Zachowanie wszystkich tych, którzy odmawiają Lechowi Kaczyńskiemu prawa do uhonorowania pomnikiem uważam za godne kanalii. A w najlepszym razie godne idiotów, ogłupionych przez „salonowe“ pseudoautorytety.
Czy Lech Kaczyński zasługuje na pomnik w zamian za dokonania swej prezydentury? To kwestia sporna, tak jak sporne są wszelkie honory dla niedawno zmarłych politycznych przywódców, których błędy (prawdziwe lub wyimaginowane) są dobrze pamiętane. Warto jednak zauważyć, że w Warszawie znamy mnóstwo niezwykle kontrowersyjnych postaci mających swe monumenty, place oraz ulice. Wymieńmy tylko Witosa, a więc premiera który wydał rozkaz strzelania do bezbronnych demonstracji robotniczych, Dmowskiego, którego poglądy na kwestie narodowościowe były i są, łagodnie mówiąc, kontrowersyjne, Piłsudskiego, któremu zwolennicy dosłownie pojmowanej demokracji nigdy nie zapomną „przewrotu majowego“, czy Jana Pawła II, który jest co prawda postacią ważną dla katolików, ale już niekoniecznie dla ludzi wobec katolicyzmu obojętnych czy niechętnych. Nie wspominając już o takich postaciach jak komunistyczny poeta Broniewski, chwalca Stalina, Tuwim, czy stalinowski działacz młodzieżowy Kuroń. A i sięgając głębiej w historię mało znajdziemy postaci, których postępowanie zawsze i w każdym wymiarze zadowalałoby przedstawicieli wszystkich opcji politycznych, czy też którzy współcześnie zyskaliby jednogłośną akceptację historyków.
Działacze polityczni oraz animowane przez nich wydarzenia zawsze będą budzić kontrowersje oraz spory, które to kontrowersje i spory mogą przetrwać dziesiątki, nawet setki lat. Dlatego decyzja o budowie pomnika, czy nazwaniu ulicy nie może i nie powinna być decyzją poddawaną głosowaniu, jakby to były wybory do Sejmu lub Senatu. Samo wszczęcie takiej „sondażowej“ procedury wobec zmarłego budzi mój etyczny i estetyczny opór (no ale cóż, skoro przypomnimy sobie, że na ten pomysł wpadła ta sama osoba, która urządziła propagandową konferencję wyborczą w hospicjum, to cała sprawa przestaje dziwić).
Dla mnie nie jest ważne, czy Lech Kaczyński był prezydentem takim sobie, dobrym, czy znakomitym (osobiście uważam, że mógł być lepszym). Ważne jest jedno: życiowa droga Lecha Kaczyńskiego to droga życiowa propaństwowego i prospołecznego patrioty, pracującego dla, jak to się ładnie mówi: „dobra wspólnego“. Przecież jeszcze w latach 70-tych ten młody prawnik zaangażował się w pomoc prześladowanym robotnikom, pracując w strukturach Komitetu Obrony Robotników wspólnie z Antonim Maciarewiczem oraz Adamem Michnikiem i Jackiem Kuroniem. Podobno właśnie doświadczenia z pomagania prostym ludziom, niszczonym przez komunistyczny system, ukształtowały socjalną wrażliwość Lecha Kaczyńskiego, której to wrażliwości nie raz i nie dwa dawał później przykłady. Wielu z tych, którzy dzisiaj ośmielają się krytykować Prezydenta albo w tym czasie współpracowała z komunistycznym reżimem albo uprawiała groteskowo-operetkowy opozycjonizm, jak choćby Stefan Niesiołowski (gorąco Państwu polecam opowiadanie Mrożka „Husarz“. Jego bohater to, w moich oczach, wypisz wymaluj Niesiołowski). Po odzyskaniu niepodległości Lech Kaczyński został przewodniczącym „Solidarności“, a więc największego w Polsce związku zawodowego, potem był powszechnie szanowanym szefem Najwyższej Izby Kontroli, cieszącym się najwyższym poparciem społecznym ministrem (sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka), wreszcie prezydentem Warszawy, który w wyborczym wyścigu zdeklasował rywali i w końcu prezydentem Polski. Człowiekiem, który zawsze, niezwykle konsekwentnie i na każdym stanowisku angażował się w walkę z patologiami społecznymi oraz w walkę o szacunek dla kraju (również jego historii), w którym wszyscy żyjemy. Dla ludzi takich jak ja, a więc uważających, że dzianie się sprawiedliwości oraz przestrzeganie równego dla wszystkich prawa, jest warunkiem koniecznym istnienia nowoczesnego państwa, że tylko czerpiąc dumę z przeszłości można budować przyszłość, to właśnie Lech Kaczyński jest przykładem do naśladowania.
Koniecznie należy, i to bardzo mocno, podkreślić jeszcze jedną rzecz: Lech Kaczyński zginął jako prezydent, w czasie pełnienia misji państwowej. Nie na prywatnych wakacjach, nie w czasie kampanii wyborczej, nie w czasie wyjazdu na partyjny zjazd, ale w chwili kiedy jako głowa Państwa Polskiego zamierzał złożyć hołd ludziom, którzy za to właśnie Państwo oddali niegdyś życie. Lech Kaczyński zginął nie jako osoba prywatna, ale jako najwyższy urzędnik, polityk, funkcjonariusz państwowy, wykonujący do końca swoje obowiązki. Platforma Obywatelska otrząsnęła się już po kwietniowym szoku, spowodowanym wybuchem tak znienawidzonego przez dużą część „platformersów“ patriotyzmu, wyrosłego na gruncie katastrofty smoleńskiej. Funkcjonariusze Platformy jawnie już drwią i kpią sobie z pomysłów uhonorowania pamięci Lecha Kaczyńskiego, obrzucają inwektywami jego córkę, organizują jakieś kompromitujące, z góry ustawione, sondaże i głosowania na temat budowy pomnika. Oczywiście nie dziwi to. W Warszawie mamy Hannę Gronkiewicz - Waltz kobietę, która przekształciła stolicę w miasto, w którym nie da się normalnie żyć i która zasłynęła tym, że w chwili największego kryzysu przyznała z budżetu miasta swoim znajomkom i podwładnym kilkadziesiąt milionów złotych nagród (to postępowanie napiętnował nawet Tusk nieskory zwykle do krytykowania swych zauszników). W Warszawie mamy również Bronisława Komorowskiego, którego walory intelektualne i towarzyska ogłada spowodowały, że przez wielu nazywany jest Bredzisławem Kompromitowskim, a który zaraz po katastrofie smoleńskiej radośnie przyznał sobie wysoką premię finansową (ciekawe za jakież to zasługi?). Trudno by te dwie skompromitowane postaci łatwo zgodziły się na uhonorowanie człowieka, który przerastał je pod każdym względem, a który karierę zbudował nie na partyjnych „ustawkach“ i roszadach, lecz na autentycznym zaufaniu społecznym oraz na osobistym poświęceniu. Z jednej strony zachowanie „platformersów“ jest dla mnie niewyobrażalne, ponieważ proszę mi wierzyć, ale gdyby w czasie oficjalnego lotu do Katynia zginął prezydent Aleksander Kwaśniewski również uważałbym, że należy postawić mu pomnik (a trudno mnie posądzać o choćby ślad cieplejszych uczuć dla „prezydenta wszystkich ubeków“). Z drugiej jednak strony rozumiem zamysł polityczny kierujący platformianym establishmentem. To ludzie, którzy jak ognia boją się tego, że Polacy będą chcieli nie tylko patrzeć „tu i teraz“, jak pragnie obecny premier, lecz dumnie spojrzą w przeszłość i z obawą spojrzą w przyszłość. Mit Lecha Kaczyńskiego, gromadzenie się zwolenników Prezydenta wokół jego legendy mogą rozsadzić Platformę i rozbić ją raz na zawsze. Mogą pokazać i udowodnić Polakom, że to partia Tuska jest w tej chwili największym zagrożeniem dla Polski, zarówno dla funkcjonowania naszego kraju na płaszczyźnie ekonomicznej, jak i w obszarze polityki międzynarodowej, a także stanowi najpoważniejsze obecnie zagrożenie dla naszej suwerenności, a nawet integralności terytorialnej (flitr „tuskowców“ i wspólne rządy PO na Śląsku z fanatycznie antypolskim RAŚ wyraźnie świadczą o tym, że dla „platformersów“ nie liczą się żadne zasady). Stąd właśnie pochodzi i wynika ten nieprawdopodobny opór przed uhonorowaniem człowieka, który zginął służąc Ojczyźnie.
Jestem pewien, że rolę odgrywa jeszcze jeden czynnik, a więc to, że Platforma Obywatelska jest partią, w której słowa „patriotyzm“, czy „interes narodowy“ nie mają w rzeczywistości najmniejszego znaczenia, gdyż liczy się jedynie interes partii oraz konkretny i wymierny interes materialny jej członków, a w najlepszym wypadku coś nazywanego „patriotyzmem lokalnym“. Tusk i jego klika pokazali od początku rządów, że parafrazując słowa Goryszewskiego, „nieważne, czy Polska będzie biedna czy bogata, ważne żeby była nasza“. Legenda prezydenta Lecha Kaczyńskiego, człowieka osobiście prawego i uczciwego, oddanego służbie publicznej, nie zamieszanego nawet śladowo w żadne afery korupcyjno - obyczajowe działa zarówno na „platformersów“, jak i postkomunistów niczym płachta na byka. Bo tak już jest i zawsze było, że największą wściekłość łajdaków budzili ludzie kierujący się zasadami praworządności, a zdrajcy najbardziej nienawidzili patriotów. Lech Kaczyński był człowiekiem prawym i kryształowo uczciwym. Takim, którego życie można prześwietlić na wskroś, nie znajdując w nim niczego kompromitującego. W kraju „Bolków“ i „Olków“, w kraju „Grzechów“, „Mirów“, „Zbychów“ i „Rychów“ podobny bilans życia jest prawdziwie imponujący.
Jacek Piekara
ps. jak Państwo widzą postanowiłem wrócić do prowadzenia politycznego bloga, zwłaszcza że naprawdę jest o czym pisać. Co prawda trzy lata temu obiecałem sobie, że wrócę dopiero, kiedy PiS zrówna się w sondażach z PO, ale skoro Platforma jest zawsze potężnie przeszacowana, a PiS niedoszacowany, to sondażową różnicę 3 punktów procentowych można uznać za nieznaczącą. Na marginesie jednak zaznaczę, że w niedalekich wyborach nie życzę zwycięstwa PiS-owi, bo oznaczałoby ono jedynie papierową chwałę i przepotężne kłopoty. Chyba, żeby było to zwycięstwo, dzięki któremu można nie tylko samodzielnie rządzić, ale i przełamać prezydenckie weto. Tego i owszem wypada życzyć nawet nie PiS-owi, ale przede wszystkim Polsce.
Za kilka dni zapraszam do lektury tekstu „Tusk - zdrajca numer 1“, w którym zastanawiam się nad tym, z jakich powodów, umyślnie czy z głupoty oraz na jakich polach, polskie interesy zostały zdradzone przez premiera RP, a więc człowieka, który teoretycznie powinien kraju bronić.
Niepoprawny. Wierzący w słowa Herberta, mówiące że "Pan Cogito chce stanąć do nierównej walki. Zanim nadejdzie powalenie bezwładem, zwyczajna śmierć bez glorii, uduszenie bezkształtem".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka