Kiedy otworzono moje teczki, zobaczyłem wszystko. Dokumentację siedemnastu kontaktów operacyjnych. Przypomniałem sobie dwóch oficerów prowadzących, którzy wystawili pięć rachunków, pokwitowanych moim własnoręcznym podpisem. Donosiłem na kolegów. Nic szczególnego, troszkę ploteczek, troszkę bzdurek. Nic czego nie wiedziałby każdy student na moim wydziale. Napisałem też opracowanie o politycznej postawie kadry profesorskiej. Po prostu streściłem ich wykłady. W czasie pobytu w Anglii przesłałem dwa raporty dotyczące polskiej emigracji.
Kiedy pisałem te słowa w blogu zrobiło mi się naprawdę niedobrze. Tak fizycznie i po prostu: mdło. Na myśl o tym, że podobna teczka może istnieć. Przecież wrogowie lustracji twierdzą, iż bezpieka fałszowała dokumenty, zmyślała i kreowała własną, magiczną rzeczywistość. Do wrogów lustracji nie dociera, iż w SB istniały silne organy kontrolne, a funkcjonariusz pobierający kasę na „martwe dusze” nie uchowałby się długo. Historycy IPN twierdzą wyraźnie, że SB nie rejestrowała jako agentów ludzi, którzy naprawdę nie byli agentami.
Co by się jednak stało gdyby podobnego rodzaju teczka o mojej współpracy z komunistyczną bezpieką ujrzała światło dzienne? Poczułbym się… Nie, nie wiem, szczerze mówiąc jak bym się poczuł. Moi przyjaciele i rodzina uwierzyliby, że to jakaś niewiarygodna pomyłka, ale dla wielu osób byłbym już tylko kurwą i szmatą. Jednak pytanie brzmi: czy stałbym się nawet wtedy przeciwnikiem lustracji? Otóż nie. Uznałbym, że jestem zaledwie pieszym rozjechanym przez automobil. Czy fakt rozjechania jednego pieszego ma nas zmuszać do rezygnacji z używania samochodów?
Niepoprawny. Wierzący w słowa Herberta, mówiące że "Pan Cogito chce stanąć do nierównej walki. Zanim nadejdzie powalenie bezwładem, zwyczajna śmierć bez glorii, uduszenie bezkształtem".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka