jacekpiekara jacekpiekara
1643
BLOG

Żywy towar

jacekpiekara jacekpiekara Polityka Obserwuj notkę 1

 Murzynom wydaje się, że z uwagi na przeszłość swojej rasy są kimś wyjątkowym, niezwykłym i godnym zapamiętania w historii. Nie stanowią więc rzadkiego przypadku wśród narodów świata, bo tak już jest, że co drugiej nacji zdaje się, iż zasłużyła na specjalne traktowanie. A to ktoś jest narodem wybranym przez Boga (Żydzi), a to ktoś jest „przedmurzem chrześcijaństwa“ (nie piszę tego bynajmniej jedynie o Polsce, gdyż o podobne miano ubiegały się Austria, Wenecja, Ruś, Węgry, czy Malta), a to ktoś jest jedyną, godną szacunku cywilizacją, w dodatku położoną w samym środku świata (Chiny), a to ktoś wszystkich innych nazywa barbarzyńcami, pozostawiając sobie miano ludzi cywilizowanych (Japonia, lecz również antyczna Grecja). Murzyni swą wyjątkowość odnaleźli w rozpamiętywaniu niewolniczej przeszłości przodków i w oskarżaniu cywilizacji białego człowieka o to, że przez całe wieki żyła z ich nieszczęścia. Oczywiście rozpamiętywanie to łączy się z żądaniami bardzo konkretnymi, głównie finasowymi, a uzasadnienie tych żądań sprowadza się w zasadzie do zdania: „a teraz zapłaćcie mi milion dolarów, bo porwaliście z Afryki mojego dziadziusia“. Oprócz ciągle eskalowanych żądań Murzyni mają również skłonność do budowania w białych ustawicznego poczucia winy, niezależnie od tego skąd ci biali pochodzą. Moja narzeczona opowiadała mi historię swej koleżanki - Dunki, która mieszkając w USA dość już miała ciągłych murzyńskich lamentów nad tym, jaka to ona jest straszna (bo biała!) i odpowiedzialna za krzywdy czarnych (bo biała!). Kiedy dochodziło do dyskusji o niewolnictwie mówiła: „dajcie mi święty spokój, moja rodzina mieszkała od zawsze w Danii i nikt z nich żadnego Murzyna nigdy nie widział na oczy“. Większość jej czarnoskórych rozmówców była do żywego oburzona podobnym zachowaniem, gdyż przyzwyczajono już ich do tego, że pierwszą powinnością białego jest pokajać się przed czarnym i prosić go o wybaczenie krzywd zadanych przez przodków.

Oczywiście, można ironizować na temat wykorzystywania historii do współczesnych gierek finansowych, społecznych, kulturowych czy politycznych, ale nie można zaprzeczyć, iż do pewnego stopnia oskarżenia są uzasadnione i smutne z uwagi na ogrom wycierpianych przez niewolników nieszczęść. Nie możemy jednak równiez zapominać o jednym: niewolnictwo nie jest i nigdy nie było wyjątkowym doświadczeniem cywilizacyjnym, którym dotknięci zostali czarnoskórzy obywatele naszej planety. Niewolnictwo istniało od zawsze i w niemal wszystkich zakątkach świata. Na pracy niewolniczej opierała się gospodarka antycznego Rzymu, łowy na niewolników przez całe wieki organizowali Turcy i Tatarzy, by potem wielotysięczny jasyr odsprzedawać na azjatyckich i afrykańskich rynkach, na niewolników polowali również islamscy piraci na Morzu Śródziemnym, dla których wpływy z handlu żywym towarem stanowiły jeden z głównych zysków, a był czas kiedy wybrzeża Włoch, czy Hiszpanii zostały wyludnione w wyniku intensywnej „pracy“ łowców (podobnie rzecz się miała na niektórych obszarach Rzeczpospolitej oraz Rusi). Niewolnictwo stanowiło ważną część kultury Azteków, czy Majów, gdzie łapani tysiącami niewolnicy przeznaczani byli jako ofiary dla bogów. Na niewolnictwie oparty był system społeczny antycznej Sparty, na handlu niewolnikami wzbogacili się Wikingowie, praca niewolnicza była podstawą ekonomii Związku Sowieckiego, wykorzystywano ją również przez krótki czas istnienia III Rzeszy.

Tak więc nawet po pobieżnym przeglądzie historii widać, że los Murzynów nie jest w dziejach świata niczym wyjątkowym, lecz raczej smutną regułą, której ofiarami pewnie w dużo większym stopniu niż Murzyni były narody Europy Wschodniej, których przedstawicieli przez całe wieki porywali najpierw Tatarzy i Turcy, potem Moskale. Wyjątkowość doli czarnych polega jednak na pięciu rzeczach. Po pierwsze na instytucjonaliźmie przeprowadzanych na nich łowów, po drugie na niemożności obrony przez ofiary, po trzecie na zbudowaniu w niewoli odrębności kulturowej, która to odrębność przetrwała do dzisiaj, po czwarte na stworzeniu gigantycznej legendy zarówno wokół swej doli, jak i wokół wyidealizowanej wizji Afryki jako kraju rodzinnego, po piąte wreszcie na fakcie, iż w dobie intensywnego wykorzystywania czarnoskórej siły niewolniczej niemal cały cywilizowany świat zachłystywał się już ideami oświeceniowej wolności i niewolnictwo traktowano jako barbarzyński przeżytek. Wszystkie te pięć czynników złożyło się na to, iż po usłyszeniu hasła „niewolnictwo“ przeciętny obywatel naszej planety wyobraża sobie nie Rusina, Włocha czy Greka pływającego na tureckich galerach, nie ginącego na arenie germańskiego gladiatora, nie Żyda sprzedawanego na rzymskim targu, nie ścinanego na szczycie piramidy Indianina, lecz czarnoskórego lokaja lub czarnoskórego zbieracza bawełny.

Gwoli ścisłości historycznej trzeba też powiedzieć, że w procesie afrykańskiego handlu żywym towarem biali chrześcijanie byli ostatnim ogniwem. Najpierw bowiem organizowano łowy. Zwykle zajmowali się tym murzyńscy królowie, którzy najeżdżali tereny sąsiadów i porywali w niewolę całe plemiona lub też sprzedawali w niewolę własnych poddanych (podobną „przebiegłością“ popisywał się bohater narodowy Ukraińców, Chmielnicki, który własnymi rodakami opłacał tatarską pomoc). Łowami zajmowali się również arabscy handlarze (na bazie tego procederu powstał na przykład bogaty sułtanat Zanzibaru). Rola białych sprowadzała się w zasadzie do zakupu niewolników w miastach portowych, przewiezieniu ich i odsprzedaniu. Oczywiście, gdyby nie było popytu nie byłoby również podaży, więc wina nowoczesnych państw wykorzystujących siłę niewolniczą jest tutaj niezbita.

Odebranie człowiekowi wolności traktujemy dzisiaj w kategoriach wyjątkowej zbrodni, jednak przyznam, że nie do końca się zgodzę, iż los czarnoskórych niewolników na plantacjach południowych stanów był tak straszny. Po pierwsze stanowili oni cenną własność, jak konie, krowy, czy inne zwierzęta gospodarskie. Dobry gospodarz dba o to za co zapłacił i nie znęca się nad stworzeniem, którego praca może przynieść mu korzyść (jednak z całą pewnością wśród właścicieli niewolników trafiali się sadyści i zwyrodnialcy, którzy nie mieli oporów przed maltretowaniem drugiego człowieka). Porównajmy dolę dziewiętnastowiecznego niewolnika z dolą dziewiętnastowiecznego robotnika fabrycznego lub po prostu, bezrobotnego, biednego mieszkańca dużego, europejskiego, lub amerykańskiego miasta. Niewolnik mieszka w porządnych warunkach i jest nieźle karmiony, robotnik gnieździ się w zatęchłej norze i często nie ma pieniędzy na jedzenie. Niewolnik otrzymuje w większym czy mniejszym stopniu pomoc medyczną, zraniony, kaleki robotnik jest wyrzucany z pracy na bruk i może na tym bruku co najwyżej zdechnąć. Świadectwa ludzi epoki opisujące życie proletariatu miejskiego w epoce powstającego i rozwijającego się kapitalizmu, są wstrząsające. Choroby, kalectwo, przestępstwa, głód, poczucie beznadziejności i niepewności jutra to codzienność mieszkańca miasta niezależnie czy jest nim Londyn, Nowy Jork, czy Łódź. Życie niewolnika na amerykańskiej farmie jawi się przy tym całkiem znośnie (a założę się również, że średnia wieku niewolnika na Południu była większa niż wolnego Murzyna w Afryce). Różnica była jedna: proletariusz mógł mieć nadzieję na odmianę losu i ta odmiana losu rzeczywiście przytrafiała się nielicznym, stając się następnie kanwą opowieści „od pucybuta do milionera“. Niewolnik nie mógł nawet snuć marzeń o innym życiu i jego awans społeczny w większości wypadków ograniczał się do roszad wewnątrz społeczności niewolniczej (np. z robotnika promowany był na zarządcę), a co gorzej wola właściciela w każdej chwili mogła go znowu zrzucić na dno.

Oczywiście wszystko sprowadza się do kwestii, jak wysoko cenimy sobie wolność i możliwość samodzielnego dysponowania własnym życiem.Nie można zapominać, że w okresie istnienia niewolnictwa w USA to wyrażanie własnej woli przez ludzi wolnych sprowadzało się często jedynie do decyzji, na której ulicy zdechnąć. Może zresztą to i wiele, gdyż Murzyni nie mogli dokonać nawet podobnie skromnego wyboru...

 

Jacek Piekara

ps. dzisiaj darowałem sobie zwyczajowe zajmowanie się polską polityką, pomimo ze data jest poważna. W końcu 4 czerwca to rocznica wyborów, w których wygrała Solidarność. Data naprawdę zacna i budząca dobre skojarzenia, aczkolwiek samo wydarzenie zostało całkowicie zmarnowane. Przypomnijmy, że wynikiem tych wyborów było utworzenie rządu złozonego z wodza komunistycznych oprawców (Kiszczak) oraz dawnych współpracowników komuny przechrzczonych szybko na opozycjonistów (np. Mazowiecki) i uzupełnionego o grono wyjątkowych nieudaczników (np. Kozłowski). Efektem 4 czerwca było równiez wybranie prezydentem człowieka którego nazwisko dla wielu stało się synonimem zdrady, zbrodni oraz zaprzaństwa, czyli Jaruzelskiego. Czy naprawdę jest co świętować, zwazywszy jeszcze fakt, ze były to "ułozone" wybory? Przypomnijmy: nie były to wolne wybory w dzisiejszym znaczeniu tego słowa,  gdyz PZPR wraz ze stronnictwami satelitarnymi miała w nich ZAGWARANTOWANE zwycięstwo i tylko roszady polityczne (odejście PSL i SD z sojuszu z PZPR) sprawiły, że Solidarność mogła współuczestniczyć we władzy. Efektem tych wyborów było nie tylko nierozliczenie komuny za zbrodnie i afery, ale przejęcie przez dawnych działaczy PZPR kierowania gospodarką nowego państwa. No i samo to państwo, pozal się Boze... Ta sprostytuowana, niewydolna III Rzeczpospolita, mlekiem i miodem płynąca ojczyna wszystkich kanalii, aferzystów, kłamców i zdrajców... No ale w sumie, nie do końca jest to wina samego 4 czerwca, lecz tego co się po nim wydarzyło. Moze lepiej zapamiętać, ze wtedy, tamtego dnia, naprawdę się cieszyliśmy?          

 

 

 

 

Niepoprawny. Wierzący w słowa Herberta, mówiące że "Pan Cogito chce stanąć do nierównej walki. Zanim nadejdzie powalenie bezwładem, zwyczajna śmierć bez glorii, uduszenie bezkształtem".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka