Od dawna spory bunt budzi we mnie określenie „pracodawca” w odniesieniu do przedsiębiorców zatrudniających pracowników świadczących pracę, natomiast osoby zatrudniane określanie mianem „pracobiorców”. Mam przekonanie, że jest to zakłamanie pojęć z punku widzenia semantyki, a więc logiki i prawdy.
Pomijam tu wszelkie uwarunkowania prawne, ekonomiczne, a raczej interesuje mnie aspekt logiczny, głównie zaś czysto ludzki, żeby nie powiedzieć moralny.
Od pierwszych monet wynalezionych w VII w. p.n.e. w kręgu cywilizacji greckiej, pieniądz stał się powszechnym „środkiem wymiany” w transakcjach kupna-sprzedaży i odtąd niepodzielnie rządzi światem, umożliwiając nabycie różnych dóbr i usług, ale przede wszystkim dając siłę i władzę wykorzystywaną najczęściej do zniewolenia członków danej społeczności, ba – całych narodów.
Coraz bardziej przeraża mnie fakt, co pieniądze i rządza ich posiadania, uczyniły z ludzi. Jak bardzo odzierają ich z człowieczeństwa. Przeraża mnie wizja tego, do czego zmierza cała ludzkość. Wydaje się, że jeśli ludzie nie opamiętają się i nie przypomną sobie w porę nauk Jezusa Chrystusa skazani są na samozagładę i wieczne potępienie. Stanie się tak niechybnie, jeśli zezwolimy, jako całe społeczeństwa, na odebranie nam Boga, jeśli zgodzimy się na cywilizację demoralizacji i śmierci. To samo dotyczy osób, które w Boga nie wierzą, ale wyznają wartości, które co prawda nie opierają się wprost na Dekalogu, ale zawarte w nim wskazówki są zgodne z ich pojmowaniem człowieczeństwa.
Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że na zahamowanie procesu destrukcji człowieczeństwa nie mam żadnego wpływu i, że są to rozważania czysto akademickie, ale nurtujące mnie od dawna. Stąd ten wpis.
Wracając do tematu notki - proszę wyobrazić sobie przedsiębiorcę, który nie znajduje chętnych do wykonywania, a więc świadczenia/dawania własnej pracy w jego firmie. Albo przedsiębiorca ów musiałby zakasać własne rękawy i sam wziąć się do realnej pracy, albo „zwinąć” interes, ponieważ nakładem sił własnych nie zarobiłby na ogromne obowiązkowe składki ZUS, nie miałby funduszy na zakup niezbędnych środków produkcji, reklamę i organizację sprzedaży wytworzonych przez siebie towarów lub usług. Do tego, aby móc prowadzić działalność gospodarczą/przedsiębiorstwo nie jednoosobowe, niezbędni są pracownicy, czyli osoby dające pracę – praco-dawcy. W takim ujęciu sprawy dotychczasowy pracodawca jest faktycznie praco-biorcą – bierze cudzą pracę, która umożliwia mu prowadzenie działalności i uzyskiwanie dochodów. Układ przedsiębiorca – pracownik jest, jak naczynia połączone. Przedsiębiorca nie istnieje bez pracowników; pracownik nie istnieje bez przedsiębiorcy. Jednym i drugim powinno w równym stopniu zależeć na tym, aby to naczynie nie potłukło się i aby jedni i drudzy mogli realizować swe życiowe cele, które nie powinny stać ze sobą w sprzeczności, ani ze sobą konkurować, a dawać satysfakcję obu stronom. Powodzenie przedsiębiorcy powinno przekładać się na powodzenie pracownika, czyli powodzenie praco-biorcy to sukces praco-dawcy i analogicznie sukces praco-dawcy (pracownika), to jednocześnie sukces praco-biorcy (przedsiębiorcy).
Układ jest dość prosty:
- przedsiębiorstwo jednoosobowe, to takie, w którym przedsiębiorca jest jednocześnie pracownikiem, a więc wykorzystuje/bierze własną pracę i tą własną pracą stara się uzyskać dochód na zaspokojenie osobistych potrzeb,
- przedsiębiorca (nieważne, czy mały, czy duży) + środki produkcji + pracownicy = przedsiębiorstwo wieloosobowe. Tym razem przedsiębiorca, który może, ale nie musi osobiście wykonywać pracy, zatrudniając (zapraszając do współpracy) pracownika/pracowników umawia się z nim/z nimi, że za wykonaną, a więc świadczoną/daną pracę na rzecz osoby (przedsiębiorcy) tę pracę biorącej, otrzyma stosowne wynagrodzenie.
Przykład: rozpoczynam działalność gospodarczą, polegającą np. na wykonywaniu usług remontowych – albo już posiadam fundusze niezbędne dla rozpoczęcia działalności, albo zaciągam kredyt w banku. Albo sama wykonuję remonty na zlecenie, co (dla pojedynczego człowieka w wyniku ograniczeń czasowych i wydolnościowych) da mi niewielki zysk finansowy brutto, a po uiszczeniu prawnie ustanowionych opłat, składek i podatków zysk netto nie pozwoli mi zaspokoić podstawowych potrzeb bytowych, albo, jeśli posiadam (np. kredyt bankowy) odpowiednie środki finansowe, zatrudniam/zapraszam do współpracy pracowników, którzy w zamian za uzgodnione wynagrodzenie zgodzą się na danie mi swej pracy, którą biorę i jako się rzekło płacę za nią. Skoro więc, pracownik daje mi swą pracę, logicznym jest, że to on jest praco-dawcą, a ponieważ ja ją biorę, jestem praco-biorcą.
Wydaje się logiczne, że jeśli przedsiębiorca – praco-biorca docenia pracę/współpracę pracowników, nie narusza ich godności ludzkiej, szanuje i płaci uczciwie za świadczoną pracę, to i pracownik – praco-dawca odpłaci przedsiębiorcy nie tylko szacunkiem, ale lojalnością, a przede wszystkim solidną i uczciwą pracą z wykorzystaniem całego swego potencjału umiejętności, co w efekcie przekładać się powinno na sukces zarówno przedsiębiorcy, jak i pracownika.
Skąd więc wzięło się to utrwalone przez wieki przeinaczenie pojęć sprzecznych z logiką? Wydaje się, że powód jest prosty. Jest nim natura ludzka, podatna na uleganie pysze, kult władzy i pieniądza, pogarda dla posiadających mniej pieniędzy, zarabiających na życie własną pracą. Niemałą, a może nawet zasadniczą rolę w tym problemie odgrywa pazerność najwyższych urzędników państwowych chcących swe próżniacze życie uczynić dostatnim, a nawet niewyobrażalnie ekskluzywnym kosztem społeczeństwa, które traktują, jak niewolników. W równym stopniu takie traktowanie obywateli odnosi się do przedsiębiorców, jak i pracowników. Stąd dziwi mnie brak jedności celów u przedsiębiorców i pracowników jednakowo wykorzystywanych i okradanych przez totalitarne i antyspołeczne władze. Dziwi mnie antagonizm między jedną a drugą grupą społeczną, który w efekcie może jedynie doprowadzić, i najczęściej doprowadza, do bankructwa i ubóstwa jednych i drugich, czyli ogółu społeczeństwa.
Smuci mnie, że w naturze ludzkiej tkwi taka silna potrzeba wywyższania się nad innych i nie jest to najczęściej spowodowane zdrową ambicją bycia lepszym, rozwijania swych zdolności, ale głównie potrzebą dominacji, z którą niestety łączy się lekceważenie, często przeradzające się w pogardę dla innych ludzi, a stąd już prosta droga do upokarzania i krzywdzenia, a w rezultacie do zapędów totalitarnych, a więc przemocy, i wreszcie wojen. Gdyby człowiek o cechach dominujących pożytkował swoje cechy na rzecz rozwoju własnych zdolności i poszerzania wiedzy, a z osiągnięć tych czerpał zadowolenie i poczucie dobrego wykorzystania danych mu od Stwórcy zdolności, zamiast zużywać je do lekceważenia, poniżania oraz okradania innych, nie widziałabym w tym niczego złego, a nawet dużo dobrego. Niestety rozwój cywilizacyjny, a wraz nim niepohamowana żądza posiadania dóbr materialnych kosztem wartości wyższych, zamiast rozwijać w człowieku cechy pozytywne, chęć współuczestnictwa w działaniu na rzecz wspólnego dobra, np. rodziny, przedsiębiorstwa (zakładu pracy), lokalnej społeczności, wreszcie Ojczyzny, wyzwala coraz bardziej prymitywne zachowania przejawiające się właśnie w wykorzystywaniu innych ludzi jedynie dla własnych korzyści, w pogardzie i utracie zdolności widzenia w drugim człowieku swego „brata”.
Wydaje się, że nie ma większego sensu wracać w moich rozważaniach do początków ludzkości, walki o ogień, społeczności plemiennych i standardów jaskiniowych. Interesują mnie w tej chwili rozmyślania o cechach i zachowaniach ludzi po narodzinach i męczeńskiej śmierci Zbawiciela, który zanim umarł na krzyżu za nasze grzechy, nauczał, jak postępować w życiu, czym kierować się, jak unikać zasadzek szatańskich. Czy ludzie dobrze zrozumieli te nauki? Postępują zgodnie z nimi? Jakaś część na pewno tak, przynajmniej stara się, niemniej znaczna większość nagina nauki Jezusa Chrystusa do własnych wyobrażeń o tym, co dobre, a co złe. Część ludzi odrzuca wiarę, ale wyznaje wartości wyższe, nie będące w sprzeczności z chrześcijaństwem. W obu powyższych grupach dominuje jednak postawa Kalego. Jeszcze znaczniejsza część ludzi odrzuca wszelkie wartości, bo przeszkadzają im one w zaspokajaniu ich rządz i zachłanności w czerpaniu materialnych korzyści z wykorzystywania słabości innych ludzi. Dla tych ludzi mottem jest „róbta, co chceta”.
Czy zanim sami zburzymy cywilizację łacińską, opartą na wartościach wyższych, głównie chrześcijańskich, poddając się bez sprzeciwu działaniom sił łamiących nasze odwieczne zasady jasno określające, czym jest zło, a czym dobro, co jest uczciwe, a co podłe, nikczemne i zbrodnicze zarówno dla ciała, jak i ducha (łamanie kręgosłupów moralnych całych społeczeństw, to właśnie zbrodnia wobec ducha), opamiętamy się i choćby z troski o przyszłe pokolenia, nasze dzieci i wnuki, damy jasny odpór szerzącej się cywilizacji śmierci, która ma zastąpić cywilizację wartości? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale wiem jedno – przyszłość nas, jako ludzkości, jest w dużej mierze w naszych rękach.
Dla wierzących w Boga: Bóg jest z tymi, którzy są z Nim! Dla niewierzących w Boga: dobra, miłości i uczciwości należy bronić, aby zło nie miało do nich dostępu. Dla wszystkich ludzi dobrej woli: obojętność na zło zabija dobro!
Inne tematy w dziale Społeczeństwo