum na całe zastępy mądralińskich Hołdysów, Holland, Wajdów, zresztą wiadomo, wszystkich światłych. Czy nie byłoby pieknie, by na jednym z tych spotkań gwiazd/ mędrców, śniadań mistrzów, czy innych rad jedi, ktoś reprezentował tradycję, szeroko pojęty obóz niepodległościowy? Byłby głosem rozsądku, pośród całego tego słodkiego pierdzenia i starczego dziamgolenia.
To byłoby rzeczywiście piękne. Moja intuicja jest taka, że nie będzie, to znaczy jak najbardziej może być, tylko że nie będzie piękne. Moje złudzenia co do Pawła Kukiza, jako potencjalnego prawicowego pomazańca celebryckiego, prysły dosyć szybko. Poniżej kilka powodów.
Pierwszy problem z liderem Piersi. Charakteryzuje go cecha, która dotyczy wszystkich wrażliwych ludzi, szczególnie w Polsce, mianowicie: wyczucie kontekstu, czy po wittgensteinowsku świadomość, tego, w jaką grę językową akurat gramy. Jak to ujął ostatnio młody raper Arab „mów co myślisz, ale myśl co mówisz”, i gdzie, można dodać. Pamiętam jak przed ostatnimi wyborami Gazeta Polska triumfalistycznie zamieszczała wywiady z gwiazdami obrażonymi na Tuska. Był Kukiz, był chyba Karolak. Człowiek mogł rzeczywiście nabierać powoli przekonania, że oto system pęka, skoro już nawet elita narodu coś niecoś zaczyna kumać. Potem, o zdziwienie moje wielkie, nastąpiła słynna nasiadówka bez krawata u Mellera. Kto nie widział, temu serdecznie polecam, bo poziom wzajemnych uczuć między premierem a zatroskanymi o sprawy państwa artystami, był naprawdę wzruszający. Rekoncyliacja, choć niezwerbalizowana, była oczywista dla naszych serc. Gdzieś w kieleckim, Andżelika odetchła z ulgą.
Wróćmy jednak do Kukiza. On, choć w GaPolu ział oburzeniem i zdrada mówił, kompromitacja, to na nasiadówie Mellerowej był jakiś wyciszony, coś starał się pytać o Smoleńsk, ale niewyraźnie jakoś. W pamięć mi się wrył, mówiąc że on to wszystko dlatego, że generalnie lubi pana premiera i jak mu się coś nie podoba u kogoś kogo lubi, to on to mówi itd. Znajdą się pewnie obrońcy pana Pawła, mówiący, że przewaga liczebna była, że nie chciał iść na typowe tefałenoskie zajebanie, za przeproszeniem. Być może, ja bym pozostał jednak przy swojej teorii, że jest to raczej mimikra albo metysaż, zatracenie siebie w obliczu przewagi przeciwnika. Nawet jeśli jest tak, jak twierdzą obrońcy, to można zapytać: co to za lider ruchu społecznego czy politycznego, co się boi Hołdysa. To z kim on by się spierał? Z Hołownią?
Schemat powtarza się znowu. Wywiad w „Do Rzeczy” : jedziemy Platformę, felieton w „Do Rzeczy”: powstanie, hurra, pierdu pierdu. Wywiad u Lisa: już zmiana, chodzi o całą klasę polityczną, o partyjniactwo i wodzostwo. Jeśli chodzi o dyktaturę w partiach, wtedy PDT i JK są winni przynajmniej po równo. Resztę dośpiewa sobie psychofan Lisa sam, bo wiadomo, któren to, z małości swej, władzy zapragnął choro, a po drodze jeszcze wielu wartościowych Kamińskich i Migalskich ukrzywdził.
Drugi problem z liderem Piersi. Święte JOW-y. Nie chcę tu wchodzić w niezwykle wzruszające potyczki argumentacyjne na temat wyższości jednej ordynacji wyborczej nad drugą, w których tak celują młodociani wojownicy z siedemnastej strony komentarzy pod dowolnym tekstem. Z pewnością, ordynacja proporcjonalna, stała się w polskiej rzeczywistości przyczyną, a często i narzędziem, korupcji klasy politycznej. Naiwnością jest natomiast sądzenie, że zmiana ordynacji - zjadaczy naszych podatków w anioły przerobi.
Ważniejsze, niż argumenty za lub przeciw, jest myślenie, które prowadzi do wyniesienia JOW-ów na ołtarze. To rozumowanie w sposób bezbłędny demaskuje prof. Legutko, w swojej ostatniej książce. Kieruje się ono horrendalną zasadą, mówiącą że lekarstwem na braki demokracji jest więcej demokracji. By zrozumieć kompletne bezmózgowie, które stoi za tym twierdzeniem, wystarczy zamienić demokrację na jakikolwiek inny system sprawowania rządów. Lekarstwem na błedy stalinizmu jest więcej stalinizmu. Za dużo biorokracji? Więcej biurokracji. To myślenie jest widoczne u Kukiza wyraźnie, gdy mówi,że głosował na Platformę, bo popierała JOW-y i poprze każdego, kto je poprze. Komuniści, jak wiadomo, popierali niepodległość Białorusi, a nawet, w pewnym momencie, wolną miłość! Nie wiem jakie było zdanie Stalina w kwestii JOW-ów, ale możemy być pewni, że szef czerezwyczajki wybrany w tej ordynacji, byłby bardziej ludzki.
Podstawowe wady systemu demokratycznego, które tak boleśnie widoczne są w Polsce, nie są zależne od ordynacji wyborczej, ale przede wszystkim od jakości tych, którzy wyboru dokonują i tych, którzy są wybierani. Posługując się jeszcze raz argumentem prof. Legutki, śmieszne jest narzekanie na pieniactwo, partyjniactwo i populizm jako elementy antydemokratyczne, gdyż są to fenomeny ściśle związane i powstałe w ramach systemu demokratycznego. Jest to trochę jak w komedii Arystofanesa Rycerze, w której trójka retorów zabiega o poparcie tłumu. Jeden używa argumentów, drugi tekstów wyroczni, trzeci, zwany Kiełbaśnikiem, no, wiadomo co oferuje. Z pewnością JOW-y uchronią nas przed kiełbaśnikami. Nie ma to bowiem jak dobra procedura, szczególnie na kolei.
Ja zresztą nie mam nic osobiście przeciwko dominacji partii,jako instytucji na scenie politycznej. W idealnej rzeczywistości, bo o innej nie mówią przecież zwolennicy JOW-ów, partia ma do odegrania wiele istotnych funkcji. Prowadzi tych, którzy chcą podjąć misję publiczną, od szczebli lokalnych, ocenia ich, uczy dyscypliny, powściąga zbytnią zapalczywość. Taka osoba,jeśli jest już wybrana do pełnienia ważnych funkcji, dysponuje pewnym doświadczeniem. Wizja sejmu złożonego z lokalnych bojowników, szefów zakładów mięsnych i babek z fajnymi cyckami, albo z tych, co sobie zrobili sweet focie z premierem podczas haratania w gałę, jakoś mnie nie powala.
Oczywiste jest to, że w rzeczywistym świecie, ta instytucjonalna mądrość partii politycznych, często jest defektywna. Przykłady takich pomysłów jak Janusz Kaczmarek w Polsce, czy Sarah Palin w Stanach dobitnie to pokazują. Zresztą przykład guberntor Alaski pokazuje też różnicę pomiędzy lokalnymi działaczami, a politykami z najwyższego szczebla. Sarah, która świetnie znała swój stan, mający tylu mieszkańców, że każdemu z nich powiedziała chociaż raz hello, jako kandydatka na wiceprezydenta wykazała ignorancję graniczącą z upośledzeniem. Bezbłędne wykorzystanie jej wpadek, przez chociażby komików z Saturday Night Live , pokazało , że budowanie strategii politycznej na społecznej nośności czyjegoś wizerunku jest wielce ryzykowne.
Trzeci problem z liderem Piersi. Wykorzystuje on, pozostaje mi ufać, że nieświadomie, strategię „człowieka z zewnątrz”, co przyjdzie w nocy, jak Clint Eastwood, przełoży cygaro z jednego kącika ust do drugiego, a potem to już czarne charaktery będą wykonywąć efektowne pady, rozbijając po drodze szkło i wyposażenie saloonu. Taka strategia wyniosła ostatnio na szczyty włoskiej polityki pewnego pornogrubasa. Wykorzystywał ją też bardzo sprytnie marszałek Piłsudski, mówiąc, że polityką to on się nie będzie zajmował.
Ta strategia, mimo chlubnego wyjątku w postaci Piłsudkiego(choć sukces Piłsudski zawdzięcz raczej samemu sobie, a nie strategii), nie może generalnie przynieść niczego dobrego. Szczere intencje, nie wątpie, że Kukiz je posiada w nadmiarze, nie ochronią nikogo przed meandrami świata Zbysiów, Lisów i Grasiów. Znane scenariusze są dwa: zajebanie( przepraszam) albo, scenariusz dużo gorszy, eksploatacja wizerunku wyzwoliciela, przez jakiegoś gościa bardziej szu.
Wspieranie Kukiza przez prawicowe media, jest dla mnie niezrozumiałe. Jeśli konserwatywny ogląd świata ma być momentem naszej prawicowości, to powinniśmy być bardziej niż sceptyczni względem kukizowych ekscytacji. Jest tu wszystko, co dla każdego konserwatysty winno być podejrzane: ruch społeczny, wizja wielkiej zmiany, deifikacja konkretnego rozwiązania, jako leku na wszystkie bolączki, afirmacja robienia, czynu, jako przeciwieństwa nie robienia niczego. Pytanie czy nasze zaufanie zdobywa się krytykując Platformę raz po raz, kiedy trzeba? Może tu chodzi o sentyment albo o potrzebę akceptacji, że nie tylko oszołomy, ale taki pan Paweł, na przykład, fajne piosenki miał, mądry człowiek i też myśli jak ja.
Nie podzielam natomiast zdania tych, co oskarżają Kukiza o rozdrabnienie prawicy. Po pierwsze dlatego, że to taka prawica jak cię mogę, po drugie, w większości wypadków, nie mam nic przeciwko rozdrabnianiu. W takim sensie, że im gęstsze sito, tym więcej plew odsieje. Wszyscy, którzy płaczą po PJN-ach i innych secesjonistach, niech zadadzą sobie proste pytanie: co by było gdyby rozłamy nie doszły do skutku? Byłby z nami ciągle Marek Migalski. Dla mnie, smucić się po tych rozłamach, to jak wspominać z sentymentem opryszczkę.
Naprawdę nie mam problemu z Pawłem Kukizem. Lubię nawet tą piosenkę, że trzepała Zośka dywan, czy coś. Problem jest z przeświadczeniem pana Pawła, mam wrażenie, że wytworzonym po częsci przez jego otoczenie, że jest on materiałem na przywódcę, czy po prostu działacza. Humanizm i wiara w zdolności ludzkie, idą u nas zdecydowanie zbyt daleko. Nie oczekujmy od artystów, że będą czymś więcej niż artstami, ich męki twórcze, ciągłe zabieganie o uznanie i związana z tym neuroza, są dla nich wystarczającym ciężarem. Chociaż nasza klasa polityczna może być porównana do każdej choroby zakaźnej znanej człowiekowi, to nie mam złudzeń, co do tego, że Paweł Kukiz ma lekarstwo na którąkolwiek z nich. Ostatecznie gdybym miał wybierać, czy wolałbym by w ulicznej awanturze stanął po mojej stronie stary bokser, co sprzedaje walki, czy mistrz tajnej odmiany kung fu, który twierdzi, że może powalić trzech przeciwników jednym ciosem, ale nigdy tego jeszcze nie próbował, to nie zastanawiałbym się długo.
Inne tematy w dziale Polityka