Jak już pisałem w pierwszej części pojechałem do Kenii, aby sprawdzić co to są te tajemnicze rysunki, które znalazłem w północnej części Losai Nationall Reserve. Pytałem ludzi w Nairobi jak się tam dostać, ale nikt nie wiedział. Znalazłem podobne obrazy w okolicach miejscowości Merille, co jest pokazane na zdjęciu poniżej. Postanowiłem tam pojechać.
Z okna mojego hotelu w Nairobi rozpościerał się widok na parking matatu - busików, które mogły mnie zawieźć na północ kraju.
Okazało się, że żaden z matatu nie docierał do Merille. Mogli mnie zawieźć co najwyżej do Isiolo. Coż miałem zrobić? Zgodziłem się na Isiolo i pomyślałem, że później pokombinuję jak się dostać do Merille. Gdy już dotarłem do Isiolo, to okazało się, że mogłem jechać do Merille, a nawet dalej do Marsabit, bezpośrednio z Nairobi autobusem, w którym było bezpłatne wi-fi. Autobusy w Kenii są całkiem przyjemne. Oprócz bezpłatnego wi-fi w niektórych wyświetla się filmy dla pasażerów i nawet co niektóre maja miejsca pierwszej i drugiej klasy. Ale wtedy tego jeszcze nie wiedziałem i pojechałem matatu do Isiolo. W Isiolio zatrzymałem się w hotelu Grande. Całkiem przyzwoite warunki już od 10 USD za noc. Rozmawiając z portierką dowiedziałem się, że w niektórych hotelach na północy Kenii, których właścicielami są muzułmanie, nie mógłbym wynająć pokoju dwuosobowego, gdybym był z kobietą, a nie miałbym aktu ślubu. Musielibyśmy wynajmować dwa oddzielne pokoje. Po Isiolo jeździło wiele ciężarówek wojskowych. Jak się dowiedziałem niektóre z nich należały do armii amerykańskiej. Ponoć i żołnierze izraelscy kręcili się tam od czasu do czasu.
Na drugi dzień postanowiłem wybrać się w góry. Znaczy chciałem tylko dojść do gór, które są przedstawione na zdjęciu na początku artykułu i poniżej.
Google Maps pokazało, że odległość od hotelu jest około 5 km. Ubrałem długie spodnie, podkoszulek, kapelusz z małym rondem, wgrałem mapy na smartfona i wziąłem kompas. Kupiłem wodę w pobliskim sklepiku, gdzie chłopiec około lat 10 przykleił się do mnie i stale powtarzał "many" i coś w swoim języku. Nie wiem czy chciał mi dać pieniądze, czy właśnie zabrać, a może wymienić. Zdaje się, że w Kenii jest 46 plemion i każde z nich ma swoje narzecze. Co prawda w Kenii są dwa urzędowe języki: Suahili i angielski, ale suahili nie znam, ponoć angielski jest tam uczony w szkołach jako język obcy, co w sumie dało się zauważyć podczas rozmów z autochtonami. Po zakupie wody poszedłem w stronę gór. Wydawać by się mogło, że szedłem przez pustkowie.
Ale nic z tych rzeczy. Najpierw jakaś dzieciarnia szła za mną. Doszli za mną do jakiegoś miniaturowego krateru. Potem im się znudziło. Krater tak wyglądał na zewnątrz.
A tak wewnątrz.
Idąc w stronę gór zrozumiałem dlaczego kowboje z westernów, gdzie akcja toczyła się na pograniczu meksykańskim, chodzili w wysokich butach, długich spodniach, koszulach z długim rękawem i mieli kapelusze z dużym rondem. Słońce strasznie paliło, więc każdy nieosłonięty kawałek mojej skóry przyjął sporą dawkę promieniowania UV i po kilku dniach skóra schodziła mi nawet z dłoni. Długie spodnie i buty chroniły mnie w jakiś sposób przed kolcami akacji , których gałązki rozrzucone były wszędzie.
Jedyne zwierzęta, oprócz owadów, jakie tam widziałem, to były ptaki.
Jak już pisałem wcześniej mimo pozornego pustkowia spotykałem co chwilę jakiś ludzi, którzy wypytywali mnie co tu robię, dokąd idę i chcieli mnie prowadzić. Oczywiście nie za darmo. Góry były widoczne, więc raczej nie powinienem zabłądzić, więc nie potrzebowałem przewodników. Gdy już spotkałem nastą osobę wypytująca mnie co tu robię, dokąd idę i chcąca mnie prowadzić w góry, które widziałem jak na dłoni, to mnie zaczęło irytować. W sumie nie wiem skąd się ci ludzie brali na tym pustkowiu. Najciekawsze spotkanie było z małymi dziewczynkami, które niosły baniaki wody na plecach. Zupełnie jak na lewackich filmach National Geographic pokazujących biedę w Afryce. Minąłem je, one wołają, żeby tam nie szedł gdzie idę, żebym poszedł z nimi drogą. Droga wiodła równolegle gór do których chciałem iść, więc nie było to dla mnie dobre rozwiązanie. Co chwilę chciałem skręcić w stronę gór i iść na przełaj. Dziewczynki krzyczały, żebym szedł z nimi. Po chwili zobaczyłem, że prowadzą mnie do jakiejś wsi. Zobaczyłem, że jest rozwidlenie dróg i odnoga prowadzi w góry, więc skręciłem. Dziewczynki znowu zaczęły krzyczeć, żebym wracał i szedł z nimi, ale już ich nie słuchałem. Dziewczynki rzuciły na ziemię pojemniki z wodą i pobiegły do wsi krzycząc "papa, papa!". Po paru minutach pojawił się za mną jakiś facet na motocyklu i znowu przepytał mnie co tu robię, dokąd idę i że może mnie podwieźć za drobną opłatą. Już mnie szlak trafił. Niby taka bieda w Kenii, lewacy będą pokazywać biedne dzieci niosące wodę, a tu taki skurczybyk ma motocykl i mógłby bez problemu przywieźć 10 razy tyle wody za jednym razem ile jego córki uniosą. Mógłby zarabiać wożąc wodę dla całej wsi. Ale nie, niech dzieci noszą, on woli ścigać białasów po pustkowiu, bo być może jakąś kasę z nich zedrze.. Tu chodzi o mentalność ludzi, a nie o biedę. Oczywiście on nie był ostatni, który mnie zaczepił. Później spotkałem trzech facetów, którzy co prawda nie mogli się ze mną dogadać, bo nie mówili w żadnym znanym mi języku, ale i tak udało im się zagonić mnie do swojej wsi. Tam jakiś ich reprezentant przepytał mnie co tu robię, dokąd idę itp. Ale już nie chciał prowadzić, bo góry były jakieś 500 m od wsi, a ja mu powiedziałem, zgodnie z prawdą, że nie zamierzam się na nie wspinać.
Idąc w góry przekroczyłem koryta wyschniętych rzek. Sądząc po rozmiarach podczas pory deszczowej niosą sporo wody.
Było tam też dość sporo termitier.
Ludzie hodowali tam kozy i wielbłądy.
W Kenii fascynowało mnie to, że góry wyrastają znikąd. Jest równina i nagle pojawia się góra. Nie tak jak u nas, że najpierw jest jakiś pofałdowany teren, jakieś pagórki i potem góry. Tu nagle pojawiają się wzgórza.
Wzgórza z bliska wyglądają tak jak poniżej.
Gdy wracałem do hotelu już mnie nikt nie zaczepiał. Nikt nie chciał mnie prowadzić, podwozić itp. Szedłem spokojnie na azymut jak pokazywał Google Maps i kompas.
Po powrocie do miasta poszedłem kupić bilet do Merille. Odradzono mi Merille, bo ponoć kiepska tam jest baza hotelowa. Poradzono mi, żebym jechał do Laisamis, a stamtąd, żebym zrobił sobie jednodniowy wypad do Merille. Tak też zrobiłem. W następnej części opiszę mój pobyt w Laisamis i Merille.
Inne tematy w dziale Rozmaitości