Jeszcze nie poznaliśmy ostatecznych wyników wyborów, a już Człowiek Podobny Do Konia autorytatywnie stwierdził, że największym przegranym jest Jarosław Kaczyński. Że do do takiej tezy dojdzie Romeczek Włazityłeczek było dla mnie dość oczywiste, niemniej rozbawiła mnie niesłychana gorliwość tej kreatury i jej skłonność do jak najszybszego przypodobania się rządzącym i zameldowania w ten sposób swojej nieustającej politycznej poprawności.
Jeśli chodzi o wynik PiS-u to jestem jak najdalszy od triumfalizmu, bo rezultat eurowyborów uważam za absolutne minimum tego, co PiS mógł osiągnać, aby nie zostać po raz kolejny spektakularnie pokonany. Ten wynik jest (tylko i aż) nienajgorszą próbą nowego otwarcia. Bo oto okazało się, że w najłatwiejszych z punktu widzenia Platformy wyborach, że w atmosferze zmasowanej proTuskowej kampanii medialnej sterowanej z Wiertniczej i Czerskiej, że przy wydawaniu milionów rządowych środków na kampanię partyjną, że przy wściekłym straszeniu tym "potworem Kaczyńskim", jednak padł remis.
A kto przegrał tak naprawdę? Nie będę posuwał się do patetycznych frazesów, że przegrała Polska, bo zwycięstwo najbardziej łajdackiej partii we współczesnych polskich dziejach zarówno źle świadczy o Polakach jak i źle rokuje na przyszłość naszemu państwu.Polska przegrała przede wszystkim w ten sposób, iż Polacy nie idąc na wybory pokazali, że nie za bardzo zależy im na własnym kraju. Frekwencja poniżej 25 procent to klęska społeczeństwa obywatelskiego, to świadectwo jak bardzo obywatele RP nie wierzą, że kartka wyborcza może cokolwiek zmienić. Pocieszjący jest tylko fakt, że to były eurowybory, a więc takie wybory co do których znaczenia dla wewnętrznych spraw kraju duża część opinii publicznej nie jest przekonana.
Drugim przegranym jest lewica. Cała polska lewica zgarnęła raptem 5 mandatów na 51 możliwych, pomimo że partie deklarujące lewicowość były popierane przez postaci wręcz nie opuszczające studiów radiowych i telewizyjnych. Prysł stale jeszcze pokutujący mit o wielkim wpływie Aleksandra Kwaśniewskiego na wyborców. Okazało się, że nikt w Polsce nie chce już słuchać rad pijaczka łasego na kasę (przyjmującego ją niezależnie od tego, z jakiego żródła ta kasa pochodzi). Ale nawet biorąc pod uwagę spektakularną klęskę Twojego Ruchu, to nie na miejscu jest triumfalny bełkot Leszka Millera. Bo fakt, że SLD wygrało z politycznymi odpadami skupionymi wokół Palikota nie znaczy tak naprawdę nic. SLD miało według analiz, nadziei i prognoz konkurować o drugie miejsce z Platformą Obywatelską, tymczasem zebrało ponad trzy razy mniej głosów od partii rządzącej i w dodatku prawie cztery razy mniej mandatów. Dla Leszka Millera, któremu wróżono już wręcz stanowisko premiera na koniec kariery, jest to na pewno lodowaty prysznic.
Kolejnym przegranym jest prawicowy plankton, czyli Polska Razem, Solidarna Polska oraz Ruch Narodowy. Ciekawym doświadczeniem stanie się obserwacja fermentu, od jakiego będzie aż bulgotać w tych ugrupowaniach, gdyż przywódcy planktonu mogą jeszcze wygadywać jakieś buńczuczne bzdury i zapluwać się z wściekłości jak Kempa (swoją drogą, że jazgot tej paniusi jest dla neutralnego obserwatora niezwykle zabawny), ale szeregowi członkowie na pewno nie zostali zmotywowani do dalszej pracy na rzecz swoich partii. Inną kwestią jest jak klęskę planktonu uda się wykorzystać PiS-owi (a może również Nowej Prawicy, bo to nowy, interesujący gracz). Wydaje się rozsądne, by starać się przejąć planktonowy elektorat, ale na śmietniku zostawić liderów planktonu. Bo po Kurskim, Kempie, Ziobrze, czy Migalskim można spodziewać się tylko tego, że natychmiast zaczną rozsadzać od środka ugrupowanie które by ich łaskawie przygarnęło.
A kto wygrał? Pierwsze miejsce na moim prywatym podium przyznaję Korwinowi i jego Nowej Prawicy (o tym szerzej w tekście Janusz I Wielki opublikowanym dwa dni temu), a drugie oczywiście Platformie Obywatelskiej. Jak partia zrzeszająca głównie łajdaków, aferzystów lub nieudaczników (a w najlepszym wypadku oportunistów), jak partia która przez siedem lat rządów “spierdoliła wszystko co było do spierdolenia” i której przywódca kłamał w każdym tym momencie, w którym ruszał ustami, zdołała wygrać wybory, pozostaje dla mnie prawdziwą zagadką. A także przyczyną, dla której nie jestem narodowcem i nacjonalistą, bo narodowiec i nacjonalista nie może przecież uważać, że jego naród składa się w dużej mierze z kompletnych idiotów i samobójców.
Dla Prawa i Sprawiedliwości wynik wyborów nie jest w żadnym razie powodem do triumfu, ale daje pewne nadzieje na przyszłość. Dlaczego, o tym w punktach:
1. Udało się zremisować z Platformą pomimo że wybory do PE są powszechnie uważane za najłatwiejsze dla partii rządzącej.
2. Podział mandatów w roku 2009 wynosił 25 do 15 na korzyść PO, dzisiaj jest to 19 do 19. Takiego wyniku trudno nie uznać za znaczący progres.
3. Remis został wywalczony w atmosferze wściekłej nagonki medialnej na PiS, a także przy zaangażowaniu w kampanię Platformy środków publicznych.
4. PiS potwierdził dominację na wsiach i mocno zmniejszył dystans w wielkich miastach (nawet w Warszawie nadrobił około 20 procent). Warto tu obejrzeć mapy opublikowane na portalu gazeta.pl, które pokazują jak w porównaniu z 2009 zmienili się liderzy w poszczególnych powiatach. Już na pierwszy rzut oka widać, że Polska z niemal pomarańczowej (Platforma) stała się niemal niebieska (PiS). A tam gdzie był kolor ciermnopomarańczowy zamienił się on na jasnopomarnańczowy lub żółty (im mniej intensywny odcień tym mniej głosów).
5. Prawicowy plankton poległ z kretesem, co najprawdopodobniej oznacza, że ze strony tegoż planktonu rozbiegną się zaraz błagalne pielgrzymki do Kaczyńskiego, Tuska i Korwina. Swoją drogą ciekawe, który z nich będzie potrafił najlepiej wykorzystać tę “ucieczkę planktonu”?
6. Sukces Nowej Prawicy teoretycznie może się stać gwoździem do platformerskiej trumny, a co za tym idzie pomóc PiS-owi nie tyle w przyszłym zwycięstwie ile w przyszłym rządzeniu.
Po tych wyborach można ostrożnie powiedzieć, że wizja kolejnej kadencji rządzenia oddaliła się od Platformy, a wizja przejęcia władzy przybliżyła do PiS-u. Oczywiście do wyborów samorządowych i parlamentarnych jest jeszcze tyle czasu, że wszystko może się zdarzyć, ale eurowybory mogły raczej podbudować nadzieje pisowskiego elektoratu niż nadszarpnąć jego morale. Co ciekawe zdecydowaną opinię na temat przyszłego, pewnego zwycięstwa PiS wygłosił Jarosław Kalinowski (słysząc jego wypowiedź zdziwiłem się równie mocno jak Piotr Kraśko), dobitnie i dwukrotnie. No właśnie, i został mi jeszcze PSL. Uważam, że “chłopi z Wiejskiej” mogą być raczej z siebie zadowoleni (chociaż przytłaczająca klęska z PiS-em na wsiach na pewno boli), bo prawdziwym sprawdzianem dla tej partii i tak są zawsze wybory samorządowe. I niezły wynik w wyborach europejskich dobrze im wróży na przyszłość, bo nie wierzę, żeby w samorządowych osiągnęli gorszy.
Jacek Piekara
Ps. A tak w ogóle to mam wielką prywatną satysfakcję, że do Europarlamentu nie dostali się Misio Oblesio, serdeczny przyjaciel Romeczka Włazityłeczka oraz, kandydujący z Bydgoszczu, Naczelny Złodziejaszek Tuska. Czasem człowiek sobie myśli, że są na tym świecie jakieś resztki sprawiedliwości :).
Pps. Z rzeczy nieprzyjemnych można natomiast wymienić awans Dorszowej Julii oraz niezwykłe zwycięstwo Marka Plury. Ten znany polonofob, nie ukrywający niechęci do naszej historii i tradycji patriotycznej, otrzymał co prawda zaledwie 10 tysięcy głosów (żałosny wynik), a jednak dostał się do Europarlamentu.
Niepoprawny. Wierzący w słowa Herberta, mówiące że "Pan Cogito chce stanąć do nierównej walki. Zanim nadejdzie powalenie bezwładem, zwyczajna śmierć bez glorii, uduszenie bezkształtem".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka