Ludwik Dorn przyjął ofertę drugiego miejsca na liście PO w Radomiu. Wytłumaczył to tak (w wywiadzie dla Polsat News w 3 września 2015): Przyszła oferta - ja się o nią nie prosiłem, do mnie się zwrócono. A ponieważ polityka to moja pasja i moje życie, to tę ofertę przyjąłem. Dlaczego mam się rozstawać z moją wielką życiową pasją?
I po prawdzie, co miał zrobić, gdy aż tak strasznie nie mógł się rozstać z ukochaną polską polityką, wybory są tuż-tuż, a listy kandydatów partii już się domykają. Czas ucieka. Byle się tylko dostać na jakąś listę !
Generalnie rzecz biorąc stanęło na tym, że będę miał autonomię i możliwość osobności. A nieco później o “wychyleniu PO na lewo” : … to nie będę w tym uczestniczył, choć nie będę z tego powodu podnosił rabanu, natomiast to jest odpowiedzialność i kalkulacja kierownictwa Platformy .
No i mamy polski odpowiednik Winstona Churchila, który w czasie długiej kariery politycznej także zmieniał przynależność partyjną. Ale z istotną różnicą, bo Churchill posiadał bierne prawo wyborcze, to znaczy mógł się sam zgłosić jako kandydat do parlamentu. Bez żadnych list, wystarczyło kilkanaście podpisow i niewielka kaucja. Jeżeli zmieniał poglądy polityczne, to sam dobierał sobie partię mu najbliższą. Mógł także występować jako poseł niezależny, co oczywiście znacznie ograniczałoby jego skuteczność polityczną, a Churchilowi – jak dobrze wiemy - nie o to chodziło. Partie polityczne sa przeciez niezbędne. Byle demokratycznie.
W dzisiejszej Polsce nikt nie ma – w praktyce - konstytucyjnie gwarantowanego wszystkim obywatelom “biernego prawa wyborczego”. Jedyną skuteczną drogą do kandydowania jest przekonanie jakiejś partii do dopisania na ich listę. Alternatywą jest bowiem założenie własnej … partii, zebranie po 5000 podpisów w ponad połowie wszystkich krajowych okręgów wyborczych, a to jest niewykonalne nawet dla kandydata typu Ludwika Dorna.
Większościowa ordynacja wyborcza i związana z nią zasada jednomandatowych okregów wyborczych (JOW) pozwala na pogodzenie zasad demokracji z partyjnymi potrzebami politycznymi. Jeżeli kandydat jest znany i szanowany w swoim okregu wyborczym, to łatwo pokona kontrkandydatów i dostanie sie do parlamentu. To prawda, że w Wielkiej Brytanii wygrywajacy kandydat otrzymuje około 30 % głosów w swoim okręgu wyborczym. Ale – pamiętajmy – że w w obecnym systemie wyborczym w Polsce, uwaga, przeszło 70 % wszystkich posłów uzyskało mniej niż kilka procent poparcia w swoich okregach wyborczych ! – Obecni polscy posłowie maja więc nader słabiutki mandat reprezentacji “swoich wyborców”.
W systemie JOW, gdyby taki nastąpił, Ludwik Dorn po prostu zgłosił by się sam jako kandydat na listę w okręgu, w którym uważałby, ze ma najwyższe poparcie (nawet w Warszawie przeciwko, powiedzmy, Ewie Kopacz), zebrał kilkanaście podpisów, wpłacił około 3000 zł kaucji i dostałby się do Sejmu demolując kontrakadydatów. I nie musiałby – co go teraz najprawdopodobniej czeka – występować w przyszłości w TVN24 z “ramienia” PO, łasić się przymilnie do tejże Kopacz i mataczyć słownie na rzecz Platformy. Chyba że takie perwersje polityczne mu odpowiadają. Czy warto, Sabo ?
Inne tematy w dziale Polityka