Przypomnę krótko, że Opętanymi 2010 (pisane ze spacją!) nazywam ludzi, którzy wierzą, że katastrofa smoleńska była wynikiem nacisków na lądowanie. Dokładniej, grupę tę opisałem w notce z 9.01. Termin ostatecznie ustaliłem 10.02. Według kwietniowego sondażu OBOP dla GW Opętanych 2010 mamy w Polsce ok. 22%. Dlatego prawie każdy normalny człowiek ma ich w gronie bliższych lub dalszych krewnych lub znajomych. Wakacyjne wyjazdy prowadzą często do spotkań z długo niewidzianymi Opętanymi. Nie czuję się na siłach, żeby napisać poradnik jak z nimi postępować, chociaż wiem, że byłby potrzebny, bo są oni naszym ważnym i trudnym problemem społecznym. Opiszę tylko szczerze swoje spotkania z dwojgiem z nich i podzielę się luźnymi refleksjami.
Zarówno kobietę (dalej K) i mężczyznę (M) spotkałem po rocznej przerwie. Oboje w średnim wieku. K jest szczęśliwą żoną i matką. M to singiel. Ciekaw byłem ewolucji ich postaw po takich ważnych wydarzeniach jak raport KBWL, czy ekspertyza IES.
K jest przedstawicielką klasy średniej, której rodzina jest uzależniona od TVN24 i GW. Przeprowadziłem z nią dość długą rozmowę przed rokiem. Wydawało mi się, że trochę ją przekonałem, Przynajmniej przyjęła bez większych protestów do wiadomości moje stanowisko, że rzucanie bez twardych dowodów ciężkich oskarżeń na ofiary katastrofy smoleńskiej nie ma żadnego usprawiedliwienia. W tym roku unikała rozmowy na ten temat. Co gorsza przypisywała mi poglądy, których nigdy nie głosiłem i okazywała im agresję. Udało mi się jakoś przebić przez ten obronny pancerz, sprostować jej wyobrażenia o moich poglądach, a także zbadać i uzupełnić jej stan wiedzy. Nie wiedziała nawet o ustaleniach IES. Nie znała też treści listu Cyby. Rozmowę prowadziłem z otwartym sercem i kończyliśmy ją znacznie lepiej niż zaczynaliśmy. K generalnie uznaje zasadę, że nie należy nikogo oskarżać bez dowodów. Jakoś tylko wyklucza z niej niektóre ofiary katastrofy smoleńskiej. Myślę, że gdybym częściej z nią rozmawiał, to może udałoby mi się ją wyrwać ze szponów opętania. Niestety ustawiczny zły wpływ wspomnianych mediów, a także innych Opętanych robi swoje.
M od kilku lat nie pracuje utrzymując się częściowo z zarobionych wcześniej w USA pieniędzy, a częściowo z emerytury matki, dla opieki nad którą (matką) musiał wrócić do Polski. O jego poglądach na katastrofę wiedziałem tylko od osób trzecich. Nie rozmawialiśmy wcześniej o jej przyczynach. Znałem go jako pogodnego człowieka o uroczym poczuciu humoru. Parę lat temu zaniepokoił mnie tylko jego manifestowany bez zahamowań antysemityzm i dziwne poglądy w sprawie ataku na World Trade Centre. Głosił bowiem, jako prawdę objawioną, że to robota Żydów, którzy na dodatek poinformowali swoich ziomków, żeby 11.09 nie przyszli do pracy. M też nie chciał rozmawiać o katastrofie. Myślę, że to naturalny odruch obronny Opętanych 2010. Dzisiaj gdy wiadomo, że żadnych nacisków nie było, nie ma i nie będzie, pozostaje im tylko ucieczka od rzeczywistości w swoje brzydkie marzenia i urojenia. Spytałem go jednak o ustalenia IES. Odpowiedział, że ta sprawa powinna być jeszcze badana, a potem zaczął opowiadać jak to Lech Kaczyński (który w ogóle nie powinien być prezydentem) pił całą noc, potem spóźnił się na samolot i w salonce dalej pił z Błasikiem wyganiając go co chwila do kokpitu, żeby pilnował lądowania, itp… Cytuję z pamięci, ale dość wiernie oddaję sens jego monologu. Zakończył stwierdzeniem, że tak naprawdę ta sprawa wcale go nie interesuje i nie ma ochoty o niej rozmawiać. Pewnie wielu uznałoby, że najprościej dać w pysk. Ja nie. Spytałem, czy ma świadomość, że przedstawia tylko swoje domysły, a nie fakty. Tym razem nawet nie odpowiedział na pytanie tylko od razu przeszedł do monologu zawierającego dalsze podobne „rewelacje” i podobnie zakończonego. Nie poddawałem się. Spokojnie próbowałem przebić się z prostymi komunikatami. Bez złośliwości, z otwartym sercem, cierpliwie. Niestety bezskutecznie. M to ciężki przypadek. Nie mogłem jednak zostawić go bez pomocy. Jestem przekonany, że sam kontakt z człowiekiem, którego zna i lubi od dzieciństwa musi zostawić jakiś pozytywny skutek. Nie mam wątpliwości, że M dalej mnie lubi. Jego agresja nigdy nie była skierowana przeciwko mnie. Tak jakby Smoleńsk był z innego świata, gdzie nie obowiązuje zwykła ludzka przyzwoitość. Współczuję mu. Pewnie spotkam go znowu za rok i znów będę próbował. Wspomnienia z dzieciństwa nie pozwalają mi przechodzić obok niego obojętnie. Uważam, że Smoleńsk pomijany bardziej ciążyłby na naszych wzajemnych relacjach niż przywoływany i dlatego zawsze spytam go co o tym myśli.
Mój stosunek do Opętanych 2010 ewoluował. Gdy o katastrofie nic nie było wiadomo, ich pomówienia głęboko raniły i budziły gniew. Po każdej kolejnej informacji wskazującej, że nacisków nie było (a pierwszą, zupełnie wystarczającą rozsądnym ludziom, był rosyjski stenogram) mój gniew coraz bardziej zamieniał się we współczucie. Uważam, że zostali oszukani przez złych ludzi dążących do zbudowania licznej populacji wyborców, którzy w każdych okolicznościach pójdą zagłosować przeciwko Kaczyńskiemu, kierując się nienawiścią. Oszukani przede wszystkim, że tak można, że w sprawie Smoleńska najpodlejsze pomówienia można wypluwać z siebie bez oporów. Dostali zły przykład od mediów i tzw. „autorytetów”. Trzeba im przypominać, co to przyzwoitość.
Dlatego apeluje do normalnych ludzi. Jeśli spotkacie na wakacjach swojego starego znajomego, który okaże się być Opętanym 2010, to nie okazujcie mu agresji, tylko starajcie się mu pomóc. Nawet jeśli nadzieje są tak niewielkie jak w opisanym przypadku M. Na przekór producentom nienawiści.
Inne tematy w dziale Polityka