Jacek Tomczak Jacek Tomczak
170
BLOG

Strajk feministek - o pułapkach ideologii

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Społeczeństwo Obserwuj notkę 9
Feministyczne roszczenia ze względu na płeć to coś w rodzaju odwróconego męskiego szowinizmu – i jedno, i drugie opiera się o przekonanie, że komuś należy się więcej, tylko dlatego, że jest przedstawicielem danej płci. Tak rozumiany feminizm definiuje równość i sprawiedliwość nie jako adekwatność, lecz jako identyczność.

Tocząca się wokół prawa aborcyjnego dyskusja została zdominowana przez hałaśliwą, roszczeniową, wulgarną, prowokującą i agresywnie antykatolicką lewicę. Politycy głównej partii rządzącej stali się zakładnikami lewackich organizacji, typu „Strajk kobiet”. (to wynika choćby z wypowiedzi byłych bardziej konserwatywnych polityków PO – Ireneusza Rasia i Bogusława Sonika). To inicjatywy feministyczne, których postulaty wynikają ze światopoglądu opartego o dwa, pozornie trudne do pogodzenia fundamenty: roszczenia ze względu na płeć i nieuznawanie odmienności mężczyzn i kobiet.

Feministyczne roszczenia ze względu na płeć to coś w rodzaju odwróconego męskiego szowinizmu – i jedno, i drugie opiera się o przekonanie, że komuś należy się więcej, tylko dlatego, że jest przedstawicielem danej płci. Tak rozumiany feminizm definiuje równość i sprawiedliwość nie jako adekwatność, lecz jako identyczność.

Czyli – nie chodzi już o to, by kobiety były premiowane adekwatnie do umiejętności czy osiągnięć i by zlikwidować dysproporcje wynikające tylko z płci. Popieranie równości rozumiane jako adekwatność jest zrozumiałe i to prawda, że nie ma żadnego powodu by kobieta zarabiała mniej niż mężczyzna, pracując na tym samym stanowisku. Jednocześnie, postulat równości pojmowanej jako identyczność jest faktycznym domaganiem się przywilejów – oznacza on dążenie do wyrównania zarobków bądź ilościowo równej reprezentacji kobiet i mężczyzn, mimo zupełnie innego poziomu umiejętności. Identyczne premiowanie za różne umiejętności to nie jest żadna równość. Tak jak lewica, którą opisuje niewiele ma wspólnego z wolnością, tak wypacza pojęcie równości.

Przykładowo, w „Faktach” TVN ukazał się materiał, w którym poinformowano, że pula nagród w turnieju męskich, młodzieżowych drużyn piłkarskich jest dużo wyższa niż pula nagród w turnieju drużyn kobiecych. Wywołało to oburzenie osoby, która materiał przygotowała. Później w „Faktach” wracano do tego tematu. Jak pisałem, domaganie się równości rozumianej jako identyczność to faktyczne żądanie przywilejów. By można było mówić o nierówności czy niesprawiedliwości, kobiety musiałyby grać w piłkę równie dobrze, jak mężczyźni, sponsorzy musieliby tak samo wspierać piłkę kobiecą, jak wspierają męską, kibice musieliby równie licznie odwiedzać stadiony, a liczba drużyn w turniejach piłki kobiecej musiałaby być równa liczbie zespołów w rywalizacji mężczyzn (nie wiem jak było).

Nikt nie ma pretensji o to, że organizuje się więcej wyborów miss, niż wyborów misterów – a gdybyśmy trzymali się logiki feministek, pretensje o dyskryminację powinny być dużo większe niż w przypadku poprzednim, gdyż na wygląd ma się mniejszy wpływ niż na to, jak się gra w piłkę.

W całym swoim deklarowanym zamiłowaniu do różnorodności skrajna lewica nie chce zaakceptować odmienności najbardziej, wydawałoby się, oczywistej – mężczyzny od kobiety.

Z punktu widzenia biologii jest to oczywiste: dwa chromosomy X to kobieta, a XY to mężczyzna. Żadna ideologia nie jest w stanie tego podważyć. Z punktu widzenia kulturowego te różnice są pożądane – sprzyjają uzupełnianiu się, uczeniu do siebie. Skrajna lewica rozmywa różnice między płciami uznając, że płeć wynika z własnego wyobrażenia na jej temat – to, co z punktu widzenia psychiatrii jest urojeniem, lewica uznaje za wybór.

Antynaukowe i antykulturowe poglądy mają problem w konfrontacji z rzeczywistością. Nieakceptowanie odmienności mężczyzn i kobiet, logicznie rzecz ujmując, powinno prowadzić do sformułowania postulatu zatrudniania równej liczby mężczyzn i kobiet np. w górnictwie. Oczywiście, nikt tego nie robi. Była pani minister zdrowia z PiS, jeszcze zanim nią została odnosząc się do śmierci ciężarnej kobiety, stwierdziła że kobiety umierały, umierają i będą umierać. Oczywiście, mogła wykazać większą wrażliwość i użyć innego sformułowania. Jednocześnie, stwierdziła po prostu fakt. I tak, jak trudno mieć pretensje do rządu, gdy górnik ginie w kopalni, tak nie ma podstaw by obciążać rząd winą za śmierć ciężarnych kobiet.

Cały dramat dyskusji czy namiastek dyskusji na temat prawa aborcyjnego, z jaką mamy do czynienia w Polsce polega na zdominowaniu jej przez stosujące szantaż emocjonalny środowiska lewicowe (takie jak wyżej opisane), a także na fałszowaniu pojęć. O jednym i drugim już tu wspominałem.

Nie słychać już zrozumiałego argumentu, że nie można wymagać od kobiet heroizmu. Nie ma dostrzegania złożoności problemu. Nie przypominam sobie, by jakiś zwolennik prawa aborcyjnego dostrzegał biologiczne oczywistości: że życie ludzkie zaczyna się w momencie zapłodnienia, czyli połączenia plemnika i komórki jajowej, że około 6 tygodnia ciąży zaczyna bić serce dziecka, że około 12 tygodnia dziecko powstrzymuje ręce, żeby nie trafić w oko. I wiele innych. Ta „nowoczesna” lewica doszła do niezwykłego odkrycia, że wstrzyknięcie trucizny w to bijące serce jest podstawowym prawem kobiety. Nawet Donald Tusk zabronił politykom swojej partii uważać inaczej (jak to pięknie ujęła pani Małgorzata Kidawa – Błońska: poglądy każdy może sobie mieć, ale głosować ma, jak chce partia).

Cóż, nienarodzone dzieci nie mogą głosować.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo