Dla Bartosza Arłukowicza miałbym doskonały prezent: figurkę świnki otoczonej korytkami. W które korytko nasypiemy pokarm, w tę stronę świnka obróci ryjek.
Prawda, że urocze i zabawne? A przynajmniej ludycznie humorystyczne podobnie jak t.zw. „stacje meteorologiczne“, czyli domki z wychodzącymi w zależności od pogody mężczyzną oraz kobietą. Żarty żartami, lecz sprawa jest dużo poważniejsza. Nie dlatego, że jakiś spragniony władzy pan, dotknięty mania grandiosa, sprzedał swoje poglądy oraz ideały (jeśli w ogóle takowe miał) za ministerialne stanowisko oraz sutą pensję, jak komentuje tę sprawę duża część polityków oraz dziennikarzy. Sprawa jest poważna z tego powodu, żeów akt korupcji politycznej (nie żaden „transfer“, jak piszą salonowe media) został wykonany za nasze pieniądze. Tak jest, za Pana pieniądze, za Pani pieniądze i za moje pieniądze. Przecież specjalnie dla Arłukowicza stworzono ministerialne stanowisko w Kancelarii Premiera. To nie tylko pensja dla samego SLD-owskiego dezertera, to również idące w miliony koszta stworzenia całego jego gabinetu razem z pensjami dla pracowników i kosztami obsługi (prawnej, administracyjnej itp).
Jedni uznają Arłukowicza za pragmatyka, chcącego skutecznie realizować swe pomysły, człowieka spełniającego się w konkretnym działaniu (czego w dużej mierze pozbawiona jest opozycja), inni z kolei nie zostawią na nim suchej nitki jako na spragnionym władzy cwaniaczku, sprzedającym zarówno idee, jak i kolegów, którzy mu pomogli i go wypromowali. Ja, podobnie jak jeden z polityków lewicy (czy nie przypadkiem Leszek Miller?) uważam, że Arłukowicz został „packą na lewicę“, a kiedy już się zużyje, to zostanie ciśnięty w kąt. W każdym razie osobiście nie wróżę posłowi ze Szczecina wielkiej kariery politycznej. Z prostego powodu: zdrajców nie szanują nawet ci, którym ich zdrada się przysłużyła. A przejście człowieka akcentującego, że ma serce po lewej stronie, do partii gospodarczo liberalnej (używam tego przymiotnika z dużą niechęcią, gdyż PO tworzy pewien układ aferalno-populistyczno-oligarchiczny i trudno o niej mówić jako o partii liberalnej w zachodnioeuropejskim rozumieniu tego słowa) oraz w dużej mierze obyczajowo konserwatywnej (co się przejawia w stosunku do kościoła katolickiego, problemów związanych z homoseksualizmem, czy aborcją) trudno nazwać inaczej niż zdradą.
A abstrahując już od polityki i moralności, to muszę przyznać, że niesłychanie zabawny jest fakt, że Arłukowicz, ten niby walczący o sprawiedliwość wielki śledczy z komisji hazardowej, zasiada teraz w jednej ławie poselskiej z Mirem, Zbychem i Grzechem oraz broniącym ich tak zaciekle Mirosławem Sekułą. Tylko czekać aż wszyscy panowie umówią się i pojdą razem pograć na „jednorękich bandytach“.
Jacek Piekara
PS. przewiduję że ktoś może mi zarzucić, iż inny pogląd miałbym na sprawę, gdyby Arłukowicz przeszedł do PiS, nie do PO. I rzeczywiście, sytuacja w której przechodzi się z jednej partii opozycyjnej do drugiej partii opozycyjnej jest czymś diametralnie innym niż przystąpienie do obozu rządowego i jednoczesne partycypowanie w systemie przywilejów związanych ze sprawowaniem władzy.
PPS. Przyznam, że bardzo jestem ciekaw wyborczego wyniku Arłukowicza. Jednak niezależnie od tegoż wyniku, zdumiewający jest fakt, że niegłupi przecież facet nie zdaje sobie sprawy z jednego: w PO nigdy nie zostanie zaakceptowany, a na lewicy albo go nie znoszą albo nim pogardzają albo, w najlepszym wypadku, nad nim się litują. Wygląda to na kiepskie rokowania politycznej przyszłości...
Niepoprawny. Wierzący w słowa Herberta, mówiące że "Pan Cogito chce stanąć do nierównej walki. Zanim nadejdzie powalenie bezwładem, zwyczajna śmierć bez glorii, uduszenie bezkształtem".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka