Od kilku tygodni trwa spektakl pod tytułem: „Kilometrówki, kto wziął i ile?”. Cała Polska pasjonuje się przekomarzaniami posłów. Doszło nawet do tego, że posłowie Hoffman, Kamiński i Rogacki w desperacji zadeklarowali zwrot pieniędzy. Chyba świat się kończy! Ale myślę, że to było tylko krótkotrwałe załamanie nerwowe. Po chwilowym kryzysie zatwardziałość powróci do ich serc i nic nie oddadzą. A cała sprawa kilometrówek skończy się jak sprawa kelnerów, czyli niczym. Chociaż sprawa kelnerów nie do końca skończyła się niczym. Ustalenia panów Belki i Sienkiewicza zaczęły wchodzić w życie. Klasyczny spisek, którym wg definicji jest tajne i zazwyczaj nielegalne porozumienie pomiędzy grupą osób (spiskowców), mających wspólny cel. A ktoś mi powie, że teorie spiskowe to bzdura.
Ale ciekawym jest , że afera z kilometrówkami wybuchła przed opublikowaniem raportu w sprawie tajnych więzień CIA w Polsce i teraz jakby dogorywa, ale sprawa więzień w zasadzie już ucichła. Przez parę dni było trochę szumu o więzieniach i teraz cisza. A tu są bardzo ważne sprawy. Po pierwsze demokratyczne władze Polski zgodziły się na tortury, mimo, że Polska w 26 lipca 1989 roku ratyfikowała konwencję w sprawie zakazu stosowania tortur oraz innego okrutnego, nieludzkiego lub poniżającego traktowania albo karania.Oczywiście Aleksander Kwaśniewski, który jakby nie było, był wtedy we władzach polskich, wszystkiemu zaprzecza. Skąd, on? On nic nie wiedział, był wstrząśnięty jak się dowiedział. Tak, zgodził na więzienia, bo kumple go prosili, ale nie na tortury. A jak co, to zasłania się kosmiczna tajemnicą.
Ale senator Józef Pinior mówi już coś jakby innego:
„Tym niemniej, w sposób jednoznaczny z tych informacji nieutajnionych wynika, że taki ośrodek funkcjonował w Polsce. Co więcej, jest tam informacja, że władze polskie zgodziły się na jego funkcjonowanie”.
Oczywiście nasze władze zgodziły się na to, le nie za darmo. TVN24.pl w artykule „Kraj "blue", czyli wątek polski? Prawnicy CIA odradzali, miliony załatwiły "elastyczność" tak pisze:
„Po drugie opisano "problemy" z polskimi władzami i ich rozwiązanie przy pomocy milionów dolarów gdzieś na przełomie lat 2002 i 2003. Konkretną kwotę ocenzurowano. Pokrywa się to z informacjami dziennikarza śledczego "The Washington Post", według którego na początku 2003 roku CIA "przekazała" Agencji Wywiadu "datek" w postaci 15 milionów dolarów.”
Jak to się dokładnie odbywało? Zacytujmy ten sam TVN24.pl, tym razem artykuł „15 milionów za tajne więzienie. Przyjechały w gotówce, nie ma po nich śladu”:
„Jak te pieniądze miały trafić do polskich służb i w czyje konkretnie ręce? Dziennikarze "Washington Post" rzeczywiście opisywali tę transakcję jak gdyby przeprowadzano ją na potrzeby scenariusza jakiegoś sensacyjnego filmu. 15 mln dolarów dla polskiej Agencji Wywiadu miały ich zdaniem trafić w dwóch dużych pudłach.
Biorąc pod uwagę, że amerykański banknot waży 1 gram a najwyższy nominał pozostający w obiegu to 100 dolarów, przesyłka ważyła przynajmniej 150 kg. Do amerykańskiej ambasady w Warszawie nadana została jako poczta dyplomatyczna w Niemczech. Gdy już znalazła się u nas dwaj "wysocy rangą oficerowie CIA" przewieźli ją bezpośrednio do siedziby Agencji Wywiadu. Pieniądze miał tam odebrać osobiście ówczesny zastępca dyrektora AW, płk Andrzej Derlatka i jego dwaj współpracownicy - pisał "Washington Post".
Taki sposób przekazania pieniędzy wybrać miała strona polska - po to, by po przesyłce nie został żaden elektroniczny ślad. Pod koniec stycznia ubiegłego roku dziennikarz "Gazety Wyborczej" Wojciech Czuchnowski pisał jednak, że z zaksięgowaniem pieniędzy pochodzących od CIA i tak były problemy.”
A jeszcze rok temu Leszek Miller o takim scenariuszu mówił:
„- Dla mnie to śmieszne. Brzmi jak scenariusz hollywoodzkiego filmu - mówił Leszek Miller, szef rządu w latach 2001-2004. To właśnie on nadzorował działanie służb specjalnych wtedy, gdy na Mazurach lądowały samoloty CIA. - Żaden premier nie powinien o czymś takim wiedzieć nigdy. Tak jak żaden premier nie powinien wiedzieć o żadnych operacjach, które są dokonywane, bo siłą pracy wywiadu, zwłaszcza wywiadu, jest działanie w warunkach bardzo dyskretnych - tłumaczył wtedy.”
Jak się domyślam Leszkowi Millerowi i Aleksandrowi Kwaśniewskiemu skapnęło co nieco z tych 15 milionów za to, że wyrazili zgodę. Ciekawe, że urząd skarbowy nie zainteresował się darowiznami dla tych dwóch panów. Jak wiemy, darowizny od najbliższych zaliczonych do I grupy podatkowej (małżonka, zstępnych, wstępnych, pasierba, zięcia, synową, rodzeństwo, ojczyma, macochę i teściów) kwota wolna od podatku to 9.637 zł w ciągu pięciu lat. Ja wiem, że dla panów Millera i Kwaśniewskiego oficerowie prowadzący z CIA sia bliżsi niż ojciec czy matka, ale nie przesadzajmy. I teraz czy kasa za talibów ma coś wspólnego z domem w Kazimierzu Dolnym, do którego tak przyczepił się pan Mariusz Kamiński, że o mały włos nie stracił immunitetu? Ciekawe, że panowie Miller i Kwaśniewski czują się tak pewnie, że nawet nie próbują zalegalizować tych dochodów idąc choćby śladem Pawła Piskorskiego, który ponoć wygrał w kasynie, o czym pisała Rzeczpospolita w artykule „Piskorski 138 razy rozbił bank?”. Co prawda prokuratura uznała, że zaświadczenie jest fałszywe, ale sprawę umorzyła:
„Chodzi o tajemniczą wygraną w kasynie Jackpol w Gdyni w 1992 r. Kiedy w 1996 r. urząd skarbowy sprawdzał, czy majątek polityka ma pokrycie w jego dochodach, poprosił o dokumenty. Piskorski przedstawił wówczas m.in. zaświadczenie z gdyńskiego kasyna. Potwierdzało, że wygrał w ruletkę 4 mld 950 mln starych złotych (dziś to ok. 500 tys. zł).
Prokuratorzy są pewni: dokument to fałszywka. – Wszyscy świadkowie wykluczyli fakt takiej wygranej – mówi prokurator Martyniuk.
– Kasyno nigdy nie wystawiło takiego zaświadczenia. Jego śladu nie ma w dokumentach – zeznał dyrektor Jackpola. Zaznaczył, że majątek trwały kasyna wynosił wtedy ok. 8 mld st. złotych. – Taką wygraną na pewno byśmy pamiętali – zeznał dyrektor. I on, i krupierzy stwierdzili, że kwota blisko 5 miliardów zł – jaką przedstawił Piskorski – była w ogóle niemożliwa do wygrania. Dlaczego?
W gdyńskim kasynie można było jednorazowo obstawić na ruletce maksymalnie milion starych złotych. – Żeby wygrać tak dużą sumę, trzeba byłoby wygrać z rzędu 138 gier. I to przy założeniu, że za każdym razem obstawia się maksymalną stawkę i za każdym razem "rozbija bank" – zeznał szef kasyna.”.
Kwaśniewski z Millerem nie musieli być tak nieostrożni jak Piskorski. Mogli zadeklarować, że wygrali kasę w makao w Makao. Domyślam się, że w dowolnym kasynie w Makao dostaliby stosowne, legalne zaświadczenie o wygranej w karty w makao. Oczywiście za drobną opłatą. I nikt by Chińczyków nie pytał, czy to prawda czy nie.
Zastanawia mnie kim jest Aleksander Kwaśniewski, że nie musi martwić się o legalizację swoich lewych dochodów, bo żadne służby ani dziennikarze tym się nie interesują? A jak tylko ktoś zaczyna koło tego węszyć to zostaje ubity, jak agent Tomek czy Mariusz Kamiński. Gdy sprawy Kwaśniewskiego nie da się ukryć, jak w przypadku sprawy Mariusza Kamińskiego, czy raportu o tajnych więzieniach CIA, to media wszczynają raban na zupełnie inny temat, jak afera kelnerów, czy kilometrówki. Co tu jest grane? Cóż to za wyjątkowa persona?
A co gorsze to, że jak podaje Polskie Radio:
„W lipcu tego roku Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu jednomyślnie uznał, że Polska naruszyła m.in. zakaz tortur i nieludzkiego traktowania ws. więzień CIA. Polska ma zapłacić 100 tys. euro al-Nashiriemu i 130 tys. euro Abu Zubajdzie, którzy twierdzą, że byli przetrzymywani w więzieniu CIA na terenie naszego kraju.”
Oczywiście pieniądze te zapłacą polscy podatnicy, bo nic nie słyszałem, żeby Kwaśniewski z Millerem mieli się na to zrzucić. A powinni.
Inne tematy w dziale Rozmaitości