Następnego dnia po wyprawie na Longonot postanowiłem pójść do Jeziora Kraterowego. Wymyśliłem sobie, że pójdę n piechotę, bo na mapie wyglądało, że odległość od mojego hotelu do tego jeziora była mniejsza niż 10 km. Pomyślałem, że 20 km plus zwiedzanie krateru zajmie mi mniej niż cały dzień. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Okazało się, że pomysł nie był dobry i część drogi przejechałem na motocyklu. Ale od początku. Pierwsze kroki skierowałem do małego jeziorka znajdującego się obok jeziora Naivasha. Było akurat po drodze do Jeziora Kraterowego. Zobaczyłem tam hipopotamy.


Obok było stado flamingów.

Gdy się zbliżyłem zrobić lepsze zdjęcia - odleciały.

W oddali pasły się antylopy. Gdy zacząłem podchodzić bliżej, żeby zrobić lepsze zdjęcia, to okazało się, że pod krzakiem siedział jakiś murzyn. Wstał i powiedział, że tu zaczyna się teren prywatny i wstęp jest wzbroniony. Domyślam się, że gdybym wyciągnął jakiś banknot o odpowiednim nominale i mu podarował, to mógłbym podejść do antylop bez ograniczeń. Ale nie miałem takiej motywacji.

Dalej mijałem takie krajobrazy jak poniżej na zdjęciach.



Po drodze spotkałem takie kaktusy.


Powiem szczerze, że zmęczył mnie ten marsz, bo okazało się, że było dalej niż myślałem. I gdy przejeżdżał jakiś murzyn na motocyklu i zaproponował podwiezienie, to radośnie skorzystałem z okazji. Podwiózł mnie w okolice Jeziora Kraterowego. Trochę musiałem podejść na piechotę. Jeszcze przed uiszczeniem opłaty i wynajęciem przewodnika udało mi się zrobić zdjęcie jeziora w kraterze.

Po opłaceniu wstępu i przewodnika mogłem sobie obejść krater dookoła.

Wspiąłem się na krawędź krateru i mogłem podziwiać widoki.






Kaktusy były wszędzie.




Trasa kończyła się zejściem nad lustro wody jeziora.

W jeziorze moczyły się flamingi, co pokazane jest na zdjęciu wprowadzającym i poniższych.


Po obejściu jeziora rozpocząłem powrót do hotelu.


Po drodze natknąłem się na cztery żyrafy.


Nie przeszedłem całej drogi powrotnej na piechotę. Jakiś motocyklista podwiózł mnie do miejsca, gdzie miały jeździć matatu. Oczywiście o tej porze żadne matatu nie jeździło, więc resztę drogi pokonałem na piechotę. W sumie nie żałuję, bo zobaczyłem antylopy z bliska. Była to jakaś hodowla, bo teren był ogrodzony.


Do hotelu dotarłem po zmierzchu.

Inne tematy w dziale Rozmaitości