„Patriotyzm podatkowo-trawnikowy” żadnym patriotyzmem, rzecz jasna, nie jest. Samo traktowanie go tak dowodzi raczej braku czasu i chęci do refleksji nad polskością, jest maskowaniem „patriotyzmu bezobjawowego”.
Podatki płaci się, bo tak nakazuje prawo, natomiast postawa patriotyczna jest aktem woli. Poza tym, podatki płaci się tam, gdzie akurat prowadzi się firmę, płaciłoby się je wszędzie i związek z Polską jest tu raczej przypadkowy. Czy podatnik czasu zaborów był patriotą polskim czy pruskim/rosyjskim/austriackim? Żeby była jasność, bardzo dobrze, że się płaci podatki, podobnie jest z dbaniem o trawnik. Jednocześnie, „patriota trawnikowy” dbałby o otoczenie wszędzie, gdzie by mieszkał. Nie ma to wiele wspólnego z miłością do Polski czy z zakorzenieniem w polskości. Miłość do kraju musi wynikać z odczuwania unikalności jego losu i jego historii.
Bardzo często zwolennicy obozu lewicowo-liberalnego mówią, że PiS „zawłaszcza patriotyzm”, a także, że „dzieli Polaków”. Zastanówmy się przez chwilę nad tymi zarzutami.
Spotkałem PiSowców, którzy uważają nie-PiSowców za nie patriotów, ale spotkałem też nie-PiSowców, którzy patriotów nazywają PiSowcami. Nie da się zawłaszczyć patriotyzmu, tak jak nie da się zawłaszczyć dobra. Patriotą jest ten, kto postępuje patriotycznie, tak jak dobrym człowiekiem jest ten, kto czyni dobro. Każdy może postępować patriotycznie, każdy może czynić dobro. Za zarzutem o zawłaszczenie patriotyzmu kryje się raczej wątpliwość dotycząca istnienia własnego patriotyzmu.
Problem polega na tym, że ktoś chce sprowadzać polską historię do zbrodni w Jedwabnem, uważać, że od Niemców nic nam się za zamordowanie naszego narodu nie należy (bo po wiekach Bismarcków, Hitlerów, Dirlewangerów nagle stali się naszym naszymi przyjaciółmi), stygmatyzować Polaków jako antysemitów, zupełnie nie zważając na to, że podczas wojny uratowaliśmy najwięcej Żydów, opisywać Żołnierzy Niezłomnych jako morderców, wyliczać liczbę polskich ofiar II wojny światowej w jednej tabelce z niemieckimi (tak było w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku za poprzednich rządów PO), a jednocześnie uważać, że jest polskim patriotą. Uważa tak, bo patriotyzm zbyt dobrze się kojarzy, by otwarcie go odrzucać, poza tym płaci podatki i dba o trawnik przed domem.
„Patriotyzm podatkowo-trawnikowy” żadnym patriotyzmem, rzecz jasna, nie jest. Samo traktowanie go tak dowodzi raczej braku czasu i chęci do refleksji nad polskością, jest maskowaniem „patriotyzmu bezobjawowego”.
Podatki płaci się, bo tak nakazuje prawo, natomiast postawa patriotyczna jest aktem woli. Poza tym, podatki płaci się tam, gdzie akurat prowadzi się firmę, płaciłoby się je wszędzie i związek z Polską jest tu raczej przypadkowy. Czy podatnik czasu zaborów był patriotą polskim czy pruskim/rosyjskim/austriackim? Żeby była jasność, bardzo dobrze, że się płaci podatki, podobnie jest z dbaniem o trawnik. Jednocześnie, „patriota trawnikowy” dbałby o otoczenie wszędzie, gdzie by mieszkał. Nie ma to wiele wspólnego z miłością do Polski czy z zakorzenieniem w polskości. Miłość do kraju musi wynikać z odczuwania unikalności jego losu i jego historii. Patriota po prostu traktuje polskość jako składnik swojej tożsamości i nawet, jak krytykuje, to z miłości.
W kwestii „patriotyzmu podatkowo-trawnikowego” – bardzo podobną refleksję wyraził Fiodor Dostojewski w „Idiocie” (w imieniu Eugeniusza Pawłowicza):
„(…) rosyjski liberalizm nie stanowi napaści na istniejący porządek rzeczy, jest zaś wystąpieniem przeciwko samej istocie naszych stosunków społecznych, przeciwko tym stosunkom, nie tylko przeciwko porządkowi, nie tylko przeciwko rosyjskim porządkom, ale przeciwko samej Rosji. (…) Nienawidzi obyczajów ludowych, rosyjskiej historii, wszystkiego. (…) Tę nienawiść do Rosji jeszcze nie tak dawno niektórzy nasi liberałowie uważali nieomal za prawdziwą miłość ojczyzny i chwalili się tym, że lepiej od innych rozumieją, na czym powinna ona polegać.”
Zarzut dzielenia Polaków, o którym wspomniałem, jest równie często formułowany pod adresem PiS, co oskarżenie o zawłaszczanie patriotyzmu. Jest to kolejny zarzut tak ogólny, że może znaczyć wszystko, a zarazem nie wiadomo, co znaczy.
Jeśli chodzi o dzielenie, to ludzie sami się dzielą, a najmniej dzielą się w społeczeństwach, w których wolność jest najbardziej ograniczona, na przykład w rosyjskim. Nie bardzo wiadomo, czemu politycy oskarżają (PiS też o to oskarżał PO) się o to dzielenie Polaków (może wiadomo, bo z politykiem jest, jak z alkoholikiem - jak nie wiadomo, o co chodzi to chodzi o procenty) - przecież podziały są naturalną konsekwencją istnienia systemu wartości, przecież każde wartościowanie jest dzieleniem. W pewnym sensie istnienie kodeksu karnego prowadzi do „dzielenia Polaków” - część zostaje przestępcami, część nie, a między tymi grupami powstaje nieufność. Dążenie do ukarania sprawców zła może spotkać się z reakcją tych, którzy z czynienia tego zła czerpią korzyści i już mamy podział.
Wydaje się, że polską specyfiką jest dzielenie się w sytuacjach mniejszej lub większej stabilności i jednoczenie w obliczu poważnego zagrożenia. Jednocześnie, tematy dominujące od wielu lat w polskiej debacie politycznej sprzyjają silnej polaryzacji. Konflikty o prawa mniejszości seksualnych czy aborcję wyzwalają niewątpliwie większe emocje niż wywołałby spór o jednomandatowe okręgi wyborcze czy kształt systemu podatkowego. Co więcej, konflikty dotyczą często ludzi (polityków), nie zaś spraw (wspominałem o tym).
Pytanie, czy jesteśmy jako społeczeństwo wystarczająco dojrzali, by przesunąć linię podziału. Gdy Konfederacja przedstawiła propozycję uregulowań dotyczących przyjmowania migrantów, media - jakże by inaczej - mówiły o konflikcie PiS z PO i oskarżeniach o popieranie przymusowej relokacji - z jednej strony - i przyjęciu olbrzymiej ilości migrantów - z drugiej. Przykre to, ale Konfederacja była po prostu zbyt merytoryczna, by się przebić (oczywiście, podobny problem ma każdy, kto próbuje przesunąć linię podziału z plemiennego na merytoryczny, choćby partia Razem).
Oczywiście, debata miałaby wyższy poziom gdyby polityków głównych politykom głównych sił nie chodziło przede wszystkim o władzę. Niewątpliwie skutek terapeutyczny spowodowałaby konieczność przyznania się do jednego własnego błędu i pochwalenia jednego działania przeciwnika - przed każdą wypowiedzią i w trakcie każdej dyskusji. Kampaniami wyborczymi rządzi zasada wyróżniania się, jednak jakoś nikt nie chce wyróżnić się w ten sposób. Ciekawe, jak przymus opuszczenia strefy komfortu wpłynąłby na zachowanie polityków. Na pewno rozwijałaby zdolność samodzielnego myślenia i pozwolił stać się kimś więcej niż dyktafonem z partyjnym przekazem. Pytanie czy samodzielne myślenie nie dyskwalifikuje „zawodowego polityka”
Inne tematy w dziale Społeczeństwo