Stan wojenny został wprowadzony 13 grudnia 1981. I to chyba jedyna teza dotycząca tego wydarzenia, z którą zgadzają się Polacy. Gdyż ocena stanu wojennego w oczach wielu ludzi jest już diametralnie inna.
"Był jedynym ratunkiem w obliczu sowieckiej agresji" – twierdzą apologeci Jaruzelskiego. "Był jedynym sposobem na uratowanie gospodarki kraju nękanego przez strajki" – twierdzą ci, którzy chcą patrzeć na ekonomiczny, a nie polityczny wymiar problemu. Głęboko się nie zgadzam z oboma tezami, mając po swojej stronie po prostu historyczne świadectwa. Gospodarka rozlatywała się nie z powodu solidarnościowych niepokojów, a z powodu niewydolności systemu nakazowo- rozdzielczego i wszystkich aberracji, jakie niósł on ze sobą. Sowieci, jak wskazują ujawnione dokumenty, nie mieli najmniejszej ochoty, by angażować się w kolejną po Afganistanie „brudną wojnę”. Woleli by całą robotę wykonały za nich polskie marionetki – z duszy sowieccy oficerowie przebrani w polskie mundury, tacy jak Jaruzelski lub Kiszczak.
Ale załóżmy, że się mylę. Załóżmy, że Jaruzelski i Kiszczak to patrioci, ratujący nas przed sowiecką interwencją. Załóżmy, że to święta prawda. Czy nawet w tym wypadku możemy rozgrzeszać stan wojenny? Czy możemy zapomnieć skrytobójstwa (przeszło sto ofiar, zamordowanych przez esbeckie „szwadrony śmierci”)? Dobrze, zapomnijmy! Cóż to jest sto trupów dla 30-to milionowego narodu? Ot zabili nam kilku księży, kilku robotników, kilku studentów… Interes państwa był ważniejszy…
I w rozliczeniu stanu wojennego nie chodzi mi o te wielkie tragedie. O księdza Jerzego zakatowanego przez kiszczakowych oprawców, o Grzesia Przemyka bitego tak długo aż jego narządy wewnętrzne stały się jedną miazgą. Chodzi mi o tysiące Polaków prześladowanych małymi, wrednymi szykanami. Wyrzucenie ze studiów za rozrzucanie ulotek, trzy lata więzienia za „happening” w postaci wypuszczenia na ulicę pomalowanej na czerwono świni, konfiskata samochodu, w którym milicja znalazła wydawnictwa „drugiego obiegu”, masowe wyrzucanie z pracy, zakazy wyjazdów za granicę, „ścieżki zdrowia”, gdzie milicyjni zwyrodnialcy na równi katowali młodych mężczyzn, kobiety w ciąży czy staruszki. Przepraszam, że piszę „małe szykany”. Bo tak naprawdę były wielkie, tylko o nich już się nie mówi. Te podłości w imieniu wszystkich Polaków raczyli wybaczyć Michnik, czy Mazowiecki.
Nie mówi się o tym, że reżim Jaruzelskiego zmusił do stałej emigracji setki tysięcy naszych rodaków, którzy nie mogli już wrócić do kraju. Nie mówi się o tym, że doprowadził kraj do ekonomicznej ruiny, pilnując jednak, by wierni słudzy systemu opływali we wszelkie dostatki.
Od Jaruzelskiego, Kiszczaka ed consortes Sowieci wymagali rozprawienia się z opozycją. Ale wszystkich tych obrzydliwości, jakie wprowadził stan wojenny nie można tłumaczyć jedynie „historyczną koniecznością”. W roku 1984 czy 1985 „Solidarność” była na kolanach. Nie stanowiła żadnej realnej siły. Ale komunistyczni oprawcy nie mogli powstrzymać się, by nie katować leżących. I za to właśnie Jaruzelski oraz banda dowodzonych przez niego zbirów powinni zostać osądzeni. Za zmarnowanie życia milionom ludzi.
Zbyt późno już, by wszystkich winnych powiesić. Zostało nam tylko nie wymierzenie kary, lecz danie świadectwa prawdzie.
Niepoprawny. Wierzący w słowa Herberta, mówiące że "Pan Cogito chce stanąć do nierównej walki. Zanim nadejdzie powalenie bezwładem, zwyczajna śmierć bez glorii, uduszenie bezkształtem".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka