O książce „Ostrzeżenie” Christine Watkins wspominałam już tutaj: Oktawa, życzenia oraz... czy należy bać się Boga
Może zróbmy tak: na początku odrobina teorii, na końcu szczypta refleksji :)
(cytaty z książki, poza oczywistościami, oczywiście;) )
Kiedy nas czeka? Czy to dwa lata, czy dwadzieścia? Może wcale… Nie wiem, ale sam temat wart chwili refleksji.
Ostrzeżenie ma nastąpić w dwóch wymiarach: psychologicznym i kosmicznym.
Oświecenie będzie największym aktem miłosierdzia dla ludzkości, odkąd Jezus przyszedł na ziemię. (…) Uzdrowi sumienie świata.”
Temat pojawiał się na przestrzeni wieków niejednokrotnie:
„Zgaśnie wszelkie światło na niebie i będzie wielka ciemność po całej ziemi. Wtenczas ukaże się znak krzyża na niebie, a z otworów, gdzie były ręce i nogi przebite Zbawiciela, [będą] wychodziły wielkie światła, które przez jakiś czas będą oświecać ziemię.” (św. Faustyna Kowalska, XX w.)
Wreszcie sama Ewangelia (wg św. Mateusza): „słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku; gwiazdy zaczną spadać z nieba i moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wówczas ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego (…)"
Jedno z nowszych (wizjonerka i stygmatyczka Luz de Maria Bonilla; objawienia otrzymały imprimatur Kościoła); przesłanie z 22 listopada 2014 r., Jezus powiedział „Ukochani moi, wkrótce nastąpi sprawdzian waszych sumień (…) To, co się porusza, stanie, bo na ziemi zapanuje cisza. Usłyszycie tylko lament tych, którzy będą żałować swoich złych uczynków, a ja przyjdę ze swoją miłością, by ponownie powitać moje zagubione owce.”
„Ci, którzy poszliby do piekła, spłoną. Ich ciała nie zostaną zniszczone, ale dokładnie poczują, czym jest piekło, ponieważ już tam są. Brakuje im tylko odczuwania go. (…) Dla nich będzie to błogosławieństwo, ponieważ będą prosić o przebaczenie. To będzie ich zbawienie.” (ks. Michel Rodrigue, współcześnie)
Ostatnie objawienia z Trevignano, przy czym Kościół nie zajął dotychczas żadnego stanowiska wobec widzeń Giselli Cardia. Słychać jednak sporo głosów krytycznych ze względu na katastroficzna wizję świata. Chociaż, chociaż, teraz, po przedziwnych ostatnich dwóch latach tych głosów jakby mniej…
Zatem, przed nami „ostrzeżenie” – samopoznanie, a może nawet coś znacznie więcej: poznanie (już to pierwsze wydaje mi się niemożliwe do zniesienia), ale także idea ostatniej (przedostatniej?)) szansy, wpisująca się w najistotniejszy atrybut Boga – Miłosierdzie…
Czyli jednak nie do końca mamy do czynienia z „teologią lękową”.
I teraz moje.
Wszyscy żyjemy w iluzji.
Jeśli komukolwiek wydaje się, że jego to nie dotyczy – bardzo, bardzo się myli…
Stopień zanurzenia w tym iluzorycznym świecie jest bez wątpienia sprawą bardzo indywidualną, zależną od ekspansywności ego, od naszego zamiłowania do samookłamywania siebie (żeby to jeszcze pt. „zza różowych okularów” - pół biedy, gorzej jeśli krzywdzimy osądem), wreszcie od zwykłej bezmyślności…
Całe życie malujemy obrazy: pejzaże, portrety i ten najważniejszy (?) – autoportret...
Osądzamy i jesteśmy osądzani.
Słowem – każdy z nas stwarza swój świat, a skoro tak, jest też bogiem i sędzią w tym świecie. Inaczej przecież ów świat by się nie ostał…
Na ile zbliżony do prawdy…?
Właśnie…
Tego nie wiemy, ale pojawiła się szansa, że dowiemy się wcześniej niż w godzinie śmierci:)
Chwila oświecenia, samopoznania będzie jak miecz obosieczny. Ból i szczęście wybawienia. Narodziny.
Kto z nas nie przeżył sytuacji, gdy okazywało się, że nie ma wokół nas tego, co wydawało się takie oczywiste? Kto nigdy nie został oszukany? Zdradzony (niekoniecznie w układzie męsko-damskim:) )? Wykorzystany? Chyba nie ma takiej osoby, a jeśli jest, może to oznaczać, że po prostu jeszcze o tym nie wie…
I z drugiej strony: kto z nas nigdy nie oszukał, nigdy nie zdradził, nigdy nie wykorzystał…?
Może nie do końca świadomie…
Ale poszło w świat. Konsekwencje sięgają dnia dzisiejszego.
Zawieść / zwieść
Blisko.
Kto nie odkrył, że to, co powiedział, uczynił – zostało odczytane w sposób zaskakujący, często niesprawiedliwy, krzywdzący…? Kto sam tak nie postąpił, krzywdząc innych? (i znów – może nie do końca świadomie)
Szymborska napisała rzecz genialną (choć straszliwie strywializowaną): „tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono”…
Podążając konsekwentnie tą refleksyjną ścieżynką, dojść można do niespodziewanego wniosku: nie mamy twarzy…
Jeśli wydaje się nam, że mamy, oznaczać to może tylko tyle, że najważniejsza próba wciąż przed nami.
Dla niektórych będzie nią dopiero chwila śmierci.
( w notce o innej możliwości - o „ostrzeżeniu”)
Nie mamy twarzy, my: każdy z osobna, ludzkość…
Od pewnego czasu tak właśnie myślę… Nie mam twarzy…
Moją wyłączną własnością jest moja nędza.
Cała reszta to Miłość Boga, która tuli tę nędzę w ramionach…
I powstaje coś, co On buduje na naturze (nędznej).
Ta smutna, bo obnażająca, ale również jakże perspektywiczna, konstatacja to paradoksalnie moja wygrana… :)
Rozczarowanie sobą będzie pewnie mniej bolesne. Taka nadzieja.
Biedni ci, którzy myślą, że tę twarz mają i z tą twarzą mocno są zespoleni…
Przebudzenie będzie zatrważające.
I ostatnia rzecz warta odnotowania.
Chyba właśnie dlatego, ze względu na perspektywę ujrzenia własnej szarości, o ile nie czerni, wobec Światła Doskonałego, tak istotne jest to, co dzieje się w świecie (zwłaszcza w świecie religii chrześcijańskiej) od niemal stu lat…
Misericordia. Iskra.
Ważne, żeby nabrać wielkiej, niezachwianej wiary, że w chwili oświecenia sumień (albo w chwili śmierci) można będzie się w Niej schronić, że w ciemnościach dojrzymy Iskrę.
I nikt, żadna szarość, żadna czerń – nie zostaną odrzucone.
Potrzebna nam będzie wielka, wielka ufność w Miłosierdzie Boże.
Komentarze
Pokaż komentarze (180)