Oponenci polityczni (nazywani “dyskutantami”), a w tych dniach jest ich wielu, najczęściej nie mają za sobą żadnej szkoły dyskutowania. Nie uczą się bowiem zasad dyskusji czy debat ani w czasie lat szkolnych ani uniwersyteckich, a także nie mają okazji aby napotkać (w mediach) wiele właściwych przykładów. Zupełnie nieliczne “debaty oxfordzkie” różnią się mniej czy więcej zasadniczo od prawdziwych debat oxfordzkich. Dlatego, w praktyce, im kto bardziej podniesie głos i szybciej przerwie przeciwnikowi, to tym większe ma szanse na zakrzyczenie “dyskusji”. Nie czas na rozwijanie tego interesującego tematu. Ale chętnie bym zobaczył prawdziwą debatę oxfordzką na temat związany n.p. z Trybunałem Konstytucyjnym.
Tymczasem, od tygodni, wszelakie media, a telewizje szczególnie, zalewają nas tasiemcowymi "wywiadami", w czasie których najczęsciej jednego "pisiora" zakrzykuje 3-4 oponentów, mniej lub bardziej rozwścieczonych i przy walnym wsparciu umiejętnie przerywającego "pisiorowi" prowadzącego dziennikarza, najczęściej - dla osłody i dodatkowego efektu - płci pięknej.
Dodatkowo, nasi dyskutanci na ogół nie mają większego pojęcia (bo i skąd) o zasadach ani praktyce funkcjonowania “demokratycznego” państwa, a więc – jakby - nie mają o czym wspólnie dyskutować (czyli porozumiewać się). Na przykład, o demokracji Wielkiej Brytanii czy nawet USA, bo trudno przecież wymyślać na poczekaniu własne zasady. Dlatego najczęściej na oślep zgadują (często w dobrej wierze) lub, co łatwiejsze, powtarzają za mediami (lub instrukcjami).
Nasi dyskutanci na ogół, powtarzam na ogół, nie wiedzą wszystkiego o fundamentalnych zasadach w świecie uznawanym jako cywilizowany. Nigdy tam dłużej, z zasady, nie przebywali ani nie studiowali. Jako klasyczny przykład podam niedostrzeganą, nieznaną i dlatego ignorowaną zasadę biernego prawa wyborczego, która w krajach cywilizowanych (“rozwiniętych”) jest absolutną podstawą życia publicznego. Dlaczego w Polsce nikt z nas nie może sam zgłosić swojej kandydatury do Sejmu ? (Teoretycznie może, ale trzeba najpierw założyc własna partię, a więc nie może). Tylko Kukiz kontestuje tę skandaliczna sytuację, a reszta milczy, bo jej pojęciowo nie rozumie. Ale to znów inny temat.
Warunki do porozumiewania się są więc trudne. Dyskutanci nie posiadają bowiem wspólnoty zasad ani dyskusji ani pojęć, a bez niej jedni krzyczą “demokracja”, a inni od razu wiedzą, że chodzi o coś zupełnie przeciwnego. Dopuszczenie zakłamania słów i haseł (i nadanie im nowego podtesktu albo i znaczenia) jest bowiem podstawą skutecznego działania wszelakiego rodzaju reżymów i manipulacji ideologicznych. Co widzimy na codzień w “mediach mainstream’u”, a starsi pamiętają i z PRLu.
Trzeba bowiem wspomnianej wspólnoty obejmującej równocześnie i zasady dyskusji i treści słów, bo inaczej jedni krzyczą “państwo prawa”, a drudzy są lekko lub ciężej zdziwieni, że tak sprytnie wybrano sobie to słowo, które w ich bardziej obiektywnym pojęciu akurat znaczy coś innego. Tak więc nie widzę szansy na łatwe porozumienie się. Niemożliwe w sytuacji naszej historii i codzienności walki politycznej. Lemingów z moherami.
Trzeba zacząć od edukacji elektoratu. A na dzisiaj, zorganizować w świeżo (podobno) odzyskanej telewizji prawdziwe debaty oxfordzkie na dobrze dobrane tematy. Na początek taka frapująca teza: Sędzia Rzepliński nie powinien podać się do dymisji. Ładniej, moim zdaniem, będzie ją podać właśnie w formie takiej negacji. A teraz dyskutujemy. Za i przeciw. Zaprosić wybitnych i "światowych" mówców dla obu stron debaty. Dobry by był nieodżałowany "Radek" Sikorski jako jeden z uczestników po jednej stronie. A po drugiej n.p. europosłowie Krasnodębski lub Czarnecki. Wszyscy kontrolowani zasadami debaty. Tusk także dałby się kiedyś później zaprosić - kto wie ?
Akurat jest miejsce antenowe. Zamiast spektaklu “Lis na żywo”. Wszelakiego rodzaju efekty polityczne byłyby - jestem tego pewny - dobre dla sprawy.
Inne tematy w dziale Polityka