Poniższa notka jest odpowiedzią na komentarze Czytelników zamieszczone pod moim tekstem zatytułowanym
Szanowni Państwo, ja w brodę sobie pluję, że dałem w swoim artykule powód do rozmawiania o gustach muzycznych i zupełnie niepotrzebnie napisałem o tym, co sądzę o wartościach artystycznych twórczości zespołu „Behemoth“. Bo kwestia tego, czy są to muzycy genialni, czy beznadziejni jest nie dość, że nie do rozstrzygnięcia (w końcu jeden lubi pomarańcze, a drugi jak mu skarpety śmierdzą), to jeszcze zupełnie nieważna z punktu widzenia problemu, który powstał wokół Nergala. Postaram się pokrótce odpowiedzieć na pytania, problemy i zarzuty, jakie Państwo postawiliście w swoich komentarzach, jednocześnie spuszczając zasłonę milczenia na komentarze w stylu „jesteś pan idiotą“, ponieważ nie wnoszą one żadnych wartości merytorycznych :) i mogą świadczyć jedynie o poziomie umysłowym wpisującego.
1. Problem sławy
Zawsze uważałem, że w Polsce (może z uwagi na nasze kompleksy) nadużywa się pojęcia „gwiazda“, i oczywiście do szału doprowadza mnie znajdowanie wszędzie „polskich akcentów“, w czym celują komentatorzy sportowi. Nawiasem mówiąc najbardziej chyba kuriozalny tekst jaki słyszałem to wypowiedź jednego ze sprawozdawców meczu piłki nożnej, w którym grała Japonia: „mamy tu, proszę państwa, również polski akcent, bo sześciu zawodników z tej drużyny grało w zeszłym roku z reprezentacją Polski, pokonując nas pięć do zera“. Przysięgam, że nie zmyślam! Mogę się mylić w detalu (np. nie było ich sześciu tylko ośmiu, albo nie rok tylko pół roku), ale sens naprawdę był właśnie taki.
Nie dajmy się zwariować! Nergal jest w Polsce powszechnie rozpoznawany nie z powodu swojej muzyki, ale z trzech powodów pozaartystycznych: po pierwsze romansu z Dodą, po drugie choroby oraz po trzecie profanowania religii. I nikt nie wmówi mi, że przed romansem z „silikonową Dorotką“ powszechnie znano twórczość Nergala, na sieci trwała ożywiona dyskusja tysięcy fanów na temat jego najnowszych kompozycji, a co popularniejsze songi nucono sobie przy goleniu. Bez jaj! Jeden z komentatorów dowcipnie napisał: “Nergal i Doda mają jedną rzecz wspólną. Nikt w Polsce nie potrafi zanucić żadnej ich piosenki”. I tyle o popularności. Która to popularność, zgadzam się, nie zawsze idzie w parze z jakością, że weźmy chociaż naszą przaśną, polską, ludową, buraczano-żytnio-zieminiaczaną modę na disco polo oraz t.zw. „piosenkę biesiadną“.
Jeszcze koniecznie muszę Państwu sprzedać jedną anegdotę. Otóż kiedyś, kiedy miałem autorskie spotkanie z czytelnikami w Empiku, opowiedziano mi historię jednej z serialowych aktoreczek, która właśnie dopiero co wydała książkę zatytułowaną „Jak zostać sławną“ i dzień wcześniej w tymże samym Empiku miała spotkanie. Kto na nie przyszedł oprócz pracowników Empiku? Proszę sobie wyobrazić, że NIKT! Tak więc sława, czy popularność to kapryśna pani. Nie do każdego się uśmiechnie, a co tu dopiero mówić o rozłożeniu nóg! Jak donosi Onet podobnie radosne przeżycie stało się udziałem Leszka Millera, który przyszedł na spotkanie z wyborcami i zastał tylko organizatorów! Na miejsce nie pofatygowali się nawet członkowie miejscowego komuchowa (SLD-owcy znaczy).
2. Prawo musi być prawem
3. Nergalowi w to graj
Zgodnie z przesłaniem tytułu tego tekstu, Nergal moim zdaniem znakomicie rozgrywa swoje życie od strony marketingowej. Mamy w tej Nergalowej historii romans, mamy śmiertelnie groźną chorobę, mamy zerwanie, mamy bunt malutkiego przeciw Machinie (malutki to człowiek, Machina to kościół katolicki), mamy profanację, którą wielu uznaje za odrażającą, a niektórzy za pociągającą, mamy wreszcie sypiące się zewsząd oskarżenia z najwyższych politycznych i kościelnych ambon, a więc walkę zrewoltowanej Jednostki ze skostniałym Systemem, walkę Kolorowego Odmieńca z Prawomyślnym Standardem. Wreszcie dochodzimy do tego że Rada Programowa TVP zbiera się specjalnie po to, by rozpatrzeć sprawę Nergala. I ja liderowi Behemotha takiej kampanii promocyjnej serdecznie gratuluję, bo podejrzewam, że chłopak otworzył sobie właśnie furtkę do lepszego życia i widać, że teraz pcha się przez tę furtkę ile wlezie. I jego prawo! Chociaż, oczywiście, wjechanie w biznes przez lózko jest upokorzające (zwłaszcza dla faceta). Dla mnie jednak mniej obrzydliwy jest Nergal niz nieproszeni poplecznicy Nergala. Ta rozszczekana „sfora z Czerskiej“, te różnorakie celebrycko - salonowe kurewki, którym wystarczyło, że przeciwko Nergalowi zaprotestowało kilku posłów PiS i hierarchowie kościoła katolickiego, by natychmiast zaczęli głosić pochwałę wolności słowa i swobody artystycznej(ciekawe, że ci sami czy podobni ludzie nie zobaczyli pięknego zamysłu artystycznego w gigantycznym plakacie przygotowanym przez kibiców Legii, na którym umieszczono mordę Michnika z napisem „Szechter, przeproś za ojca i brata“). Podobną pochwałę zresztą głoszono w wypadku „twórczości“ Nieznalskiej (słynny kutas zawieszony na krzyżu). Krótko mówiąc owi ludzie popierają wszystko co uderza w sacrum i żądają tolerancji, czy wręcz akceptacji dla działań obrażających całe społeczności (w tym wypadku społeczność chrześcijan). To typowe działanie dla tych, dla których największym wrogiem jest przejawiająca się w religijności duchowość człowieka. Bo człowieka wierzącego znacznie trudniej ogłupić laickim, czy poprawnie politycznym bandom, znacznie trudniej przeciągnąć go na swoją stronę nie tylko byle kundlowi z „czerskiej sfory“, ale nawet samemu Wielkiemu Łowczemu.
Warto jeszcze zauważyć, że poprzednia ksywka artystyczna Nergala to Holocausto, czego salonowo - lewicowa sfora usilnie stara się nie zauważać. A ten pseudonim uważam za jeszcze gorszą profanację niż darcie Biblii, gdyż jest to drwina z milionów zatorturowanych i zamordowanych ludzi. Lansowanie kogoś takiego przez telewizję publiczną (podkreślam: PUBLICZNĄ, bo prywatne niech sobie robią, co chcą) można skomentować tylko tak, że jesteśmy świadkami ostatecznego skurwienia obyczajów.
To że lubię pewne zespoły metalowe nie oznacza, że nie słuchałem innych (nawet deatha z francuskim growlem. To jest dopiero jazda!). Oprócz metalu słucham również zupełnie innych gatunków muzyki np. w tym tygodniu przyszedł do mnie czteropak muzyki celtyckiej, premierowy album genialnej polskiej wokalistki operowej Aleksandry Kurzak, najnowsza płyta Cary Dillon, irlandziej piosenkarki folkowej i czwarta płyta zabawnego zespólu "Alestorm" grającego "piracki metal". Rozumiem jednak, że osobom zapatrzonym w jeden gatunek czy styl łatwiej jest się identyfikować z pewnymi zespołami i trudniej znoszą one krytykę tychże zespołów...
Nazywanie „Iron Maiden“ emo metalem (cokolwiek by to określenie nie znaczyło) świadczy o zupełnym pomieszaniu pojęć i braku umiejętności obiektywnej oceny muzyki (no dobra: w miarę obiektywnej, bo ja wiem, że obiektywnie to się nie da). Z kolei moja narzeczona nazwała „Manowar“ metalem dla zapłakanych nastolatek, ale co ja zrobię, ani nie jestem zapłakany ani nie jestem nastolatką, a jednak ich lubię. Za „Acceptem“ kiedyś przepadałem (jak miałem 20 lat, słuchałem ich niemal na okrągło, ale 20 lat miałem baaardzo dawno temu. Niestety), jednak mimo, że teraz podchodzę chłodniej do ich twórczości, to uważam, że niektóre kawałki są na granicy genialności. Tarji Turunen, „Indici“ i „Therionu“ będę bronił jak niepodległości, bo są to zespoły (czy wokalistki), które postawiły na wysmakowanie i wyrafinowanie muzyczne oraz kapitalne, przebogate aranżacje. Zdecydowanie bardziej przemawia do mnie metal gotycki i symfoniczny niż perkusyjna łupanka wzbogacona zawodzeniem gitar i obtoczona w niezrozumiałym dla ludzkiego ucha growlu (trzeba oddać sprawiedliwość: nie każdy death metal tak brzmi). Ale naprawdę znam metal od podstaw, dziecięciem będąc słuchałem jeszcze klasyki czyli AC/DC lub Judas Priest (dzisiaj może brzmią jak kołysanki, ale kiedyś, to ho ho...), a potem wszystkich zespołów z t.zw. „mocnym uderzeniem“. I tak jak pisałem: płyty “Vadera” też lubię sobie puścić od czasu do czasu.
Wszystkich, którzy do tej pory dyskutowali na blogu pod poprzednią notką pozdrawiam i proszę Państwa (BARDZO!), jeżeli jeszcze zechcecie wpisywać swoje uwagi, czy komentarze dotyczące sprawy, to błagam (BŁAGAM!) nie zajmujmy się tym, czy Nergal jest muzycznym geniuszem, czy nie. Bo tak jak pisałem: dla sedna sprawy, to naprawdę niezbyt istotne.
ps. zabawne, że ci sami, którzy bronią świętokradztw popełnianych przez Nergala uważają napis “Jihad Legia” wywieszony na stadionie Legii za przejaw antysemityzmu, rasizmu i jeszcze jakiegoś tam -izmu, ale już nie pamiętam... :), za który mamy przepraszać klub Hapoel, Izrael, wszystkich Żydów świata, redakcję Gazety Wyborczej, Klingonów, Romulan oraz Jabbę the Hutta. A to przecież nie było nic innego jak przejaw swobody artystycznej kibiców organizujących oprawę meczową!
pps. zabawne jest również, że “sfora z Czerskiej”, która na każdy, wyimaginowany lub nie (jeśli chodzi o GW to najczęściej wyimaginowany), przejaw antysemityzmu w Polsce, reaguje wściekłym, trwającym wiele dni, tygodni lub lat, jazgotem tym razem zupełnie zignorowała fakt, iż Nergal to dawny Holocausto. Ale nic dziwnego. Jestem pewien, że gdyby np. Magdalena Środa stwierdziła, że tak ma dosyć Żydów, iż chętnie zostałaby kapo w Oświęcimiu, to pieski z GW natychmiast odszczekałyby to jako “intrygujący przejaw intelektualnej prowokacji przeprowadzonej przez wybitną filozofkę”.
pps. podoba mi się biskup Mehring. Oto duchowny z prawdziwymi jajami. Zwłaszcza ujął mnie, kiedy bezkompromisowo zrugał księdza Bonieckiego, salonowego pieszczoszka, o którym wielu myśli, że na swoim ołtarzyku dawno wymienił Pana Boga na Adama Michnika.
Komentarze
Pokaż komentarze (8)