Dusza polska dostała w zęby z kopa. Najgorsze jest to, że, tak jak w walce Adamka z Kliczką, nie było nokautu. Przez to musieliśmy zachować świadomość, w momentach, w których lepiej być nieprzytomnym. Jak człowiek leży na deskach, to już nie można mieć pretensji, martwić się muszą inni, służby, trenerzy, lekarze. Najchętniej znokautowalibyśmy się sami, bo i tak nie wiemy co zrobić ze swoją przytomnością w ringu, na boisku, czy w życiu.
Wszyscy oczywiście dali z siebie 100 %. Wszyscy uznali, że należy uczynić takie założenie. To zresztą nie ma zupełnie znaczenia. Sportowcy mają prawo przegrywać, mają prawo uciekać przed odpowiedzialnością i być charakterologicznymi miernotami, my natomiast mamy prawo być idiotami. Fenomenem godnym zastanowienia jest natomiast to, jak można pokładać tak nieprzeciętnie rozbuchane nadzieje, w grupie ludzi tak przeciętnej, pod względem nie tylko sportowym, ale duchowym przede wszystkim.
Porażki polskich piłkarzy bolą, ale nie w kategoriach sportowych, wynikają bowiem z małości ducha. Nie tylko ducha piłkarzy, ale ducha polskiego. Nie tego ducha, który transcenduje czas i objawia się czasem w historii, ale tego aktualnego, naszego. W tym kontekście nie mogłoby być drużyny, która w większym stopniu odwzorowywałaby dzisiejszą polską pop-mentalność. Mentalność Polaka to mentalność Smudy, to mentalność gastarbaitera.
Powyższe słowa z pozoru tylko zdają się być odważne. Oczywiste jest bowiem, że ów duch konał już w trakcie meczu, jego dezintegracja była błyskawiczna, tak jak błyskawicznie pustoszały strefy kibica, a noc pochłaniała ostatnie ryki „nic się nie stało”. Irlandzkiego ducha nie złamał łomot od królów futbolu. Polski duch, ceremonialnie nadmuchany i medialnie uwznioślony, skarlał w wyniku jednej udanej akcji Serniczka, Śmietanki i Jureczka.
To jest właśnie istotny rys mentalności gastarbaitera. Oddaje go słynne zdanie z filmiku yotubeowgo o czytelnictwie. Na pytanie o to, czy wypożycza książki czy kupuje, gość odpowiada: „No! Jak by się dało!”. No właśnie, jakby się dało to by się wyjechało, popracowało, zarobiło, jak by się dało to by się wróciło, auto przywiozło, jak się pieniądze skończą, to, jakby się dało, znowu się wyjedzie. Gastarbaiter robi gdzie się da, ale zawsze przede wszystkim robi pod siebie. W każdym sensie. On wróci, jak tu będzie jak tam, jak Dominik Taras, jego trzeba przekonać żeby on tutaj został. Gastararbaiter nie bierze odpowiedzialności za nic, ani za kraj ojczysty, ani, tym bardziej, za kraj, w którym jest gościem.
Mentalność gastarbaitera jest pewnie, gdyby nazywać to mądrze, jakąś wersją mentalności postkolonialnej. Na pewno jej istotną cechą są kompleksy i fascynacja, lepszym, europejskim światem. Tajemnicą poliszynela jest to, że ci sami, którzy teraz tak denerwująco powtarzają nam jak wielki sukces odnieśliśmy, jak jesteśmy mistrzami świata, jak nie mamy się czego wstydzić, przez ostatnie dwadzieścia lat, wskazywali nieustannie, że wstydzić się czegoś jednak mamy. Niektórzy z nich schizofrenicznie przeplatają uwagi o mistrzostwie świata z domorosłą socjologią, stwierdzając, że Polacy to jednak zawistni rasiści i uśmiechu brakuje.
To się jednak wszystko świetnie wpisuje w podejście „jakby się dało”. Teraz wszyscy wszystkim podziękują, organizatorzy piłkarzom, piłkarze i trener organizatorom i kibicom. Podziękujemy sobie za wysiłek i zaangażowanie na 50%. Podżyrujemy wzajemnie minimalne wymagania, które sobie sami stawiamy. Ja, na przykład, odniosłem, w związku z Euro, wielki sukces, udostępniając swoje podwórko jako publiczną szczalnię dla Irlandczyków i Hiszpanów. Wszyscy bowiem jedziemy na tym samym wózku, do którego wskakujemy, i z którego wyskakujemy, w zależności od okoliczności.
Dlatego mówię o tym, że ta reprezentacja jest bezpośrednią epifanią dzisiejszego polskiego ducha. Bo to, co łączy przygodnego kibica z przygodnym reprezentantem, to koninkturalizm. Rozważania o polskości Damienów, Ludowiców i Eugenów są tu mniej znaczące. Ważniejsze jest to: jeśli ktoś wchodzi w coś rozważając alternatywy, po prośbie i namawianiach, to trudno oczekiwać, że wyjdzie z tego tylko na noszach, w pełni utożsamiając swój osobniczy interes z interesem czegoś większego, do czego się zapisał. Świat, jak mówią, się nie kończy. I to jest mądre, profesjonalne.
Wniosek najsmutniejszy jest jednak taki, że wielu ciągle uważa, że Europa i cywilizowany świat uhołubi tylko takich nas, tylko taką naszą polskość, postkolonialną i skarlałą. Że wróci po nas, jak starszy brat po wyjściu z wojska. Powie, że już prawie, prawie: jesteśmy dorośli, prawie jest już jak u nich, a nasi zawodnicy prawie by mogli grać dla Niemców. Jak by się dało.
Inne tematy w dziale Kultura