Ponad 30 procent polskiego społeczeństwa uważa, że Donald Tusk jest zdrajcą i że wystąpił przeciwko interesom państwa polskiego (sondaż SMG/KRC dla TVN24). Następnych 44 procent twierdzi, że „raczej nie zdradził“ lub "trudno powiedzieć", co jednak świadczy o tym, że wahają się w swojej ocenie. Krótko mówiąc ponad 70 procent Polaków ma wątpliwości, czy prezes Rady Ministrów nie działał na szkodę Polski. Skąd wzięły się tak ostre oceny, całkowicie dyskwalifikujące Tuska jako polityka? Ano oczywiście ze sprawy reakcji rządu na tragedię katastrofy smoleńskiej. Reakcji kuriozalnej i dla mnie całkowicie niezrozumiałej. Jak można było oddać śledztwo w sprawie śmierci zwierzchnika sił zbrojnych państwa należącego do NATO oraz czterech generałów NATO w ręce władz państwa, które jest nie tylko tegoż NATO przeciwnikiem (tak, tak, nie oszukujmy się: przeciwnikiem, bo w przyjaciela nie celuje się rakietami nuklearnymi), ale w którym nie istnieje żadna możliwość przeprowadzenia uczciwego śledztwa? To co było i jest niepojęte dla wielu polityków, publicystów oraz obserwatorów sceny politycznej nie sprawiło żadnego problemu władzom rządzącej Platformy Obywatelskiej. Dobrowolnie zrezygnowali z jakiegokolwiek realnego wpływu organów państwa polskiego na przebieg śledztwa. I w rezultacie mieliśmy to co mieliśmy: zmieniające się jak w kalejdoskopie zeznania kontrolerów, niszczejące w polu szczątki samolotu oraz resztki ciał, szabrowanie miejsca katastrofy, nie przekazywanie stronie polskiej niezwykle ważnych danych, takich jak choćby zapisy czarnych skrzynek, brak polskich ekspertów w czasie wielu badań. Człowiekowi, który patrzy na całą sprawę z boku, starając się myśleć logicznie, wydaje się nieprawdopodobne, że Polska nie poprosiła o pomoc ekspertów z NATO (podobno w USA odebrano to jako katastrofalny afront). Oto zdarzyła się nam tragedia wręcz niesłychanego kalibru, a więc chwila w której wydaje się, że szczególnie cenna jest pomoc przyjaciół. Całe lata staraliśmy się jako państwo i jako naród, by naszymi przyjaciółmi zostały kraje należące do NATO. A do kogo Tusk zwrócił się w tej chwili wielkiej potrzeby? Do przyjaciół?Nie. Oddał wszystko państwu, delikatnie mówiąc, nam nieprzychylnemu, w dodatku niezwykle zainteresowanemu w „ustawieniu“ śledztwa nie zgodnie z materialną prawdą, a zgodnie z rozkazami polityków.
Oczywiście Tusk nie jest zdrajcą w komiksowo - sensacyjnym znaczeniu tego słowa. Ten facet nie przebiera się w ciemny płaszcz, nie wciska na głowę czarnego kapelusza i nie biegnie do rosyjskiej, czy niemieckiej ambasady, by wyjawiać państwowe tajemnice. Ci którzy oskarżają Tuska o zdradę, ci którzy będą dążyć do tego, by stanął przed sądem, uważają, że szef Platformy rozgrywa w ten sposób swoją własną grę na europejskiej scenie. Grę, której celem jest wysokie stanowisko w europejskiej biurokracji. Tusk bowiem zdaje sobie sprawę, że jego dni na polskiej scenie politycznej są policzone. Jeżeli nie pokona go PiS, to nóż w plecy wbiją mu partyjni towarzysze. Prędzej czy później ci których upokarzał, zechcą odpłacić mu tym samym (zresztą tak jest wewnątrz każdej hordy: kiedy lider słabnie, prędzej czy później jakiś śmiałek rzuca mu się do gardła). I Tusk nie chce zostać „na lodzie“, tak jak Aleksander Kwaśniewski, który w stosunkowo młodym wieku jest człowiekiem, mogącym sobie co najwyżej pojeździć po świecie z wykładami i którego wszelkie aspiracje są hamowane przez Rosjan nie mogących Kwaśniewskiemu darować zaangażowania po stronie ukraińskiej „pomarańczowej rewolucji“. Tusk wie, że droga do kariery wiedzie przez obłaskawienie dwóch krajów: Niemiec i Rosji. W związku z tym prowadzony przez niego rząd oddał tym państwom całkowitą inicjatywę polityczną. Polska z rozgrywającego na scenie europejskiej stała się rozgrywanym, z figury została pionkiem. Oczywiście Tusk jest chwalony, klepany po ramieniu, może przeczytać pochlebne artykuły w europejskiej prasie, dostaje jakieś ochłapy w postaci międzynarodowych nagród mniej wartych niż dyplomy, na których są wypisane. Polski rząd na własne życzenie pozbył się jednak wszelkich możliwości realnego wpływania na politykę europejską. Symptomatyczna tu była sytuacja, kiedy Tusk przed odlotem do Brukseli opowiadał, jak to czekają go trudne i długie rozmowy na temat wyboru szefa europejskiej dyplomacji. Po czym, kiedy wylądował w Belgii okazało się, że tego szefa już wybrano, a Tuska nawet nikt nie myślał pytać o zdanie. Oddanie śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej w ręce Rosjan, to nie jedyna wina Tuska. Rezygnacja ze sprzeciwu wobec rurociągu Nord Stream, zgoda na zniszczenie Szczecina jako liczącego się bałtyckiego portu, brak rozmów na temat uznania Polaków w Niemczech za mniejszość narodową itp itd - oto cena, którą polskie państwo płaci za tuskową żądzę zrobienia europejskiej kariery.
Zdrada nie jest jedynym wytłumaczeniem postępowania platformerskich notabli na czele z Tuskiem. Człowiek otwarty i dobrej woli może również uznać, że katastrofalne dla Polski rozwiązania prawne przyjęte w związku z tragedią smoleńską, to jedynie wynik bałaganu oraz skrajnej niekompetencji. Rosjanie zaproponowali odpowiadające im rozwiązanie, a ponieważ po stronie polskiej nie było żadnej „burzy mózgów“ ani sztabu specjalistów analizujących każde posunięcie, więc owo rozwiązanie zostało przyjęte. A później nie było się już jak wycofać bez sprowokowania potężnej awantury. I tak wszystko potoczyło się torem ustalonym przez stronę rosyjską, która w przeciwieństwie do polskiej była doskonale przygotowana do tego, by katastrofa polskiego samolotu nie kosztowała jej utraty wizerunkowej. Symptomatyczny jest fakt, że Platforma nie zgodziła się na powołanie komisji sejmowej mającej prześledzić działania organów administracji w związku z tragedią w Smoleńsku. Niezgoda na tę oczywistą propozycję (oczywistą, gdyż w każdym demokratycznym państwie obywatel ma prawo wiedzieć, jak rządzący zachowali się w sytuacji kryzysowej) wypływała z jasnych przesłanek: dochodzenie ujawniłoby niekompetencję, bałagan oraz arogancję władzy. Padłyby też zapewne przy okazji niewygodne pytanie o styl przejmowania władzy w Kancelarii Prezydenta (nazwano je wręcz „zamachem stanu“), czy o sute nagrody, jakie przyznali sobie nawzajem Komorowski z Niesiołowskim. Przez taką komisję przesłuchiwani byliby wszyscy najważniejsi politycy Platformy i prawdopodobnie jej notowania zleciałyby na łeb na szyję, gdyż w czasie przesłuchań ujawnionoby przede wszystkim żałosny stan państwa pod rządami Partii Miłości oraz niewydolność, głupotę i niekompetencję urzędników.
Załóżmy więc, że Tusk nie jest zdrajcą. To przecież hipoteza tak samo dobra jak ta, że zdrajcą jest i dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona przez sąd, możemy domniemywać to lub owo w zależności od inteligencji, umiejętności obserwacji, a i zapewne sympatii politycznych. Załóżmy więc, że Tusk zdrajcą nie jest. Proszę mi odpowiedzieć w takim razie na pytanie: co mógłby zrobić GORZEJ w sprawie wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, niż to co zrobił? Czy można było coś jeszcze BARDZIEJ, za przeproszeniem, spieprzyć?
Jacek Piekara
Niepoprawny. Wierzący w słowa Herberta, mówiące że "Pan Cogito chce stanąć do nierównej walki. Zanim nadejdzie powalenie bezwładem, zwyczajna śmierć bez glorii, uduszenie bezkształtem".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka