Mecz z Anglią, więc wypadałoby słowem wstępu napisać coś o pamiętnym Wembley. Albo może nie. Wembley niech wspominają Janek Tomaszewski z Darkiem Szpakowskim. Ja skupię się na teraźniejszości. Za nami dwa wrześniowe mecze i co by o nich nie powiedzieć (a za dużo dobrego się nie da), jednego nie brakowało - skuteczności. Jedenaście goli w dwóch meczach, z jakimkolwiek przeciwnikiem, zawsze dobrze wygląda. O innych aspektach gry pisać już nie będę, bo co miałem napisać to napisałem. Niech w pamięci zostaną pozytywne myśli po tamtych występach. Na deser tej serii gier Anglicy, którzy ewidentnie są w gazie. Otarli się o mistrzostwo Europy, zgromadzili komplet punktów w dotychczasowych meczach eliminacyjnych. Murowany faworyt do zwycięstwa w naszej grupie. Mimo naszej ostatniej nadzwyczajnej skuteczności, trudno było o optymizm przed dzisiejszym meczem. Tym bardziej, że w drużynie mamy mały szpital, a u nich wszyscy zdrowi. Skład:
Szczęsny - Dawidowicz, Glik, Bednarek - Puchacz, Linetty, Moder, Krychowiak, Jóźwiak - Buksa, Lewandowski
Na dziś, i przy systemie preferowanym przez trenera, chyba optymalny skład. Może niespodzianką jest obecność Puchacza zamiast Rybusa, ale Rybus raczej do tej pory nie był ulubieńcem Portugalczyka, więc można było się tego spodziewać. Trójka w środku - Linetty, Moder, Krychowiak - zwiastowała, że skupimy się na defensywie i będziemy liczyć na nasze legendarne kontry.
Początek wyglądał co najmniej dobrze. Mocno skoncentrowani, wysoko atakowaliśmy Anglików, wyprzedzaliśmy ich, nie dawaliśmy im przejąć inicjatywy. I pierwsi w tym meczu oddaliśmy strzał na bramkę, ale bomba Puchacza została zblokowana. Zastanawiałem się na jak długo wystarczy nam "pary" zanim rozstawimy zasieki i cofniemy się do obrony. Okazało się, że mniej więcej na piętnaście minut, potem przewaga Anglików stała się widoczna, ale my nie broniliśmy się źle. Graliśmy głębiej, jednak wciąż uważnie i Polacy nie pozwalali Anglikom na kreowanie groźnych sytuacji pod naszą bramką. Pierwszą taką wypracowali sobie w 20. minucie, gdy Sterling dośrodkował z prawego skrzydła, Glik był spóźniony i Kane uderzył głową, jednak zupełnie nieudanie. Nie była to obrona rozpaczliwa, w żadnym wypadku, i nie tylko na obronie byliśmy skupieni, próbowaliśmy też kontrataków. Jak w 29. minucie, kiedy Lewandowski jak dzik ruszył między Anglików, zagrał klepkę z Linettym, ale ostatniego obrońcy nie udało mu się już przepchnąć i tylko lekko dziubnął piłkę do Pickforda. Po tej akcji nabraliśmy ochoty do częstszych ataków, przejęliśmy inicjatywę. To był dobry okres naszej drużyny, potrafiliśmy dłużej utrzymać się przy piłce na połowie rywala, co tym bardziej trzeba docenić, bo mieliśmy z tym problem w meczu z Albańczykami, przeciwnikiem, zdaje się, nieco niżej notowanym niż dzisiejsi rywale. Do końca pierwszej połowy Anglicy nie potrafili juz złapać odpowiedniego rytmu, nie stworzyli już żadnej groźnej sytuacji pod naszą bramką. Tymczasem Tymoteusz Puchacz podpatrzył u Lewego, że można ruszać na Anglików na przebój, bez kompleksów i też spróbował. Pierwsza próba założenia siatki Walkerowi była zbyt naiwna i obrońca Man City bez problemu wyłuskał piłkę Polakowi, ale chwilę później ponownie odważnie ruszył do przodu i tym razem Anglicy musieli ratować się faulem. Jeszcze raz w drugiej części spróbował rajdu między obrońcami i zakończył go strzałem w boczną siatkę. Dobry mecz Puchacza. Czasem wygląda jak jeździec bez głowy, nieodpowiedzialny w obronie, ale nie dziś. Warto tym bardziej docenić Puchacza, że od tego sezonu gra w nowej drużynie, nowej lidze i jak na razie ma problemy z regularną grą. Dziś tego nie było widać po byłym graczu Lecha. Grał z Anglikami bez kompleksów. Pierwsza połowa była udana w naszym wykonaniu, naprawdę udana. Złego słowa nie można powiedzieć o grze polskiego zespołu. Najlepszym komentarzem niech będzie fakt, że Anglicy przez pierwsze czterdzieści pięć minut nie oddali celnego strzału.
Pierwsze minuty drugiej połowy nie były już tak udane w naszym wykonaniu jak pierwsza połowa. Anglicy nas przycisnęli, szczególnie Sterling nękał nas swoimi dryblingami. Jego akurat nasi piłkarze powinni dobrze pamiętać, bo w pierwszym meczu mocno dał nam się we znaki. To po jego rajdzie sędzia podyktował rzut karny dla Anglii. Nie tylko zresztą Sterling, także Mount czy Grealish. Ruchliwi, krótko trzymający piłkę przy nodze, robili dużo zamieszania przed naszym polem karnym. W 60 minucie mieliśmy sporo szczęścia, bo po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Anglicy trafili w słupek. Gola i tak by nie było, bo sędzia boczny podniósł chorągiewkę. Jednak to był wyraźny sygnał, że nasza defensywa coraz bardziej trzeszczała w szwach. Po tym naporze nieco odsunęliśmy grę od naszego pola karnego. I kiedy wydawało się, że łapiemy oddech, że ta największa nawałnica juz przeszła bez konsekwencji, tracimy gola po takiej akcji trochę z niczego. Zostawiliśmy nieco miejsca przed "16" Kane'owi, a ten huknął nie do obrony. No właśnie, nie do obrony czy nie do obrony dla Szczęsnego? Mam wrażenie, że bramkarz Juventusu był nieco spóźniony. Ale może to złudzenie i nie ma się co go czepiać. Strzał Kane'a, tak czy inaczej, był bardzo dobry. Przede wszystkim nie powinniśmy zostawiać tyle miejsca przed polem karnym i to takiemu napastnikowi jak Harry Kane. Wiadomo było, że po tym golu odwrócić wynik będzie niezwykle ciężko. Anglia traci bardzo mało goli, to niezwykle zdyscyplinowana defensywa. Jednak Polacy się nie poddali i w ostatnich minutach mocno przycisnęli synów Albionu. Najpierw sygnał dał, a jakże, Robert Lewandowski, który przyjął piłkę przed polem karnym w ekwilibrystyczny sposób, jak z logo Bundesligi, pociągnął do środka i spróbował rogalem dokręcić w okienko Pickforda, jednak niewiele się pomylił. Na tym nasi nie poprzestali, ruszyliśmy z kolejnymi atakami i w końcu Lewandowski dośrodkował celnie w pole karne, a rezerwowy Damian Szymański wbił gola głową w stylu Buksy z San Marino.
Biorąc pod uwagę z kim się mierzyliśmy, zagraliśmy dobre, a momentami świetne zawody, szczególnie pierwsza połowa i końcówka meczu były imponujące. Zauważmy, że poza golem Szczęsny nie miał specjalnie wiele do roboty. Ok, Anglicy byli piłkarsko lepsi, ale my też mieliśmy swoje atuty i je wykorzystaliśmy. Szczególnie cieszy mnie to, że po straconym golu nie położyliśmy uszu po sobie, wierzyliśmy do końca w odwrócenie wyniku i w końcówce ostro natarliśmy. Wrzucając kamyczek do naszego ogródka, dodam, że te ataki opierały się niemal cały czas na Lewandowskim. Z drugiej strony taka jego rola i reszta naszych zawodników jest tak nauczona grać. To jest nasz atut, więc jak możemy go wykorzystać, to wykorzystujmy. Na dziś wystarczy narzekania. Zagraliśmy dobry mecz. Z Anglią. Kropka. A to są pierwsze stracone przez Anglików punkty w eliminacjach chyba od przedwojny. I to najlepiej świadczy o naszym sukcesie.
Inne tematy w dziale Sport