Jacek Tomczak Jacek Tomczak
361
BLOG

Lewica: naród tak, ale nie polski

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Lewica Obserwuj temat Obserwuj notkę 5
Tak jak ustroje totalitarne, walcząc z religią nie były w stanie wymyśleć nic lepszego niż religia w wersji zeświecczonej, tak środowiska lewicowo-liberalne nie tyle odrzucają całkowicie istnienie cech narodowych, „politykę historyczną”, kult bohaterów i martyrologię, co przystrajają je tak, by pasowały im do koncepcji. Problem mają natomiast nie z nacjonalizmem czy rasizmem, lecz z narodem polskim.

Jeśli chcieć wsłuchać się w argumentację szeroko rozumianych środowisk lewicowo-liberalnych dotyczącą narodów i ich istnienia, można stwierdzić ich swoistą schizofrenię. Widać to przynajmniej na trzech poziomach: podejściu do istnienia cech szczególnie często występujących w danej populacji, stosunku do odpowiedzialności ludzi dziś żyjących za działalność przeszłych pokoleń oraz nastawieniu do tożsamości narodowej i martyrologii.

WYBIÓRCZE DOSTRZEGANIE ISTNIENIA CECH NARODOWYCH

Środowiska tworzące „elitę III RP”, które z postkomunistami stanęły w jednym szeregu, bo przecież największy wróg to „polski nacjonalizm”, zawsze lubowały się w dyskredytowaniu Polaków jako narodu antysemitów. Nie wahały się przed ideologizowaniem historii i promowaniem „polityki historycznej” na długo przed tym, jak usiłował robić to PiS – trudno mieć przecież wątpliwości, że promowanie Jana Tomasza Grossa czy Barbary Engelking nie służy edukowaniu ludzi, jak wyglądała ich historia, lecz raczej wpajaniu, że za tą historię powinni się wstydzić. Jest to paradoksalnie oparte o logikę, którą ci sami ludzie – w przypadku uogólnień dotyczących każdego innego narodu – napiętnowaliby jako najzupełniej nacjonalistyczną, licytując się na poziom oburzenia. Polega przecież taka logika na przypisywaniu Polakom cech narodowych.

Z cechami narodowymi Niemców czy Żydów (ale też wielu innych narodów) to, oczywiście, rzecz ma się odwrotnie, bo one też niekiedy się ujawniają, lecz wtedy zawsze okazują się pozytywne. Niemiec-hitlerowiec działał przecież w imieniu grupki zbrodniarzy, a nie swojego narodu. O niemieckich cechach narodowych świadczy jedynie Niemiec, który jest uporządkowany, nowoczesny i pracowity. Wydaje się, że porażkę z Hiszpanią podczas Mistrzostw Europy ponieśli naziści – Niemcy na pewno by tego nie zrobili.

Więcej, porażki naszej piłkarskiej reprezentacji mogą stanowić źródło wiedzy o cechach narodowych Polaków, ale już wskazywanie na obecną przez wieki w niemieckim charakterze narodowym skłonność do szowinizmu – a o imperialnych dążeniach Niemców pisał przecież choćby jeden z najbardziej cenionych obecnie niemieckich intelektualistów, Herfried Münkler, który pisał, że cała polityka niemiecka po Wojnie Trzydziestoletniej 1618-48 wynikała ze strachu przed kolejnym upokorzeniem, była kierowana dążeniem do dokonania ataku wyprzedzającego – prędzej niż za wiarygodną ocenę Niemców uznane zostanie za źródło wiedzy, ale… także o Polakach („ksenofobi”, „mają obsesję antyniemiecką”).

I nikt nie wytłumaczył zabłąkanemu w gąszczu intelektualnej pożywki dla „ludzi dobrze wykształconych” odbiorcy, jak to się dzieje, że jednocześnie nie ma żadnych cech narodowych, bo tak naprawdę to wszyscy tworzymy „ludzkość”, jednak czasem się one pojawiają (w przypadku niektórych narodów), a na pewno istnieją w przypadku Polaków, którzy są leniwi, kradną i nienawidzą obcych.

Nie bardzo też wiadomo, jak szermierze anty-nacjonalizmu skłonni są – w momentach zapewne nawet uzasadnionego moralnie pobudzenia – uznawać, że oto graniczą ze sobą dwa państwa zamieszkiwane przez narody, z których jeden jest szlachetny i nieskazitelny (Ukraińcy), zaś drugi jest narodem samych tylko nikczemników (Rosjanie). Rachunek prawdopodobieństwa, że tak właśnie jest znajduje się na poziomie szansy na trafienie „szóstki” w Dużego Lotka. Wydaje się, że do podobnego uznawania członków danego narodu za personifikację czystego dobra nie byłby skłonny nawet najzagorzalszy nacjonalista.

Z tymi Rosjanami to zresztą rzecz interesująca, bo ich cechy narodowe, jak można domniemywać, ewoluowały w ciągu niewiele ponad dekady – jeszcze niedawno poglądy na temat Rosjan obowiązujące aktualnie najpewniej byłyby napiętnowane jako „rusofobiczne”.

Dlatego jednak „poprawność polityczna” bliższa jest świeckiej religii niż światopoglądowi, że trzeba w nią wierzyć, zupełnie nie przejmując się tak przyziemnymi sprawami, jak logika. Środowiska lewicowo-liberalne, wskutek intuicji i doświadczenia, przyjmują istnienie cech narodowych, tak jak wskutek intuicji i doświadczenia czują się nieswojo wymawiając słowa „ministra” czy „nieheteronormatywny”. Kuszenie ideologii jest jednak zbyt silne, by zdrowy rozsądek zdołał się mu przeciwstawić.

WYBIÓRCZE POSTRZEGANIE CIĄGŁOŚCI HISTORYCZNEJ

Nie tylko cechy narodowe wyłaniają się wtedy, kiedy to lewicy pasuje do koncepcji – także odpowiedzialność dzisiejszych pokoleń za zachowanie przeszłych jest kwestią względną. Według tej narracji „biali ludzie” ponoszą niekwestionowaną odpowiedzialność za wyzysk Afryki i są zobowiązani do niekończącej się pokuty. Jednocześnie, Niemcy nie mają żadnych zobowiązań wobec Polaków – przecież to zupełnie inni ludzie i nie można ich karać za zachowanie przodków. O ile „biały człowiek” jest genetycznie uwarunkowanym wyzyskiwaczem, o tyle w przypadku Niemców nazizm był wypadkiem przy pracy (choćby z kart historii wynikało, że to ten rodzaj „pracy”, która polega na powodowaniu wypadków), a to że nie dorwanym przez międzynarodowe sądy zbrodniarzom żyło się tam po wojnie całkiem dobrze dowodzi zapewne tylko ich ucywilizowania, hamującego „polowanie na czarownice”.

Kryptonacjonalizm w antynacjonalistycznym opakowaniu przenigdy nie pozwoliłby sobie na konstatację, że Żydom nic się od powojennych Niemców nie należy, bo to przecież inne czasy i inni ludzie. Przeciwnie – każda krytyka Żydów ma powodować obawę przed byciem porównanym z Hitlerem i nikt nie odważyłby się w takim kontekście na stwierdzenie, że ci dziś żyjący nie mają nic wspólnego z tymi, którzy ginęli. Nie słyszałem nigdy, by – przykładowo – zachowanie Ukraińca obraźliwie odnoszącego się do Polaków skomentowane zostało stwierdzeniem typu: „Takie słowa doprowadziły do Wołynia” (choć przecież wtedy Polacy także mordowani byli tylko dlatego, że byli Polakami).

Nie tylko dostrzeganie przewin „białego człowieka” i wyciąganie z tego wniosku, że wszyscy biali są coś winni wszystkim o ciemniejszym kolorze skóry jest w gruncie rzeczy oparte o logikę rasistowską (mimo, że w opakowaniu antyrasistowskim występującą), ale też – przy jednoczesnym kwestionowaniu ciągłości między dzisiejszymi a dawnymi Niemcami – stanowi kuriozalne uznawanie istnienia abstrakcyjnego bytu o nieograniczonej niemal ilości różnorakich cech (rasy) przy odrzuceniu istnienia bytu realnego, mającego tożsamość, historię i najczęściej państwo (narodu). Z czego to wynika? Z tego, że „multi-kulti” i „europejskość” to fundamenty wiary, jaką jest „poprawność polityczna”? A jeśli nie z tego to która z intelektualnych mód „ludzi dobrze wykształconych” zapędza do tego labiryntu intelektualnej ekwilibrystyki?

WYBIÓRCZA AKCEPTACJA TOŻSAMOŚCI NARODOWEJ I MARTYROLOGII

Schizofreniczność środowisk lewicowych uwidacznia się także w ich podejściu do tożsamości narodowej oraz martyrologii.

Sejm przyjął uznał ostatnio śląską godkę za język regionalny, a w czołobitności wobec propagatorów tego pomysłu licytowali się czołowi przedstawiciele partii rządzących – sam Borys Budka wyrósł, jak spod ziemi, okazując się latami zakamuflowanym miłośnikiem śląskiej godki i, oczywiście, nie miało to nic wspólnego ze zbliżającymi się wyborami do Parlamentu Europejskiego. Pisząc o śląskich autonomistach, dostrzega się analogię z istniejącymi w Europie ruchami separatystycznymi, też przecież mogącymi liczyć na przychylność lewicy, w tym z nacjonalistami baskijskimi czy katalońskimi. Sam Jerzy Gorzelik, przywódca Ruchu Autonomii Śląska, w jednym z tekstów zdefiniował swój ruch jako znajdujący się „między nacjonalizmem i regionalizmem”.

Kreowana przez środowiska śląskich autonomistów śląska martyrologia przedstawia Ślązaków jako ofiary polskich prześladowań. W centrum tej narracji znajdują się represje Ślązaków po umieszczeniu w „polskim obozach koncentracyjnym” – w Łambinowicach i Świętochłowicach-Zgodzie. Sam europoseł Koalicji Obywatelskiej Łukasz Kohut, związany z ruchem śląskich autonomistów, nagrał piosenkę z niejakim „Kieronem”, tymi słowami zwracając się do Polski: „Już czas by mówić głośno o twoich obozach/Tragedia Górnośląska Łambinowice-Zgoda”. Taka terminologia („polskie obozy koncentracyjne”) niewątpliwie nawiązuje do pojawiających się w zagranicznych mediach, stanowiących wyraz pisania historii na nowo określeń. Oczywiście, obóz ten był „polski”, tak jak Bierut czy Jaruzelski byli „polscy” – został założony przez NKWD, by umieszczać w nim wrogów państwa sowieckiego, a trafiali tam m.in. żołnierze AK czy NSZ. Skrajna wybiórczość w traktowaniu losów swojego regionu, regionu, w którym przecież olbrzymia część ludzi to polscy patrioci, upamiętniający Powstania Śląskie, sprawia, że na jej tle wszystkie „polityki historyczne”, jakie w Polsce widzieliśmy jawią się jako bardzo niewinne.

O ile, z punktu widzenia środowisk lewicowo-liberalnych, bycie nacjonalistą śląskim jest jak najbardziej w dobrym tonie, o tyle wspieranie nawet najbardziej inkluzywnej tożsamości narodowej jest niedopuszczalne. Wystarczy przywołać bardzo negatywny stosunek (a czasem wściekłe wręcz ataki) najważniejszych lewicowo-liberalnych kreatorów opinii do Szymona Hołowni, człowieka nie wychodzącego przecież swoimi przekonaniami poza to, co przez kilkanaście pierwszych lat III RP było elementem społecznego i politycznego konsensusu, człowieka, który niewątpliwie też skłonny jest uznawać, że to, co najlepszego może spotkać polskość to jej „europeizacja”. Tak, w stosunku do polskiej tożsamości „superlight” to już „extra mocne”.

Historię powinniśmy zostawić historykom i skoncentrować się na przyszłości – pouczano nas. Oczywiście, historii nie da się zostawić i znowu ideologia budowniczych nowej rzeczywistości starła się z naturą ludzkich zachowań, w tym ich własnych. Niewykluczone, że postulat „zostawienia historii historykom” maskował chęć opowiadania historii i odnoszenia jej do teraźniejszości, ale tak żeby wnioski z niej były całkowicie odmienne od tych przypisywanych oponentom.

Tak czy inaczej, historię Polski zaczęto odbrązawiać, chociażby tradycję romantyczną przedstawiając karykaturalnie i jako coś zasługującego w czasach dzisiejszych najprędzej na wyśmianie. Znowu okazało się, że ideologia swoje, a naturalne skłonności swoje – każde środowisko chce mieć swoich bohaterów i swoje autorytety, zatem odbrązawianiu nie mogła podlegać część środowiska lewicowo-liberalnego, mająca problem z oparciem się urokom funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa.

Środowiska lewicowo-liberalne, oprócz postulowanego „zostawienia historii historykom” i fragmentarycznego odbrązawiania głosiły konieczność zastąpienia historii narodowej opowieściami lokalnymi, lubując się w ukazywaniu złożoności losów ludzi, rodzin i środowisk tak olbrzymiej, że właściwie uniemożliwia ona uznanie czegokolwiek za wspólne, narodowe. „Historie zwykłych ludzi” stawiano ponad historią narodową. Taka wizja dziejów jest o tyle polemicznie kłopotliwa, że historii, w których tożsamość lokalna czy wspólne przeżycia spajały ludzi bardziej niż tożsamość narodowa było, oczywiście, mnóstwo. Nie stoi to jednak w sprzeczności z powszechnością występowania postaw wynikających z poczucia przynależności narodowej, istnieniem cech narodowych czy występowaniem zdarzeń, które z punktu widzenia ogółu przedstawicieli danego narodu są istotniejsze.

Samo przywiązanie do polskości, poczucie dumy z dokonań przodków miało być groźne i prowadzić do odradzania się postaw nacjonalistycznych (samo traktowanie jako największego zagrożenia polskiego nacjonalizmu, który był zawsze demokratyczny i nigdy rasistowski, przy jednoczesnej rehabilitacji ludobójczego, totalitarnego komunizmu nosi znamiona obsesji i nigdy nie zostało przez środowiska lewicowo-liberalne poddane weryfikacji). Polskość malowano w barwach śmieszno-strasznych, karykaturalnie przedstawianą figurę „Chrystusa narodów” uzupełniając pobudzaniem odruchu sprzeciwu przez przywoływanie gett ławkowych. „Ta śmieszno-straszna tradycja doprowadziła do zbrodni w Jedwabnem” – tak można by podsumować pisaną na nowo i jak zawsze niezwykle wnikliwie przez „elity” historię Polski.

I oto nagle okazało się, że postulaty śląskich separatystów, przedstawiających „naród śląski” niemal, jak „Chrystusa narodów”, powtarzających za brytyjskim premierem Lloydem Georgem obraźliwe powiedzenie o Polsce ze Śląskiem jako o „małpie w zegarku” (to porównanie pojawia się we wspomnianej piosence Kohuta), stanowczo odrzucających jakąkolwiek poza kontr-polską wizję śląskości są nie tylko akceptowalne, ale wręcz warte wsparcia.

Tak jak ustroje totalitarne, walcząc z religią nie były w stanie wymyśleć nic lepszego niż religia w wersji zeświecczonej, tak środowiska lewicowo-liberalne nie tyle odrzucają całkowicie istnienie cech narodowych, „politykę historyczną”, kult bohaterów i martyrologię, co przystrajają je tak, by pasowały im do koncepcji. Problem mają natomiast nie z nacjonalizmem czy rasizmem, lecz z narodem polskim.


Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka