w chłodnym oddechu późnego lata
mijając zwinnie gładkie kamienie
smuga jak nitka babiego lata
w warkocz paproci wplata się wplata
naciąga strunę złocistej trawy
przetyka bielą wilgotne mchy
zaczepi czasem o czas jesieni
zbłądzi pod liście wśród mgły
a potem smuży się w niebie przez chwilę
cieniem i światłem
ogniem i dymem
***
przed sklepem marzeń na środku miasta
tam gdzie uliczek dwóch cichy zbieg
z nosem przy szybie stał mały chłopiec
a z nieba padał śnieg
cisza tańczyła z jego myślami
gubiąc trop tam gdzie latarni cień
wiatr plątał ścieżki za dziesięć szósta
nieważne wieczór czy dzień
sny zapadały lekko w chłód bieli
myląc puch zimy z kwieciem jabłoni
a on wciąż patrzył na wstążkę która
zniknęła kiedyś
w sprzedawcy dłoni