W książce „Listy do młodego konserwatysty” Dinesh DeSouza (m. in. doradca prezydenta Reagana) opisując swoją młodość w Dartmouth College, przytacza motto, które przyświecało grupie konserwatywnych studentów, której był członkiem : „Walczyć z nami to jak uprawiać zapasy ze świnią. Po pierwsze: na pewno się pobrudzisz, po drugie: wiedz, że świni sprawia to przyjemność.” Jako fan wszelkich słownych utarczek, od razu przejąłem to podejście, czyniąc je mottem swojej twórczości hip-hopowej.
Brakuje mi nastomiast czasem pyskówy na prawej stronie sceny politycznej. Pyskówa na wysokim poziomie, jak postaram się to uzasadnić, jest nam potrzebna. Oto kilka podstawowych przyczyn
Po pierwsze: będąc już chamami, szkodnikami i ludźmi o moralności alfonsa, nie powinniśmy się martwić już o to, że ktoś nas obrazi, bo powiemy coś ostrzej. Reakcje Salonu nie opierają się na żadnych obserwacjach, jest to raczej ogień zaporowy, prowadzi się go niezależnie od tego, czy przeciwnik jest w polu rażenia czy nie. Naiwny jest ten, kto zachowuje się jak maltretowana gospodyni domowa. Jeśli codziennie dostaje w pierdziel za to, że zupa jest za słona, to, w strachu przed pasem, z dnia na dzień, czyni zupę coraz bardziej mdłą.
Przykładem paradygmatycznym tego, że strona przeciwna pyskówy swojej nie zmieni, niezależnie od naszego zachowania jest „dyskusja” z tomaszlisznażywo (http://www.youtube.com/watch?v=w7lAOKsW7rM). Mariusz Kamiński, niezłomnie prezentujący kulturę słowa i wyższość intelektualną, rzucony został na pożarcie trójki giertychowskiej w składzie: niekwestonowany król wszelkiej pyskówy pan Stefan, zawsze śliski i gotowy pan Czarzasty, a na dokładkę jakiś pan Rodzynek, wygmerany z pomiędzy fałdów tłuszczu towarzysza Urbana( former champion).
By być dobrze zrozumianym: nie mam nic prócz ogromnego szacunku dla niezłomniej postawy Mariusza Kamińskiego. Niewspółmioerność środków w tej pyskówie jest jednak tak ogromna, że chciałoby się zawołać słowami Jaya-z „You bring a knife to a gunfight”. Szczytowy punkt ma miejsce gdy, po tym jak Kamiński cytuje tylko przemówienie Sikorskiego, pan „baddest man on the planet” Stefan mówi coś w stylu : „Niech pan nie używa inwektyw, to jest chamstwo, pan jest ignorantem”
Zdaję sobie sprawę, że przejście z modusu dialogu na modus pyskówy jest dla wielu niewyobrażalne. Osoby mniej chamskie ode mnie, mogą nie mieć tego po prostu w swojej naturze. Zakorzenieni w kulturze katolickiej dodadzą tu pewnie coś o nadstawianiu drugiego policzka itd. Nie jestem specjalistą od tego, czy nieodpowiadanie na obelgi (także niebronienie innych znieważanych) jest chrześcijańskie czy nie. Moje podejście jest jednak takie: w dyskursie także powinniśmy stosować obronę konieczną, nie udzielać wykładów z dworskiej etykiety, tym co nam srają na dywan.
Po drugie: Salonowe pyskówy, obojętnie czy są autorstwa Stefana, Adama czy Dominika, proszą się o odpowiedź w tym samym duchu, gdyż są po prostu cienkie jak barszcz. Tylko ze względu na przychylność mediów, takie osoby nie są z pyskówy swojej rozliczane. Gdyby należały do środowiska hip-hopowego, zostałyby zjedzone żywcem („Na wolnym rozwaliłby ich Paździoch” jak nawijał O.S.T.R). Pyskówa, choć w pogardzie ma standardy cywilizowanego dialogu, nie musi bowiem być pozbawiona polotu, błyskotliwości, a także odniesień do tak zwanej rzeczywistości. Stanie po stronie prawdy nie zagwarantuje nikomu zwycięstwa w pyskówie, ale, jak wie to każdy, kto miał do czynienia z pyskówą hip-hopową, może być ogromnym atutem. Raper, który miota obelgi ogólne, nie mające odniesienia do przeciwnika i rzeczywistości, nie zostanie doceniony przez publiczność. By posłużyć się przykładem o dużej popkulturowej nośności: w filmie „Ósma mila”, bohater, grany przez Eminema, wygrywa finałowy pojedynek na słowa, właśnie poprzez ośmieszenie tego, kim jego przeciwnik jest naprawdę. Drwi z tego, że ten, choć udaje gangstera i twardziela, ma na imię Clarence i chodził do prywatnej szkoły.
Po trzecie: Postulaty, by życie publiczne było pełne kultury, a mowa nie ulegała brutalizacji mają charakter estetyczny, a przez to drugorzędny. Jednostronność, z jaką mówi się o „mowie nienawiści”, pokazuje oprócz tego, że salonowcy, podobnie jak komuniści, nie zwalczają brutalizacji, by zwalczyc brutalizację.
Jako kwestia estetyczna jest też tzw. „brutalizacja” naznaczona subiektywnością. To, że ktoś się czegoś boi, czymś się brzydzi, czy coś go dotyka, nie wskazuje wcale na fakt, że przedmiot strachu jest realny, a sam strach nie jest paranoiczny. Od lat narzuca nam się mentalność pensjonarki, którą wszystko „szokinguje”, której świat dzieli się na kategorie apetyczny/ nieapetyczny. Nie trzeba być mędrcem, by wiedzieć, że często za pachnącą mową skrywa się śmierdząca dusza.
Bezsensowne jest przerzucanie się winą za brutalizację. Jest ona nie tylko objawem ogólnego schamienia, które jest niewątpliwe. Jest też objawem frustracji, niezgody na kłamstwo, słowem: świadectwem tego, że sprawy, o które walczymy są na tyle zasadnicze, że nie wystarczą dwa Tic – Taki, by pozbyć się wyziewów szaleństwa. Absurdalne jest twierdzenie, że my inwektyw nie używamy, że kiedy mówimy o kimś „kolaborant”, to nie chcemy go obrażać. Zasadnicza linia podziału nie ma bowiem charakteru estetycznego, formalnego, ale ma charakter treściowy.
Po czwarte: Last but not least. Niczym nieuzasadnione jest twierdzenie, w pułapkę, którego sam często wpadam, że, w rzeczywistości, z którą mamy do czynienia, rozstrzygające argumenty mają charakter rozstrzygający. Otóż nie mają. To, że postkomuna z lubością sięga po bonmot Tischnera o wielu prawdach, nie tylko jest śmieszne, ale i wiele mówiące. W jakimkolwiek systemie argumentacyjnym, by mówić o tym, że coś jest udowodnione, potrzebne jest uznanie przynajmniej podstawowych aksjomatów, między innymi takich, które określają jakie zdanie możemy uznać za niepodważalne. Abstrahując od tego, czy jest to słuszne, musimy zwrócić uwagę na fakt, że nasz interlokutor złożył prawdę do grobu. (Ostatnio uczynił to jeden z blogerów natematlisa). Niezależnie czy uczynił to na zasadzie intelektualnej, oświeconej i postwoczesnej krytyki, czy na zasadzie zwykłej, cynicznej, postsowieckiej podłości, musimy pogodzić się z tym, że argumentacja w ramach systemu przez nas uznawanego mija się z celem. Mamy dwie alternatywy: albo przejść na modus rozmówek sokratejskich i pytać o pojęcia podstawowe, albo przejść na modus pyskówy.
Poza tym, uparte pozostawanie po stronie „rzeczowych argumentów”, grozi swoistym lenistwem intelektualnym. Nie jest to oczywiście zagrożenie dotyczące salonowców, bo tam już od dawna wieje monotonią rodem z wykładów Dalajlamy. Lenistwo grozi jednak także tym, których rzeczowe argumenty od lat nie spotykają się z merytoryczną dyskusją, a jedyne reakcje mają charakter pyskówy i ślinotoku. Czujemy potrzebę by wyłożyć jeszcze raz, jeszcze jaśniej, teraz już zrozumieją, że lustracja nie oznacza wieszania na drzewach, ale jest próbą przywrócenia elementarnych proporcji.
Sytuacja zaczyna przypominać rodzaj jakiegoś niezwerbalizowanego konsensusu w sprawie podziału przestrzeni publicznej. –Ach! znów stworzył pan swoje złożone analizy, pozwoli pan, że je obsram! – Ach! Obsrał pan, pozwoli więc pan, że przeanalizuje to jeszcze głębiej – Ach! Proszę bardzo, więcej analiz! Czy mógłbym zaprosić kolegów, by też je obsrali? Itd.
Kończąc poważnie. Nie chodzi tu o instrumentalizację prawdy dla zwycięstwa politycznego. Nie chodzi też o to, że po prawej stronie dobrze rozumianej pyskówy jest zupełnie brak. ( Jeden z moich ulubionych punchy: Macierewicz w programie „młodzież kontra” – Co pan, i pana partia może zaoferować młodzieży? –Proszę pana, my nie jesteśmy marketem, który oferuje gadżety). Chodzi raczej o zachowanie równowagi. Ci którzy nauczyli mnie samodzielnego myślenia, niektórzy wychowani w czasach, gdy pyskówy kończyły się pojedynkami (pamiętajmy, że dziś do grobu złożono nie tylko prawdę, ale i honor), nie będą w stanie pojąć pewnie mojego toku myślenia. Nie oczekuje od prof. Krasnodębskiego nagłego wyrzeczenia się bycia człowiekiem cywilizowanym.
W obozie niepodległościowym powinno się jednak znaleźć miejsce dla tych, którym bliższa, niż rola lżonego męczennika, jest mentalność świni z początkowego motta, dla tych, którzy, im więcej błota się rzuca w ich stronę, tym głośniej chrumkają. Nie należy ich wtedy postrzegać jako tych, którzy psują nasz pozytywny wizerunek, ale jako tych, którzy przyjmą z uśmiechem na klatę tarasowe szczyny, chroniąc tych, którzy, choćby z racji wieku, nigdy nie będą w stanie pojąć ogromu podłości przeciwnika.
Inne tematy w dziale Polityka