Wychodząc na spacer z psami po wczorajszym meczu, wpadłem na swoim podwórku na dwie młode damy, które skrywszy się za samochodem typu kombi, szykowały się do oddania moczu. Zapytane dlaczego decydują się na tak ekstremalne przeżycia, odpowiedziały, że do toitoi jest kolejka, w knajpie trzeba płacić. No tak, u mnie, pod oknem, na chodniku, szczać najkorzystniej. Przynajmniej w czasie EURO.
Polacy i Polki pokazują się z jak najlepszej strony. Co na to suka kundla i kundel? Oczywiście reakcja jest nerwowa. Ja też się bardzo denerwuje. Czuję intelektualne zamarcie i odrętwienie, bardzo w ogóle brawo dla nas i do boju, ale właściwie nie ma o czym gadać. Sukces jest tak wielki, że krytykowanie kogokolwiek za cokolwiek jawi się w autoncenzorskim umyśle jak zaprzeczanie zagładzie Żydów.
EURO mnie denerwuje. Mimo ogromnych nadziei i nerwów związanych z drużyną, w której składzie gra bardzo wielu Polaków, chciałbym, żeby cały ten rwetes się skończył jak najszybciej. Suka kundla będzie miała gdzie sikać znowu, ja będę mógł mówić i myśleć o rzeczach, które nie są oczysiste dla wszystkich, Niemcy będą mieli pewnie puchar, a infrastruktura, po naszemu wreszcie, zacznie pękać, zardzewieje i runie w dół, zabijając przypadkowego przechodnia, któremu, przy okazji życzę zdrowia.
Tylko jedna rzecz mnie odrywa od Euro-letargu. Boston Celtics. Ich gra w kokos w finale konferencji wschodniej jest inspirująca do potęgi. Po raz pierwszy od ośmiu lat chyba, zacząłem oglądać mecze na żywo, a nie powtórki. Dawno chyba nikomu nie kibicowałem tak mocno. Celtowie są bowiem archetypem drużyny. Oddadzą przeciwnikowi wszystko, wszystko zostawią na parkiecie, jeśli tylko podniosą z niego zwycięstwo. Pozwolą się upokorzyć, wsadzać sobie nad głowami, rzucać z przed nosa, być wytarzanym ryjem w śmierdzącym, jeśli tylko ostatni rzut będzie należał do nich. I udaje im się, zawsze na centymetry, zawsze ledwo dociągną do kosza. Co chwile ktoś mówi, że to koniec, że już jest śmierć i starość, za dużo kilometrów na starych kolanach. Są jak bokser przy linach, który zawsze ma szansę punchera, prowadzą w maratonie, ale mają stan przedzawałowy.
To jest w tym piękne, że ten fenomen nie ma nic wspólnego z hasłem „spotowiec XXI – wieku”. Przygotowanie atletyczne, wysokie kontrakty reklamowe, wszystko dopięte na ostatni guzik. Te wszystkie cechy ma LeBron i jego star-brygada. Okazuje się, że nie o to jednak chodzi. Rzut Pierce’a z piątego meczu to pokazał. LeBron i Wade to czołgi, które jeśli nie zajadą i nie zgniotą przeciwnika od razu, to ugrzezną w błocie i dalej będą młócić gąsiennicami. Celtowie natomiast podobni są polskiej kawalerii, tutaj bowiem jakość poszczególnych charakterów ma bezpośrednie przełożenie na wartość bojową. Lebron po prostu dobrze gra w kokosa. KG, The Truth i Allen są godnymi podziwu ludźmi.
Jeśli ktoś myśli, że na takim poziomie już wszyscy mają motywację i nie można bardziej chcieć niż przeciwnik, niech dziś obejrzy Celtów. LeBron, jak przegra, dalej będzie pitolił, udzielał się na twitterze i organizował bezsensowne mecze pokazowe, w których będzie przeskakiwał dziesięciolatków. I będzie, póki co, królem dyskoteki. Celtics nie mają dalszych planów, nagranych wywiadów, będą grali do końca. Ja, natomiast, będę do końca oglądał.
Inne tematy w dziale Rozmaitości